Wyzwanie, którego 2 sierpnia w Suchaczu podejmie się Łukasz Tazuszel, pasjonat kolarstwa, ma na celu rozpropagowanie zbiórki pieniędzy na leczenie Marysi. Przed nim spory wysiłek, bo czeka go 16,5-18 godzin jazdy. Kolarz przyznaje, że już dawno chciał połączyć swoją pasję z jakąś formą pomocy innym.
- Marysia ma 2 lata i jest córką znajomych mojej bratowej. Pomysł na akcję charytatywną związaną z kolarstwem dojrzewał właściwie przez dwa lata, a wyszedł od mojego serdecznego przyjaciela. Teraz, przez sytuację związaną z koronawirusem, odwołanymi zawodami, brakiem planów treningowych itp. stwierdziliśmy, że może warto do tych pomysłów wrócić.
Inspiracją dla tego, jaki kształt ma mieć akcja pomocowa, był artykuł o zawodowym kolarzu z Niemiec, który organizował podobne działania ze swoją grupą kolarską. - Zasada była podobna, chodziło o podjeżdżanie pod górę i zbieranie kolejnych przewyższeń. Tak samo będzie w przypadku akcji dla Marysi w sierpniu – mówi kolarz. - Moim zadaniem będzie wjechanie na wysokość Mount Everest, czyli pokonanie 8848 m. Łączny dystans, jaki będę musiał pokonać w tym celu, to 445 km.
Łukasz Tazuszel przyznaje, że potrzebujących osób jest cała masa, a w wielu przypadkach nie wystarczy opieka zdrowotna finansowana z państwowego funduszu. Tak jest też przy problemach zdrowotnych Marysi. - Trzeba tu korzystać z leczenia prywatnego, rehabilitacji itd. - mówi 29-latek. Dodaje, że w podjęciu akcji pomagają mu inni. - Mój przyjaciel, jego brat, a także mój brat z żoną – wymienia. - Mam nadzieję, że w pomaganie na różne sposoby włączy się więcej osób. W związku z pandemią w dniu samej akcji chcemy uniknąć tworzenia jakichś wielkich zgromadzeń, nie namawiamy ludzi, by przybyli na miejsce i kibicowali. Na pewno przyjadą koledzy kolarze, którzy trochę potowarzyszą mi w jeździe i będą podbudowywać psychicznie. Będzie miło, jak ktoś przy trasie zmotywuje mnie krzykiem w rodzaju "dalej, dawaj", jednak chcemy uniknąć większych zgrupowań, a o wydarzeniu mówić za pośrednictwem mediów. Trzeba zaznaczyć, że nasze środki są ograniczone i wszystko pokrywamy z własnych kieszeni – mówi.
Jakie były początki kolarskiej pasji pana Łukasza? - To się zaczęło 6 lat temu, z roku na rok angażuję się w kolarstwo coraz bardziej. Ostatnie dwa lata były bardzo intensywne i rozwojowe i mogę już powiedzieć, że trenuję kolarstwo, a nie po prostu jeżdżę na rowerze. Gdy mam zaplanowany trening, to idę na trening, nie ma możliwości, że mi się nie chce, coś mnie boli itd. Nie szukam wymówek, mam swoje cele, np. dane zawody. Nie jestem formalnie związany z jakimś środowiskiem sportowym, trenuję amatorsko, choć oczywiście mam kontakt z podobnymi sobie pasjonatami – tłumaczy.
A jak wyglądają przygotowania do sierpniowego wyzwania? Łukasz Tazuszel przyznaje, że zaczął od mniejszych prób, które utwierdziły go w przekonaniu, że może się podjąć wjechania na wysokość najwyższej góry świata. - Niedawno wjechałem na połowę tego dystansu – mówi. Zaznacza, że nie stosuje podczas przygotowań jakichś specjalnych diet. Wystarcza mu intensywny trening. - Jem normalnie, bo jestem chudy niezależnie od tego, ile zjem, mogę więc sobie dogadzać – śmieje się. - Więcej czasu poświęcam teraz na jeżdżenie pod górę. W tygodniu po pracy robię ok. 90 km góra-dół, do znudzenia, ale to właśnie "robi nogę" i przygotowuje organizm do wysiłku – mówi.
Bez wątpienia motywacją do intensywnego treningu jest cel charytatywnej akcji podejmowanej przez pana Łukasza. Kolarz zachęca wszystkich do włączenia się w pomoc dla Marysi, zarówno osoby prywatne, jak i firmy i instytucje. - Jest to naprawdę szczytny cel, bo chcemy małej Marysi choć trochę ulżyć w cierpieniu. To, co ja przeżyję 2 sierpnia na podjeździe w Suchaczu, to nic przy tym, co to dziecko musi przeżywać każdego dnia. Zapraszam wszystkich do pomagania Marysi – mówi pasjonat kolarstwa.