Na liście LPR znalazł się pan na ósmym miejscu. To, według pana, jest sukces?
Wydaje mi się, że jest to chyba normalna sytuacja w przypadku ludzi, którzy nie mają zbyt wielkiego doświadczenia w działalności politycznej, samorządowej czy parlamentarnej.
Jak ocenia pan swoje szanse?
Gdybym uważał, że nie mam żadnych szans, nie zdecydowałbym się na kandydowanie. Z moich informacji wynika, że w Elblągu i całym regionie Liga ma wielu sympatyków i na ich głosy liczę.
Co ma pan do zaproponowania mieszkańcom regionu?
Za główne zadanie w Parlamencie Europejskim Liga Polskich Rodzin stawia sobie reprezentowanie Polski. Chcemy bronić interesów kraju, a tu, na miejscu, chcemy spotykać się z wyborcami. Takie spotkania będą sprawdzianem dla osób, które zostaną wybrane do europarlamentu, będą one musiały rozliczyć się z kredytu zaufania, jaki otrzymali, ale i przysłuchiwać się niepokojącym sygnałom, jakie płyną od wyborców. Chcemy również pomagać lokalnym społecznościom w realizowaniu inicjatyw, jakie podejmują.
Czy, według pana, w europarlamencie rzeczywiście będzie możliwość mówienia o sprawach pojedynczego miasta czy regionu?
Wydaje mi się, że praca posła będzie jednak raczej polegać na kreowaniu tej wielkiej polityki i rozmowy dotyczące spraw lokalnych mogą być sprawami drugorzędnymi. Miejscem, w którym można zajmować się losami regionów i lokalnych społeczności jest parlament krajowy.
Jak ocenia pan swoje kompetencje do bycia eurodeputowanym?
Mam 31 lat i doświadczenie może nie tyle w działalności politycznej, co raczej w zdobywaniu wiedzy. Pięć lat temu skończyłem politologię na Uniwersytecie Warmińsko - Mazurskim w Olsztynie. Po studiach zostałem członkiem Stowarzyszenia „Młodzież Wszechpolska”, a następnie – Ligi Polskich Rodzin. Pracuję i dzięki temu posiadam doświadczenie związane z pracą z ludźmi.
Jak będzie wyglądać pana kampania wyborcza?
Na pewno będą to plakaty i ulotki.
Jak udział w nadchodzących wyborach ma się do wcześniejszych wypowiedzi przedstawicieli LPR na temat Unii Europejskiej, którzy nie tak dawno temu zachęcali do tego, by głosować przeciwko członkostwu Polski w Unii?
Od początku kampanii związanej z referendum akcesyjnym rzeczywiście byliśmy przeciwko wejściu do Unii na obecnych, wynegocjowanych przez rząd Leszka Millera warunkach. Po referendum, w którym obywatele zdecydowali jednak, że chcą akcesji, władze LPR wydały oświadczenie, w którym piszą, że wynik głosowania jest wiążący dla wszystkich obywateli, także dla Ligi, która jest ugrupowaniem szanującym zasady demokracji w życiu społecznym i politycznym. Teraz widzimy dla siebie nowe zadania w Polsce i Europie. W parlamencie wspólnotowym chcemy bronić interesów Polski.
Co, według pana, znaczy: „Bronić interesów Polski”?
Przede wszystkim chcemy sprzeciwiać się naciskaniu przez Unię na polskie władze, by te zmieniły pewne akty prawne, np. w sprawie przerywania ciąży. Będziemy blokować próby legalizacji eutanazji, nie zgadzamy się także na powstanie konstytucji europejskiej. Nie chcemy, aby Unia Europejska stała się „superpaństwem”, nie chcemy dopuścić do sytuacji, w której prawo polskie będzie prawem podrzędnym wobec prawa unijnego. Prawo polskie musi być uchwalane w Polsce.
Stwierdzenie dotyczące blokowania, protestowania brzmi ostro. Pytanie, czy w tej wielkiej polityce przypadkiem cenniejsza od wojowania nie będzie czasem dyplomacja?
My odrzucamy takie formy, jak blokowanie mównicy czy przynoszenia własnego sprzętu nagłośnieniowego, raczej staramy się walczyć na argumenty merytoryczne.
Młodzież Wszechpolska znana jest jednak z dość ekstremalnych zachowań, które z pokojową dyskusją na argumenty nie mają wiele wspólnego.
Z tego, co wiem, wiele mediów przedstawia Młodzież Wszechpolską jako organizację co najmniej kontrowersyjną. Wydaje mi się, że jest to pogląd przesadzony. Wydaje mi się, że pewne sprawy dotyczące życia politycznego i społecznego w naszym kraju wymagają pewnej dosadności. Polacy chyba mniej reagują dziś na różnego rodzaju inicjatywy ogłaszane w mediach, bardziej dociera do nich to, co się robi na ulicy - nie sposobami chuligańskimi, lecz pokojowymi. Ważne jednak, by mówić o tym co jest ważne, co prowadzi Polskę do zguby, co jest korzystne, a co nie. Nam się wydaje, że taki sposób mówienia jest dobry.
A panu, co jest bliższe - rozmowy uliczne czy dyplomatyczne?
Wydaje mi się, że oba sposoby bywają skuteczne. Wiele rzeczy robi się przecież nie dlatego, żeby osiągnąć jakiś efekt, ale dlatego, żeby Polacy, elblążanie pomyśleli tak, czy inaczej, by nas widziano... Z kolei rozmowy dyplomatyczne są chyba lepiej postrzegane w kręgu polityków. Politycy stronią od takich radykalnych rozwiązań, wielu polityków zresztą krytykuje LPR za to, że wychodzimy na ulice. Uważam, że to skuteczny sposób przekonywania osób, które po prostu idą ulicą. Czasem jednak politycy oczekują od swoich przeciwników, by ci potrafili omawiać pewne sprawy w zaciszu gabinetów.
Pan potrafi po cichu rozmawiać?
Ja chciałbym, aby wyborcy wiedzieli o mojej działalności.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter