Zajmowanie Prus Wschodnich przez Armię Czerwoną rozpoczęło się od sowieckiej ofensywy zimowej nad Wisłą (17 stycznia 1945 r.). Uderzenie na Toruń i Elbląg odcięło Prusy Wschodnie od Rzeszy, w ciągu kilku dni Rosjanie od Torunia przez Iławę i Ostródę doszli pod Elbląg. To odcięło kolumnom uciekinierów z Prus drogę na zachód przez Elbląg. Jedyna droga ucieczki prowadziła teraz przez zamarznięty zalew i Mierzeję WIślaną i kolumny uciekinierów kierowały się teraz na Frombork, Braniewo i przede wszystkim na Heiligenbeil (Święta Śiekierka → dzisiaj po stronie rosyjskiej Mamonowo).
Rozkaz ewakuacji
Napięcie i zatroskanie mieszkańców wsi rosło z dnia na dzień. Pociągi odchodzące z Elbląga na zachód były przepełnione, często nie były w stanie zabrać wszystkich chętnych. 22 stycznia sołtys Kämmer i przewodniczący chłopstwa („Bauernführer”/ Bauernschaft → NSDAP-owska organizacja wiejska, red.) Hans Bietschau spotkali się z szefem komórki NSDAP we wsi („Ortsgruppenleiter”) Brigmannem, aby omówić sytuację i ewakuację wsi. W nocy z 22 na 23 słychać było z daleka odgłos jadących czołgów. Od strony zalewu słychać było trzask lodu, który od Piławy łamały lodołamacze, aby otworzyć tor wodny do Elbląga. W stoczni Schichaua w Elblągu były jeszcze niewykończone kadłuby torpedowców, które trzeba było przeholować do Piławy i dalej na zachód. Saperzy musieli potem budować mosty przez powstałą rynnę, co bardzo utrudniło ucieczkę przez Zalew.
23 stycznia kolumna 7 rosyjskich czołgów dotarła w kolumnie uciekinierów do Elbląga. Dwa z nich zniszczono w Elblągu, a inne przejechały przez miasto i okopały się na północ od miasta. Po południu tego samego dnia dwa z nich ostrzelały pociąg kolei nadzalewowej, uszkadzając jedynie wagon pocztowy. Robotnicy wracający wieczornym pociągiem z pracy w Elblągu opowiedzieli o tych wydarzeniach, co wzbudziło jeszcze większy niepokój wśród mieszkańców. O godzinie 22 wydany został przez szefa komórki NSDAP Ortsgruppenleitera Brigmanna rozkaz ewakuacji. Burmistrz kazał go ogłosić we wsi przez wiejskiego „herolda” Kathera. Ludzie zaczęli biegać jeden do drugiego po sąsiadach, zebrali się w gospodzie, wszyscy zaniepokojeni i pytający, co dalej. Niektórzy radzili uciekać, inni chcieli zostać. Ktoś musi opiekować się zwierzętami, poza tym mróz był krzepki, drogi ośnieżone i śliskie i może
Rusek nie będzie tak nieludzko traktował, jak opowiadano. Ze strachu i przerażenia większość ludzi była jak sparaliżowana, a wszyscy byli bezradni. Zatelefonowano więc do „Ortsgruppenleitera” po radę, ale ten wyruszył już ze swoją rodziną przez lód w stronę Mierzei. W gospodzie Wernera, gdzie zebrało się już wielu ludzi, zakwaterowani zostali też ranni żołnierze i siostry czerwonego krzyża z elbląskich lazaretów. Opowiadali oni o zamieszaniu, jakie w Elblągu wywołał rajd rosyjskich czołgów. Noc z 23 na 24 stycznia 1945 była bardzo niespokojna. Przez wieś ciągnęły w kierunku Tolkmicka jednostki Wehrmachtu i oddziały Armii Własowa. Tam chcieli iść dalej przez lód na Mierzeję. Tak ludzie jak i konie sprawiali wrażenie umęczonych i wyczerpanych, pokonana armia.
W środę 24 stycznia burmistrz zlecił przewodniczącemu Chłopstwa (Bauernführer) Blietschau i rzeźnikowi Zimmermanowi, aby zbadali stan mostu przez rynnę wodną na wysokości Tolkmicka i sprawdzili możliwości przejścia lodem na Mierzeję. W Tolkmicku ewakuowane jednostki wojskowe podpaliły już część ciężkich pojazdów, które nie przejechałyby po wybudowanych przez saperów lekkich mostach. Rybacy i marynarze w Tolkmicku powiedzieli, że przejechanie przez mosty furmankami nie jest już możliwe, można przez nie przejść jedynie z lekkim bagażem podręcznym.
Utrudniona ucieczka
W gospodzie mieszkańcy oczekiwali z napięciem wiadomości z Tolkmicka. Kiedy okazało się, że przejechanie przez na drugą stronę zalewu furmankami nie jest możliwe, większość zgromadzonych zdecydowała się pozostać w Łęczu. Około 30 osób zdecydowało się na ucieczkę piechotą przez Zalew tylko z lekkim bagażem i uszło w ten sposób nadchodzącym trudnym wydarzeniom. Opuszczali swoją ojczyznę z ciężkim sercem i nie oczekiwali, że uchodzą na zawsze. Wszyscy mieli nadzieję na szybki powrót. Ale teraz zdecydowali się znieść zimowy mróz i wszystkie trudy ucieczki ze strachu przed przeciwnikiem, który mordował, gwałcił kobiety do śmierci, deportował ludność cywilną na wschód i nie stronił od żadnych aktów przemocy. Na pewno można byłoby na wysokości Suchacza czy Pęklewa zbudować solidny most przez rynnę i przejechać całą kolumną, dość było drewna na taką konstrukcję, ale zabrakło szybkiej decyzji przed wtargnięciem Rosjan. Kierownictwo NSDAP z przyczyn prestiżowych uniemożliwiło ewakuację wsi na czas. Gauleiter Koch celowo zapobiegał ucieczce ludności Prus Wschodnich. Przy pomocy fałszywych informacji o odpieraniu Rosjan i pod groźbą utraty mienia w przypadku wcześniejszej ucieczki ewakuację ludności cywilnej wstrzymywał tak długo, aż stała się ona niemożliwa. Przywódcy partyjni zdążyli jednak w porę uciec w bezpieczne miejsce.
W nocy z 23 na 24 stycznia burmistrz zarządził warty, pierwszą przejął Fritz Rautenberg. Mniej więcej o północy przejechał przez wieś rosyjski czołg, zatrzymał się na krótko przy starej szkole i przy gospodzie Blietschaua, aby sprawdzić, czy są we wsi niemieccy żołnierze. W trakcie przejazdu czołgu drżały domy. Przed południem 25 stycznia trzech rosyjskich jeźdźców przejechało przez wieś galopem. Przy piekarni Droese zatrzymali się, pytając o drogę do Suchacza. Po godzinie mniej więcej wrócili jadąc już wolniej i nie zwracając przy tym uwagi na mieszkańców wsi. Takie zachowanie rosyjskich jeźdźców uspokoiło ludzi trochę. Po południu tego i przed południem dnia następnego panował we wsi spokój, tylko tu i tam gromadziły się małe grupki dyskutując, co to będzie. Koło Tolkmicka Rosjanie tego dnia osiągnęli brzeg Zalewu.
Wieś zamieniła się w wojskowy obóz
O godzinie 13, 26 stycznia, do Łęcza wkroczyła rosyjska jednostka wojskowa. Wojsko zajechało na furmankach i saniach, w części weszło pieszo. Ludzie i konie wyglądali na bardzo umęczonych. Droga przez wieś nagle była pełna żołnierzy wchodzących w obejścia, które w chwilę zamieniły się w wojskowy obóz. W poszczególnych pomieszczeniach kwaterowano do 80 żołnierzy. Zrobił się wielki hałas, a i strzelanina, bo od razu zaczął się rabunek i wołanie „Uhren und Schnaps” - zegarków i wódki. Kto już nie miał zegarka, bo mu go inni Rosjanie zrabowali, stawiany był pod ścianą i grożono mu rozstrzelaniem. Wielu Rosjan było już pijanych. Rozpoczęły się przesłuchania mieszkańców, kto był faszystą, a kto w Volkssturmie. Wieczorem zaczęło się polowanie na kobiety.
Wielu ludzi uciekło i schowało się w osadach leśnych. Szczególnie kobiety próbowały ratować się tam przed Rosjanami. Wojsko stacjonowało we wsi do niedzieli 28 stycznia. W godzinach popołudniowych w sobotę Rosjanie zastrzelili w oborze należącej do Gottfrieda Kohnsee kołodzieja (Stellmacher) Paula Möllera i jego 15-letniego syna. Nikt nie zna powodu tego morderstwa, tak jak nie znany jest powód wielu innych śmierci nieszczęsnych ofiar, które zabijano bez przyczyny. Anton Gröting, który jechał saniami w konia koło Jeleniej Doliny został tam zastrzelony i leżał wiele dni niepochowany, gdzie jest jego grób nie wiadomo. Ranny od postrzału koń przywlókł się do domu i zdechł w męczarniach w stajni.
Mordowali, gwałcili, rabowali
W niedzielę 28 stycznia Rosjanie przygotowywali się do odmarszu. Po południu wezwano całą ludność do odśnieżania drogi w Próchniku (Dörbeck), śniegu leżało ze 60 cm i mrozu było z minus 20 stopni Celsjusza. Ze zmierzchem zapędzono wszystkich do gospody Blietschau, tutaj wszyscy mieli zostać rozstrzelani. Ludzi, po długich targach, poza kilkoma mężczyznami w końcu wypuszczono. Godzinę później Rosjanie ustawili się na drodze przed gospodą Blietschau w długiej po kuźnię kolumnie do odmarszu. Przy kuźni postawili zatrzymanych mężczyzn oraz 9 niemieckich jeńców do egzekucji. Nagle ktoś krzyknął „jadą niemieckie czołgi”, co spowodowało chwilę zamieszania wśród Rosjan. Mężczyźni i trzech żołnierzy wykorzystali zamieszanie do ucieczki. Trzask strzałów i sześciu rannych jeńców padło trupem. Ciała leżały jeszcze przez dwa dni koło kuźni, zanim pogrzebane zostały w masowym grobie obok kościoła.
Po tym Rosjanie, zanim odeszli, urządzili polowanie na ludzi i zabili 17 mieszkańców, zgwałcili wiele kobiet i dziewcząt, spalili 8 gospodarstw, niszcząc meble i urządzenie domów. Widok był straszny: trzaskające płomienie, ryczące zwierzęta w płonących oborach i stajniach a nikt, komu życie miłe, nie odważył się pożarów gasić. Tylko w dwóch gospodarstwach udało się niezauważonym przez Rosjan właścicielom ugasić podłożony ogień. Na rozkaz Rosjan nikt wieczorem nie mógł opuścić domu. Przed opuszczeniem wsi zabrali jeszcze wiele koni i sań. Rosjanom pomagał przy tych, ale i przy późniejszych okropnościach, łęcki zdrajca Hermann Th. On wyszukiwał ofiary i wydawał je Rosjanom. Za to przymusowi robotnicy wielokrotnie brali swoich gospodarzy w obronę i chronili ich przed Rosjanami.
Po tej okropnej niedzieli ostatni pozostali jeszcze we wsi mieszkańcy schronili się w osadach Bodebarg, Wörde und Waldhöhe. Stamtąd przemykali się o świcie do wsi, aby obrobić bydło. Wiele zwierząt błąkało się po śniegu. Przy pracy trzeba się było spieszyć, bo koło 9 przybywali do wsi Rosyjscy zwiadowcy na czołgu i strzelali do wszystkiego, co zobaczyli. Osad Rosjanie jeszcze przez kilka dni nie odkryli i ukryci tam ludzie pozostawali w spokoju. Od czasu do czasu pojawiali się tam pojedynczy niemieccy żołnierze, prosili o jedzenie i po zaspokojeniu głodu oddalali się w kierunku Zalewu. Z góry widać było walki o Elbląg i można było obserwować pożary na widnokręgu.
Na początku lutego pojawiła się we wsi bardzo przerzedzona kompania żołnierzy niemieckich. Pod ich ochroną mieszkańcy odważyli się wykopać grób ofiar dla zamordowanych w niedzielę 28 lutego. Po lewej północno-zachodniej stronie ścieżki kościelnej, przed bramą cmentarną, wykopano masowy grób. Ciała zebrano i przewieziono do cmentarza na saniach. Widok martwych ciał budził w niejednym twardym mężczyźnie przerażenie. Poczynając od bramy cmentarza złożono do grobu jako pierwszego sołtysa Kämmera, z drugiego końca, od kościoła, ułożono 6 żołnierzy a pomiędzy złożono następujące ciała:
Heinrich Hesse i jego żona Anna z d. Dreyer, August Werner i jego żona Berta z.d. Dreyer, Gottfried Döring jego żona Wilhelmina, Gottfried Kleißi jego żona Christine, Johann Döring, 70 letnią Wilhelmine Kuhn z.d. Gottschalk, 81-letni August Möller, i jego synowie Paul i Willi Moller oraz jego wnuk, 15-letni Gottfried Möller. Udział w pogrzebie brali wszyscy mieszkańcy. Zamordowany właściciel cegielni Ernst Schmidt spoczywa w parku jego posiadłości w Hohenhaff. W następnych dniach zginęło jeszcze z ręki Rosjan wiele osób. Od rzeźnika Zimmermana rosyjski oficer żądał wydania córki, a ponieważ ten nie potrafił mu zdradzić miejsca jej ukrycia, Rosjanin go zastrzelił. Pogrzebano go w jego ogrodzie.
Od rosyjskiej kuli zginęli także Wilhelmina Kuhn z.d. Blietschau (Berg-Kuhn) i jej syn Walter Kuhn. Oboje pogrzebani są w grobie rodzinnym na nowym cmentarzu. Miejsca wielu innych grobów są nieznane. Anna Kather geb. Jochim i Andreas Lau zostali zastrzeleni a ich ciała prawdopodobnie spalone w pożarze ich domu przy Schwanenberge. W spalonej stodole Paula Kuhna znaleziono zwęglone ciało prawdopodobnie niemieckiego żołnierza albo żołnierza armii Własowa. Zastrzelony nieznany mężczyzna długo leżał przy drodze do Elbląga.
Dwóch rosyjskich robotników, pracujących w mleczarni, również zastrzelono, gdzie jest ich grób nie wiadomo. W ostatnich dniach stycznia zmarła na skutek wielokrotnych gwałtów Anna B., wiele innych kobiet i dziewcząt spotkał ten sam los, nie oszczędzono nawet staruszek. Nikt nie odważył się chronić kobiet. Kiedy Rosjanie odkryli osady w których ukrywali się mieszkańcy, również tam zrobiło się niebezpiecznie i kobiety nie miały już gdzie się chronić. W dalszym ciągu trwały też rabunki, tak że ludzie, którzy się ukrywali w osadach wrócili do wsi.
Deportacja mieszkańców
Od 17 lutego Rosjanie rozpoczęli wywózkę ludzi. Codziennie spędzali ludzi z Łęcza, Suchacza i Kamionka, pierwszy transport objął mężczyzn do 60. roku życia, w tym nastolatków. Potem szły już transporty mieszane, które pędzone były przez Młynary do Pasłęka, gdzie najpierw przesłuchiwano ludzi dzień i noc, a potem wysyłano dalej. Tak deportowano do Rosji ponad 100 mieszkańców Łęcza, kobiet i mężczyzn w wieku od 15 do 60 lat, skąd wróciły tylko, wymęczone i chore, 33 osoby.
Od redakcji: Cudzysłów w tytule wynika z tego, że z punktu widzenia prawa międzynarodowego tereny te należały w tym czasie do Niemiec, trudno więc nazwać zajęcie Elbląga czy Łęcza wyzwoleniem. Czytając te drastyczne opisy trzeba mieć oczywiście na względzie to, że Niemcy dopuszczali się na terenie byłego ZSRR równie okrutnych, a często jeszcze bardziej przerażających zbrodni. Zasadnicza różnica polega na tym, że nasz zachodni sąsiad odrobił lekcję historii i stał się jednym z bardziej pacyfistycznie nastawionych krajów w Europie, podczas gdy Rosja w tym wieku wielokrotnie ujawniała swoje imperialne zapędy, prowadząc wojny na Kaukazie i w Ukrainie. Podobnie jak siedemdziesiąt osiem lat temu tak i dzisiaj Rosjanie popełniają na okupowanych terenach potworne zbrodnie, gwałty i rabunki. Cywilizowany świat poszedł do przodu, a rosyjscy sołdaci tkwią ciągle w tamtej epoce.