Do zamieszczanych na łamach Elbląskiej Gazety Internetowej artykułów Czytelnicy mogą załączać swoje opinie. Przykład pierwszy z brzegu, nie odosobniony. W artykule
Konkurs o granty autorka donosi, że Fundacja Elbląg organizuje konkurs dla organizacji pozarządowych; która stworzy dobry projekt, uzyska pieniądze na jego realizację. Prezes fundacji wyjaśnia, że chodzi o aktywizację młodzieży - od włączania młodych ludzi do akcji społecznych, zachęcania do tworzenia kół organizacji np. przy szkołach, kształcenia młodzieżowych liderów, kreowania młodzieżowych mediów, do projektów dotyczących działań na rzecz zatrudnienia młodych ludzi.
- Brawo! – chciałoby się zawołać zgodnym chórem, ale nic z tego. Niejaki „świadek" powiada: „ale bzdury... lepiej byście dali młodzieży miesiąc darmowych obiadów w przyszkolnych stołówkach". Polemikę podejmuje „blados": „Co jest lepsze dla głodnego: ryba czy wędka?" Świadek odpowiada, powołując się na rozum (sic!): - „Blados - racjonalnie rzecz ujmując - ani to ani to! Wystarczyłaby kromka chleba z czymś dobrym na jej wierzchu". Wtedy nie wytrzymuje „szeba": „świadek: A skąd się bierze rybki (kromki z czymś dobrym na wierzchu)? Z kątowni czy trzeba je złowić?". „Ania" proponuje „świadkowi", aby się zastanowił, bo, jak sądzi, powtarza on wyuczone frazesy typu "lepiej byście dali", nie pytając, skąd się wzięły te pieniądze. Dodaje przy tym, że „młodzież poza jedzeniem musi się wyżyć intelektualnie i tu ma właśnie pole do popisu".
Jednak „świadek" brnie dalej: „Zamiast aktywizować – po prostu dajcie im szansę na spełnienie tego co chcą robić, umożliwcie im rozpięcie skrzydeł - a wręcz sami się zaktywizują. A tak to po prostu młodzież dzisiejsza nie ma żadnych perspektyw, a oni będą ich doraźnie aktywizować - nie tędy droga!!! Ja wiem z jakich pobudek powstają tego typu akcje, ale nie powiem, zostawię to dla siebie...”
A ja zostawiam na chwilę „świadka" z jego wiedzą i cofam się o dwadzieścia sześć wieków do kolebki demokracji. Ówcześni Ateńczycy uważali, że skoro wszyscy obywatele są sobie równi, wspólnie stanowią prawo, to nikt nie może się uchylać od obowiązków politycznych i jest zdolny do podejmowania decyzji. Udowodnili, że wierzą w to co głoszą... losując kandydatów na stanowiska we władzach miasta i inne funkcje publiczne. - I co ty na to „świadku" i cała rzeszą tych, którzy uważają, że „oni" muszą wszystko wiedzieć, wszystko zrobić, wszystkie problemy rozwiązać? A gdyby tak los padł na ciebie, to co konkretnie miałbyś do zaproponowania? Zapewne, tak jak „Lunetka" poradziła „szebie", że praktyczniej jest iść po rybki do sklepu niż łowić i ty także wysłałbyś wszystkich do sklepów. Ale chyba musiałbyś najpierw zainwestować w drukarnie – żeby dodrukować pieniędzy. A co by było dalej, to zapytaj starszych albo przypomnij sobie, jak to w sklepie była tylko sklepowa.
Społeczeństwo obywatelskie, to taki organizm, który jest zdolny sam się leczyć, a jeszcze lepiej zapobiegać. To już banał, że trzeba brać sprawy w swoje ręce, ale to szczera prawda, że nikt tego za nas nie zrobi. I o ile różni „oni" (których wybraliśmy) czasem nas rozczarowują, nie spełniają naszych oczekiwań, to i tak za swój los jesteśmy przede wszystkim sami odpowiedzialni. A „ich" można zawsze zmienić, tylko dobrze jest wiedzieć kto ich ma zastąpić. Ale o co chodzi z tym społeczeństwem obywatelskim i co do tego mają organizacje pozarządowe? Bynajmniej nie dla wszystkich jest to jasne.
Organizacje zawiązują się, aby rozwikłać konkretny problem, którym „oni" z różnych powodów raczej się nie zajmą lub sami nie dadzą rady. Np. kogo boli głowa z powodu wyboistej drogi na osiedle? Przede wszystkim mieszkańców osiedla, a spośród nich zapewne najbardziej właścicieli aut. I właśnie mieszkańcy będą działać najbardziej skutecznie i konsekwentnie, bo trudno liczyć na determinację w tej sprawie urzędników - „kogo nie boli, temu powoli". Jeśli dla załatwienia tej sprawy zbierze się grupa sąsiadów, to niewątpliwie mamy do czynienia z ruchem obywatelskim. Być może po pierwszym sukcesie członkowie grupy zaczną dostrzegać kolejne wyzwania; nie rozwiążą się i będą nadal działać na rzecz osiedlowej wspólnoty.
Z potrzeby wsparcia zawiązują się grupy samopomocy np. chorych na przewlekłe choroby czy większe stowarzyszenia, których celem jest ochrona całych grup obywateli zagrożonych dyskryminacją i społecznym wykluczeniem. Do takich organizacji z długą tradycją należą m.in. Polski Związek Niewidomych, Polski Związek Głuchych, Polskie Stowarzyszenie na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym czy z młodszych, urodzonych już za demokracji – Elbląska Rada Konsultacyjna Osób Niepełnosprawnych.
Jedne z nich „idą jak burza", podejmując coraz to nowe wyzwania, inne czują się zagubione bez wytycznych i stałych subwencji. I tu przyszedł czas na odpowiedź na pierwsze pytanie tego felietonu. Czy potrzeba czterdziestu lat...?
40 lat Izrael błąkał się po pustyni po wyjściu z Egiptu. Do ziemi obiecanej z tego pokolenia nie wszedł nawet Mojżesz. Dlaczego? Bo Izraelici przez 400 lat stawali się niewolnikami i nie potrafili być wolni. Oglądali się za siebie, szemrali i szybko przyzwyczaili się do manny z nieba. Ale z chwilą gdy Jozue, (najdzielniejszy i jedyny ze starego pokolenia) wprowadził lud do obiecanej urodzajnej krainy, manna już więcej nie spadła i trzeba było zakasać rękawy. Demokracja, to przede wszystkim równość obywateli – wszyscy mamy równe szanse, żeby kierować swoim losem. Ale nie oszukujmy się – nie każdemu równo chce się uczyć, pracować, poznawać, budować, naprawiać. Większość z nas by chciała, żeby „oni" to zrobili. Na szczęście jednak większość doskonale wie, że „oni", z innej perspektywy - to my.
***
Już po raz drugi popełniłam felieton pod wpływem lektury artykułów zamieszczonych na portElu i dyskusji, które wywołują. Napisałam go co prawda dla miesięcznika „Razem z tobą", ale... ucieszyłabym się, gdyby treść felietonu przekonała chociaż w jakimś stopniu tych „portelowców", którzy chyba się trochę gubią w nowej rzeczywistości. Na wypadek gdyby Redakcja zdecydowała się „Rybki" opublikować oświadczam, że nikt mnie do wysyłania tego tekstu nie namawiał i jestem świadoma, na co się narażam.