Przyjemnie jest, po spędzonym przy pracy dniu, nie potrzebować myśleć o konieczności przyrządzenia obiadu w domu. Ot, idzie człowiek do zakładu zbiorowego żywienia, otwartego od dnia 1 maja przy ulicy 1-go Maja, opłaca w kasie obiad i... siada sobie przy stoliku, czekając cierpliwie na podanie obiadu.
Czeka... czeka... (to zresztą doskonały odpoczynek, bo przecież czekanie, to nie praca) i wreszcie po mniej więcej godzinnym pobycie, podchodzi kelner, zabiera wykupione w kasie karteczki na obiad i znika.
Czasem natomiast są tacy co nie mogą się doczekać.
- Proszę pana - zwraca się np. do kelnera urzędniczka bankowa - niech mi pan da cokolwiek zjeść, ja muszę jeszcze wrócić do biura, mam dużo pracy i bardzo mi się spieszy!
- Może być drugie danie - informuje uprzejmie zagadnięty - bo zupa dopiero się gotuje.
- Dobrze proszę o drugie danie.
Za chwilę kelner przynosi drugie danie - ale bez noża i widelca. Kiedy zjawia się z widelcem drugie danie już ostygło.
- A nóż? - protestuje klientka - jakże pokroję tę pieczeń bez noża?
- Noże się dopiero myje - tłumaczy się kelner i znowu znika na dłuższy czas.
Książka zażaleń zapełniona jest całkowicie skargami i słusznymi pretensjami konsumentów, ale jak dotychczas, mało, że nie widać poprawy, brak nawet adnotacji, że kierownictwo zakładu czytuje żale konsumentów.
Kierownictwo zakładu przy ul. 1-go Maja Nr 17 należy obudzić, a ofiarując mu uroczyście kalendarz, wytłumaczyć, że w 2-im roku Planu Sześcioletniego klienci słusznie mają większe wymagania, niż w latach ubiegłych. Chcą być obsłużeni sprawnie i... nie posługiwać się palcami przy jedzeniu. (sto).
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter