Dyskusję pt. „Teatr do zmiany, zmiana w teatrze” prowadzili Aneta Kyzioł i Zdzisław Pietrasik z Tygodnika Polityka, a ich gośćmi byli: Olgierd Łukaszewicz, znakomity aktor teatralny i filmowy, a także prezes ZASPu, Paweł Łysak, dyrektor Teatru im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy oraz Janusz Kijowski, dyrektor Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Głos zabrał również Mirosław Siedler, dyrektor Teatru im. Aleksandra Sewruka w Elblągu.
- W ostatnich latach wiele się w Polsce zmieniło, a teatr, można powiedzieć, zakonserwował się – rozpoczęła Aneta Kyzioł. – Teatry repertuarowe są finansowane przez państwo, jednak coraz częściej nakłady te wystarczają tylko na utrzymanie budynku i płace, a nie ma pieniędzy na najważniejszy element, czyli na produkcję spektakli. Jak wyjść z tej sytuacji, bo transformacja teatru jest koniecznością.
- Teatr instytucjonalny wkroczył na rynek sztukorozrywki, na którym jest olbrzymia konkurencja – zauważyła dziennikarka Polityki. – Są teatry alternatywne, teatry prywatne i wiele innych propozycji kulturalnych. Widz ma w czym wybierać.
Problemem oczywiście są pieniądze, a raczej ich niedostatek. Jak radzić sobie z ekonomią i jednocześnie nie obniżać artystycznych lotów?
- Dyrektor rozlicza się z wpływów, a nie z poziomu repertuaru – stwierdził Paweł Łysak, dyrektor teatru w Bydgoszczy. – Widzem głównym stają się szkoły. Jednak trzeba pamiętać, że widz ma pewne wymagania, chce repertuaru ambitnego.
Czyli „nie” dla fars i lektur?
-Dlaczego kpimy z lektur – włączył się w dyskusję Mirosław Siedler, dyrektor teatru w Elblągu. – Przecież lektury to np. „Tango” Mrożka czy „Moralność Pani Dulskiej” Zapolskiej. To wartościowe pozycje. Warto stawiać na klasykę.
- Wśród wszystkich udziwnień okazuje się, że widz „Dziadów” nie widział – podobne stanowisko zajął Zdzisław Pietrasik. – A zrobić dobrą farsę to nie lada sztuka.
Jak z tym widzem jest? - Widz jest ciągle niedoceniany – dodał Olgierd Łukaszewicz. – Jeśli nie jest traktowany odpowiednio to staje się klientem, a chcemy by był partnerem. Musi mieć zagwarantowaną dostępność, a także możliwość debaty o tym, co zobaczył.
Słuchać więc podpowiedzi z widowni?
- Nie wyobrażam sobie teatru, który podlizuje się widzowi czy władzy – mówił Janusz Kijowski, dyrektor teatru w Olsztynie. – Ja czuję się szczęściarzem, bo nikt mi się w pracę nie wtrąca. I nie mam nic przeciwko temu, by sztuka była produktem, ale wysokowartościowym, a widz klientem, ale szanowanym. Teatr, od czasów antycznych ma zaspokajać poszukiwanie Boga, szczęścia, wrażliwości i to jest jego wyznacznikiem. My natomiast musimy wybrać między chałturą a metafizycznym przeżyciem.
- Na scenie musi dziać się cud – zgodził się Olgierd Łukaszewicz. – Każda sztuka, każdy artysta ma widza uwrażliwiać. Na różne sposoby, a główną wartością jest poziom. Musi być wysoki.
Trudno się przebić Dyrektor elbląskiego teatru skarżył się, że scenom na tzw. prowincji jest trudniej niż tym w Warszawie czy w Krakowie.
- A my też czasem robimy dobre rzeczy, ale nikt nie chce ich zobaczyć. Takim przykładem jest spektakl „Ruski miesiąc”. Byliśmy z nim w Łodzi, a w prasie nie napisali nic, bo to nie była premiera, nie news. Nie wyszło też z festiwalami.
- Recenzja teatralna nie jest dziś atrakcyjna dla wydawców – wtrąciła Aneta Kyzioł.
- A ja uważam, że teatr można robić wszędzie – zabrał głos Olgierd Łukaszewicz. - Bardzo mi się podobało, jak założyłem teatr w remizie na Helu. To było fajne. Pamiętam też elbląski teatr za czasów Jacka Grucy, mojego kolegi ze studiów – kontynuował. – Wszyscy zaskoczeni byliśmy kubaturą obiektu. Tak dużych scen w Polsce się nie budowało – zauważył z uśmiechem.
Zastrzyk unijnej gotówki A wracając do pieniędzy. Unia Europejska otworzyła nowe możliwości, z których teatry korzystają.
-Dotacja jest niewystarczająca, ale szukamy innych źródeł finansowania np. realizujemy projekty ze środków unijnych – mówił Mirosław Siedler. – Obecnie przygotowujemy „Romea i Julię” we współpracy z teatrami z Rosji i Litwy.
Z podobnych rozwiązań korzysta teatr prowadzony przez Pawła Łysaka.
Mimo mizerii finansowej wartość teatrów stacjonarnych jest wysoka i nie można jej zniszczyć przekonywał Olgierd Łukaszewicz: – O taką stabilizację walczyły pokolenia aktorów.
Plus za głos Po dyskusji panelowej przyszedł czas na część koncertową. Wczorajszy wieczór należał do
incarNations. [fotoc]
Mówią o niej, że jest polską Amy Winehouse, ale to chyba trochę zbyt łatwe porównanie. Mówią też, że potrafi zaśpiewać wszystko i tutaj jesteśmy bliżej sedna, bowiem Maja Kleszcz ze swojego głosu zrobiła tworzywo, dzięki któremu dotyka różnych emocji. Raz lirycznie, raz z siłą, raz przenosi nas w świat jazzowych knajpek, a kiedy indziej na kresy melodii ludowej (ten, kto słyszał bis wczorajszego wieczoru wie, o czym mowa). Muzycy zaprezentowali utwory z nowego albumu „Odeon”, jak i te z poprzedniej płyty „Radio retro”. Nie obyło się bez melodyjnego „Spadającą gwiazdę schowaj do kieszeni” i mocnego w akcentach „Zabrakło mi łez”, ciekawy okazał się również cover absolutnego hitu, kultowego przeboju, bez którego żadne wesele nie ma racji bytu czyli „Daj mi tę noc” w oryginale wykonywane przez Krzysztofa Krawczyka. Jak mówiła sama wokalistka dla muzyków było to spore wyzwanie, ale efekt, zwłaszcza na żywo pokazuje jak wiele daje zmiana stylistyki.
Za ciekawy i bardziej dojrzały głos od czasów Kapeli ze Wsi Warszawa, za bisowe „Uśnij mi uśnij” i ciekawą końcówkę „Daj mi tę noc” – zdecydowany plus.