Po obejrzeniu samochodzików z zawrotem cenowym głowy idę na pocztę. Wszystko naokoło dworca PKP rozkopane i poogradzane siatką. Patrzę, brama na pocztę szeroko otwarta, oba przęsła pootwierane. Zastanowiłem się chwilę, zerkam czy na płocie oby nie ma znaków zakazu wstępu lub przejścia. Widzę mnóstwo osób na rampie, ochroniarzy i Straż Pocztową. Wchodzę i idę do wyjścia z drugiej strony, gdzie jest wejście na pocztę. Jestem przekonany, co podpowiadała mi logika oraz zdrowy rozsądek, że poczta celowo otworzyła bramę, aby ułatwić interesantom dotarcie do urzędu państwowego.
Jakże się myliłem... Dziesięć kroków przed bramką wyjściową, po przejściu około 30 metrów, usłyszałem: „proszę zawracać, pan tu nie przejdzie!”. Osłupiałem i wpadłem w konsternację. Zapytałem odruchowo, dlaczego? Przecież brama szeroko otwarta, na bramie nie ma znaków zabraniający, są godziny pracy poczty. Poza tym należy dodać, że niejednokrotnie, nawet w godzinach wieczornych, chcąc złożyć reklamację lub zasięgnąć informacji od kierownika zmiany, tędy się chodziło.
Od aroganckiego ochroniarza już nie pierwszej młodości, usłyszałem potok słów, których pojąć nie mogę. Usłyszałem: „bo pana obezwładnimy i skujemy!”. A... tu trafili na mój czuły punkt. W związku z tym, że do strachliwych nie należę i mam charakter sportowca, znając swoje prawa i obowiązki powiedziałem (błądzić, ludzka rzecz): „No to spróbujcie mnie skuć lub obezwładnić:. Dodałem, że lepiej i prościej wezwać policję. Troszeczkę wybiło ich to z rytmu i zawahali się. Po sekundzie osobnik przeze mnie opisany krzyknął do drugiego: „wołaj chłopaków”. Myślę sobie: „ale atrakcje człowieka spotykają w tym mieście” i ani drgnę wstecz, nawet o centymetr. Widzę, że nie wiedzą, co ze sobą zrobić, a jest ich trzech. Mówię” „spokojnie, panowie, chcę rozmawiać z naczelnikiem, dyrektorem lub kierownikiem”. Słyszę - „nie”.
Ale idę do budynku, a za mną podąża wartownik. Po wejściu pyta: „słucham?”. Ja mu: „proszę z naczelnikiem, kierownikiem lub dyrektorem”. Słyszę: „nie ma nikogo”. Jest godz. 16.25. Usłyszawszy taką odpowiedź, mówię „ok.”. Wyszedłem i idę do furtki, do której wcześniej zmierzałem, słysząc za plecami: „ale jest pan upierdliwy!”. Odwracam się i mówię: „nie, panowie, to wy jesteście niekompetentni!”.
I tak sobie myślę... Gdyby ta historia przydarzyła się obcokrajowcowi, których latem jest w Elblągu wielu, albo głuchoniememu - to by dopiero była promocja miasta! Żebym był dobrze zrozumiany - sam mam wielu znajomych, którzy pracują, ba, nawet mają agencje ochrony, ale z tego zdarzenia wynika, że do agencji trafiają przypadkowe osoby, bez odpowiednich cech charakteru, agresywne i niedowartościowane. Bez podstawowych umiejętności oraz wiedzy o psychologii. Ci funkcjonariusze są w końcu po to, aby rozwiązywać problemy, a nie je kreować.
Jaki z tego morał? A no taki, że strażnicy i ochroniarze nie powinni się lenić i za każdym razem powinni zamykać lub otwierać bramę dla tych, co mogą wejść lub wjechać na teren urzędu państwowego. Nie wszczynać scen dla uciech gawiedzi, popisując się władzą i siłą, jakie daje im mundur. Swoją drogą, z relacji świadków wiem, że brama jest otwarta cały dzień i ludzie tędy chodzą Jutro odwiedzę naczelnika. Ciekawe, czy zaskoczę panów agresorów. Ciekawe, co usłyszę.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter