Przed wybuchem I wojny światowej Rosjanie chcieli wzmocnić swoją marynarkę wojenną. W ramach programu rozwoju floty na lata 1912-1914 zamówiono m. in. 4 duże krążowniki liniowe typu „Izmaił“ oraz 10 małych krążowników. Z małych - cztery miały trafić na Morze Czarne, cztery na Bałtyk i dwa na Daleki Wschód do Władywostoku. Jak się okazało, stocznie rosyjskie nie były w stanie podjąć się tak dużego zamówienia i Rosjanie zdecydowali się, że dwa małe krążowniki na Daleki Wschód zostaną wyprodukowane za granicą.
Stocznie koncernu Schichaua były poważnym graczem na rynku wschodnim. Flota rosyjska była drugim, po niemieckiej Kaiserliche Marine, odbiorcą okrętów produkowanych przez koncern. Elblążanom na tyle zależało na pozyskaniu zamówienia, że nie wahali się korumpować rosyjskich urzędników. Do „finału“ negocjacji doszła stocznia Schichau oraz szczeciński Vulcan. Elblążanie (stocznia w Gdańsku była wówczas filią stoczni w Elblągu) okazali się tańsi od rywali (jeden krążownik wyceniono na 4,08 mln rubli, płatne w ratach po osiągnięciu przez jednostki kolejnych etapów budowy) oraz zadeklarowali przyspieszenie budowy stoczni w Rydze. Rosjanie liczyli też na zastrzyk nowych technologii To był czysty biznes.
4 grudnia 1912 roku rosyjski generał-major N. M. Sergiejew podpisał z stocznią Schichau umowę. Stoczniowcy z gdańskiej filii stoczni Schichaua zobowiązali się, że pierwsza jednostka będzie gotowa do prób do 28 lipca 1914 r., druga - do 28 października 1914 r. Zamówienie otrzymali i... „stracili do niego serce“.
- W tym czasie budowano już krążownik liniowy Lützow, który miał być pływającą wizytówka stoczni. Nie ma co ukrywać - też bardziej dochodowym przedsięwzięciem. I to on miał priorytet - wyjaśnia dr Michał Glock, elbląski historyk specjalizujący się w historii floty rosyjskiej.
Realne prace rozpoczęły się w kwietniu 1913 r. Nowe okręty pod carską banderą miały nosić nazwy Murawiow-Amurski (nr stoczniowy 893) i Admirał Niewielskoj (nr stoczniowy 894). Były wzorowane na niemieckich krążownikach typu Kolberg. Jedną z różnic było uzbrojenie: niemieckie lekkie krążowniki były uzbrojone w działa kalibru 105 mm, Rosjanie na swoich planowali 130 mm, przy czym uzbrojenie miało być już zainstalowane w Rosji. To wiązało się z przebudową kadłuba i dostosowaniem go do utrzymania ciężkich dział. Planowano też wyposażyć okręty w wodnosamoloty - z tego dość szybko zrezygnowano. Pewną ciekawostką jest fakt, że Rosjanom zaproponowany projekt nie odpowiadał do końca. Rosyjski Morski Komitet Techniczny zażyczył sobie szeregu zmian, a elbląscy projektanci... nie wzięli rosyjskich propozycji pod uwagę, wprowadzono zaledwie kilka mniej ważnych.
Prace postępowały wolno. Kiedy przed stocznią stanęło widmo płacenia kar umownych, przyspieszono, pracując nierzadko całą dobę. 14 kwietnia zwodowano Murawiow-Amurskiego. Wodowanie bliźniaka zaplanowano na lipiec. Ale wcześniej... - 28 czerwca 1914 r. - serbski nacjonalista Gavriło Princip strzelił do austriackiego arcyksięcia Ferdynanda i tym samym zmienił bieg historii. Wybuchła Wielka Wojna (potem nazwana I wojną światowa), 19 lipca Niemcy wypowiedziały Rosji wojnę. Nieukończonymi krążownikami zainteresowała się cesarska marynarka Niemiec. Trudno dziwić się władzom niemieckim, że skonfiskowały okręty przeznaczone dla wroga.
Stocznie Schichaua stratne nie były. Rosja za okręty do wybuchu wojny zapłaciła ponad 3 mln rubli... I jednostek nie dostała. Te zostały przemianowane na Pillau i Elbing oraz wcielone do Kaiserliche Marine. Przedtem trzeba było je ukończyć i przystosować do niemieckich standardów. Wykorzystano m. in. to, że okręty miały mieć rosyjskie działa 130 mm zamiast standardowych niemieckich 105 mm. Pilau (Pilawa, dzisiejszy Bałtijsk - red.) i Elbing zostały wyposażone w 150 mm.
- Wprowadzono różne zmiany, m. in. podwyższono kominy. Weźmy pod uwagę np. kuchnię, która trzeba było przebudować pod niemieckie wymagania. W niemieckim regulaminie oficer miał mniej czasu na przemieszczenie się ze swojej kajuty na stanowisko bojowe. Trzeba było więc zmienić układ kajut. Takich z pozoru drobnych zmian było dużo - mówi Michał Glock.
Czy nazwy okrętów: Pillau i Elbing były przypadkowe, czy też chciano uhonorować koncern, w którym je wyprodukowano?
- Trudno powiedzieć. Niemieckie małe krążowniki były nazywane od miast. Elbing i Pillau były „wolne“. Były dwa miasta pomiędzy Gdańskiem, a Królewcem, które pasowały. A że jednocześnie w Elblągu znajdowała się stocznia Schichaua, a w Pilawie zakłady naprawcze... Raczej szczęśliwy zbieg okoliczności - wyjaśnia historyk.
Mały krążownik typu Pillau miał 135 metrów długości, 13,6 metrów szerokości, wyporność 4830 ton, zanurzenie 5 metrów, prędkość maksymalna 27,5 węzła.
Na Bałtyku i Morzu Północnym
„Tak więc artyleria główna opisywanych jednostek składała się z ośmiu dział kal. 150 mm (149,1 mm), które mogły prowadzić ogień z szybkostrzelnością 5-7 strzałów/min. pociskami o masie 45,3 kg (łączny zapas amunicji 1024 pociski) na maksymalny dystans 17 600 m. Godzi się jeszcze dodać, że działa głównego kalibru chroniły tarcze (maski) pancerne grubości 50 mm. Artylerię główną uzupełniała artyleria lekka początkowo składająca się z czterech działek kal. 52 mm, które zastąpiono dwoma armatami kal. 88 mm. Krążowniki otrzymały również dwie pojedyncze wyrzutnie torped kal. 500 mm na obrotowych podstawach oraz tory minowe umożliwiające zabranie maksymalnie 120 min“ - możemy przeczytać w artykule Krzysztofa Dąbrowskiego „Krążowniki typu „Pillau“ zamieszczonym w czasopiśmie „Okręty wojenne“ nr 1 z 2014 r.
Pierwszy do służby wszedł Pillau (ex Murawiow-Amurski). Elbing „dopiero“ 4 września 1915 r. Pierwszym dowódcą został kmdr (Kapitän zur See) Friedrich Richter, który okrętem dowodził od września do października 1915 r. Zastąpił go kmdr por (Fregattenkapitän) Rudolf Madlung, który dowodził jednostką do jej tragicznego końca. - Pewną ciekawostką jest fakt, że okręt wszedł do służby bez „porządnych“ prób stoczniowych. W wielkim skrócie można powiedzieć, że stwierdzono, że jeżeli pływa i nie przecieka, to resztę będzie można przetestować w toku służby - mówi Michał Glock.
SMS Elbing został skierowany na Bałtyk, będący w owym czasie akwenem stosunkowo bezpiecznym. - Gros sił floty rosyjskiej siedziała w Zatoce Fińskiej zabezpieczona wielkimi zaporami minowymi. Z lądu flankowały ciężkie baterie artylerii nadbrzeżnej. Na Bałtyk zapuszczały się zespoły małych niszczycieli wychodzących z Zatoki Ryskiej. - wyjaśnia historyk. - Ich zadaniem było minowanie szlaków żeglugowych.
Służba polegała na dalszym szkoleniu i rejsach patrolowych. Do „ciekawszych“ akcji należało postawienie wraz ze stawiaczem min Rügen zapory minowej u wejścia do Cieśniny Irbeńskiej. Pod koniec lutego okręt został skierowany na Morze Północne i wszedł w skład II Grupy Rozpoznawczej. W kwietniu osłaniał niszczyciele podczas rajdu na wybrzeże angielskie. W tym samym miesiącu ostrzeliwał miasteczka Lowestoft i Great Yarmouth. - To były małe miejscowości letniskowe. Niemcy chcieli w ten sposób sprowokować angielskie okręty do walki. Flota niemiecka była słabsza od brytyjskiej i Niemcy planowali niszczyć osobno brytyjskie eskadry - elbląski historyk wyjaśnił niemiecka taktykę.
Największa bitwa morska Wielkiej Wojny
Nadszedł 31 maja 1916 roku. Brytyjczycy nazwali to starcie bitwą jutlandzką, Niemcy - bitwą koło Skagerraku. Cesarskie krążowniki liniowe dowodzone przez Franza von Hippera wyciągnęły Flotę Krążowników Liniowych wiceadmirała Davida Beatty'ego. A tam czekała już niemiecka Hochseeflotte (Flota Pełnego Morza). Było tylko jedno „ale“... Brytyjczycy wiedzieli czego się mogą spodziewać - John Jellicoe, dowódca Grand Fleet, głównej floty Royal Navy, dysponował tajną bronią - danymi radiowywiadu.
Efekt? Zamiast potyczki wielka bitwa, w której po obu stronach walczyło 250 okrętów różnych klas, a ich załogi liczyły w sumie około 105 tys. marynarzy. Niemiecka Hochseeflotte, licząca 99 okrętów, musiała zmierzyć się z całą brytyjską Grand Fleet, w skład której wchodziło 151 okrętów. Brytyjczycy mieli też przewagę w artylerii.
Zaczęło się niepozornie: na Elbingu zauważono duński (neutralny) parowiec „N. J. Fjord“, który niemieckie niszczyciele B 109 i B 110 zatrzymały do kontroli. „Duńczyk“ stając wypuścił chmurę pary z komina - standardowa czynność. Jednak chmurę zauważyli brytyjscy marynarze. Można było zaczynać.
O godzinie 15:32 SMS Elbing zaczął ostrzeliwać brytyjski krążownik HMS Galatea. Cztery minuty później pocisk trafił brytyjski okręt. To było pierwsze niemieckie trafienie w tej bitwie. Z rękopisu książki Michała Glocka o okrętach Schichaua dowiemy się, że Elbing wystrzelił 230 pocisków kalibru 150 mm. I to był niestety koniec dobrych wiadomości dla okrętu.
W nocy z 31 maja na 1 czerwca niemieckie małe krążowniki znalazły się pomiędzy brytyjskimi niszczycielami a niemieckimi pancernikami. Żeby zejść z linii strzału, musiały chować się na pancerniki i w związku z tym przeciąć ich szyk. SMS Rostockowi ten manewr się udał. Elbing przeszedł zbyt blisko pancernika Posen i ten staranował mu rufę.
Pancernik nie odniósł obrażeń, mały krążownik... - Można się pokusić o tezę, że był do uratowania. Ale musimy pamiętać, że była noc, bitwa morska i nikt nie wiedział, czy Brytyjczycy wrócą. Ale po kolei. Posen uderzył w Elbing z jednej strony w rufę, w efekcie czego zalana została jedna z maszynowni. Grodzie wodoszczelne wytrzymały, ale okręt przechylił się na jedną stronę. Żeby przechył wyrównać, zalano maszynownię na drugiej burcie, okręt trochę podryfował i stanął w miejscu. Reszta odpłynęła - mówił Michał Glock. - Nie było wiadomo, co będzie dalej. Okręt zaczęto przygotowywać do wysadzenia.
Niemal całą załogę podjął niemiecki niszczyciel. Na pokładzie Elbinga został dowódca, jego zastępca, oficer torpedowy oraz kilku marynarzy. Po wysadzeniu dziobowej komory amunicyjnej przesiedli się na kuter parowy, który sobie zostawili do ewakuacji. „Po drodze“ brali do niewoli rozbitków z brytyjskich okrętów. Morska epopeja tych ostatnich zakończyła się na holenderskim (neutralnym) trawlerze rybackim. Niemiecka grupa ostatecznie wróciła do swojej ojczyzny i brała udział w kolejnych działaniach wojennych na pokładach różnych jednostek.
Wrak Elbinga do tej pory leży na głębokości 44 metrów.
Dziękuję dr Michałowi Glockowi za pomoc i konsultacje przy pisaniu tekstu.