Od razu po wojnie funkcjonariusze „bezpieki” włączyli się w przemyt na linii Warszawa – Berlin – Warszawa.
- Trudno w to uwierzyć, ale z Warszawy przemycano do Berlina żywność, a z powrotem złote monety – mówił Karol Nawrocki podczas wczorajszej (31 maja) prelekcji „Funkcjonariusze czy przestępcy. Przykłady peerelowskich gangsterów w mundurach”, która odbyła się w biurze poselskim Jerzego Wilka.
Wszystkich tych, którzy spodziewali się kolejnej opowieści o złych esbekach mordujących dobrych opozycjonistów, wykład mógł rozczarować. Karol Nawrocki, który posiada tytuł doktora nauk humanistycznych, mówił o przestępczości gospodarczej.
- W PRL-u granice pomiędzy funkcjonariuszami MSW, a pospolitymi przestępcami były płynne – mówił prelegent. - A największą grupą przestępczą był Urząd, a później Służba Bezpieczeństwa.
Pierwszą aferą gospodarczą, w którą zamieszani byli pracownicy „bezpieki” była afera Dimexu. Była to firma eksportowo-importowa, gdzie ówczesny wywiad i kontrwywiad prowadził nielegalne interesy. Przez niecałe dwa lata działalności (od połowy 1947 r. do 1949 r.) Dimex zarobił 7,8 miliarda złotych i 1,8 mln dolarów. Na tej operacji wzbogacił się przede wszystkim budżet Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, którą zasilono kwotą 4,7 mld zł i 1 mln dolarów. Co stało się zresztą – nie wiadomo. Prawdopodobnie część poszła do kieszeni przedsiębiorczych oficerów, a część na działania wywiadu i kontrwywiadu.
- 7,8 mld zł to suma o miliard mniejsza niż wynosił budżet ówczesnego Ministerstwa Obrony – podsumował gdański naukowiec.
Kolejne afery to „Zalew” i „Żelazo”. Na początku lat 60. grupa oficerów MSW zaczęła specjalizować się w przemycie na linii Berlin Zachodni – Moskwa. Łupy zakopywano przy Zalewie Zegrzyńskim, stąd kryptonim akcji. To jeszcze słabo rozpoznany w naszej historii epizod.
- „Zalew” jest jedyną aferą, podczas której zamieszani w nią przestępcy w mundurach ponieśli jakąkolwiek karę – mówi Karol Nawrocki.
O aferze „Żelazo” słyszał niemal każdy, kto interesuje się historią PRL – u. Z jednej strony mamy pospolitych bandytów, braci Janoszów, którzy w Republice Federalnej Niemiec zajmowali się wszystkim tym, na czym dało się zarobić. Jednocześnie byli współpracownikami polskiego wywiadu. W momencie zagrożenia byli zmuszeni do powrotu do Polski.
- W momencie wyjazdu do Polski posiadali majątek w wysokości 2 mln marek zachodnioniemieckich – informuje gdański naukowiec.
fot. Michał Skroboszewski
O pomoc w przewiezieniu łupów poprosili... przełożonych z MSW. Układ był prosty: Wywiad za przysługę policzył sobie 1/3 wartości przemytu. A na koniec jeszcze okradł swoich współpracowników.
Karol Nawrocki obecnie bada współdziałanie gdańskich funkcjonariuszy MSW z trójmiejskim półświatkiem. Przy czym należy pamiętać, że ówczesne Trójmiasto było „oknem na Zachód” i nielegalnymi interesami parało się stosunkowo wielu ludzi. Także w Miejskim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Gdańsku.
- Chyba tylko „obyczajówka” nie prowadziła przestępczej działalności – zdradza naukowiec.
W sekcji zabójstw pracowało sześciu milicjantów, z czego czterech założyło grupę przestępczą zajmującą się ściąganiem haraczy. Ten okres to także pierwsze kroki w przestępczej karierze jednego z bardziej znanych przestępców, Nikodema Skotarczaka, ps. „Nikoś”. Jednak według gdańskiego naukowca jest on tylko sztucznie kreowany na przywódcę trójmiejskiego półświatka. Wszystko – w domyśle – dlatego, żeby chronić ówczesnych „gangusów”, którzy funkcjonują do dziś. Jak mówił Karol Nawrocki, przestępcza kariera Nikosia przyspieszyła dopiero po ślubie z siostrą „pięknego Ricardo” - faktycznego bossa półświatka z tamtego okresu. „Nikoś” wyspecjalizował się w kradzieżach samochodów, podobnie jak kilka innych „klasycznych” grup przestępczych.
- W PRL- u nie dało się prowadzić poważnych interesów przestępczych, jeżeli nie wiedziała o nich Służba Bezpieczeństwa – podsumował Karol Nawrocki.