W moje ciche, starokawalerskie życie wtargnęła nagle „ona”. Przystojna i wesoła Zosia zawładnęła mym sercem. Zosia przyjechała do cioci mieszkającej w sąsiedztwie. Po kilku dniach ku mej wielkiej radości obdarzać mnie zaczęła wyraźną sympatią. Po tygodniu snuliśmy już marzenie o wspólnym szczęściu.
Nad szczęściem tym jednak zawisły groźne chmury. Zosia posiadała bowiem dwie „wielkie słabości”: lubiła kawiarnię i lody. I one właśnie stały się przyczyną naszego rozstania.
A było to tak.
Gdy wreszcie po kilkudniowych deszczach, słońce wyjrzało zza chmur i promieniami swoimi ogrzało ziemię. Zosia rzekła. Kochany – chodźmy do cukierni na lody. I poszliśmy.
- Dwie porcje lodów tylko podwójne – zwróciłem się do kelnerki, która zjawiła się wreszcie po kilkunastu minutach oczekiwania, mimo iż znajdowało się kilka zaledwie osób . Nie ma lodów – padła odpowiedź. Jak to nie ma? – zapytałem zdziwiony. U nas w ogóle nigdy lodów nie ma, nie opłaca się trzymać – oświadczyła kelnerka. Spojrzałem na Zosię i zrobiło mi się słabo. Wody, wody sodowej, lub lemoniady proszę – wyszeptałem. – Nie ma – odparowała Kelnerka. Może w takim razie wodę mineralną – spróbowałem. Też nie ma – usłyszałem, a siedzący obok jakiś pan spojrzawszy na mnie z wyraźnym politowaniem poradził mi iść do cukierni „Elblążanka” gdzie lody niewątpliwie będą.
Niestety i tu lodów nie otrzymaliśmy. Nie było także wody sodowej, lemoniady, ani też wody mineralnej. Było za to „wesoło”. Przy kilku stolikach czciciele Bachusa po lekkim zaprawianiu się na dole w barze „urzędowali” z buteleczkami w cukierni.
Wyszliśmy – Zosia milczała jak zaklęta aż wreszcie syknęła. Dziura, dziura – prowincjonalna – jutro wracam do Warszawy. I wyjechała.
Przeklęte lody i cukiernie – przez nie utraciłem szczęście. Kto mi je wróci? Czy może dyrekcja EZG?
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter