Otóż okazuje się, że decydujące znaczenie miała informacja jaka dotarła do niego w styczniu 2011 roku, że „w kabinie tupolewa padła komenda kapitana Protasiuka – odchodzimy na drugie zajście”.
Wtedy dla reżysera „stało się jasne, że ten samolot wcale nie miał zamiaru lądować”. To oraz inne informacje docierające z oficjalnych źródeł „zaczęły [panu Krauze] nie zgadzać się z tzw. chłopskim rozumem”. Ponieważ od dwudziestu lat mieszkam na wsi, to mam podstawy uważać, że mój rozum jest „chłopściejszy” i dlatego zajrzałem do
stenogramów rozmów nagranych w kokpicie prezydenckiego TU 154. Faktycznie taka komenda padła, brzmiała co prawda po prostu „odchodzimy”, ale nie to jest istotne, tylko kiedy i na jakiej wysokości. Otóż było to na 14 sekund przed katastrofą, na wysokości 80 metrów nad ziemią i niecałe 30 m nad płytą lotniska. Samolot opadał w tym momencie z prędkością 6 m/s. Jeśli to nie było podejście do lądowania, to mój chłopski rozum nie ogarnia co innego mógł robić pasażerski odrzutowiec kilkadziesiąt metrów nad ziemią na podejściu do pasa?! Liczyć grzyby w smoleńskich zagajnikach?! Każdy chłop wie też doskonale, że nawet zwykłego samochodu, a co dopiero ważącego kilkadziesiąt ton samolotu, nie da się zahamować w miejscu. Te kilkanaście sekund nie wystarczyło żeby silniki nabrały pełnej mocy i samolot przestał opadać, szczególnie, że pilot podejście do lądowania wykonywał w trybie automatycznym, co zawsze spowalnia wszelkie inne manewry.
Ale zostawmy te techniczne szczegóły, w stenogramie rozmów z kokpitu są znacznie ciekawsze rzeczy. Na przykład wypowiedzi przypisywane gen. Błasikowi - „faktem jest, że musimy to robić, do skutku” lub „zmieścisz się śmiało”. Natomiast po sygnale „Terrain ahead”, który po raz pierwszy pojawił się na długie 40 sek. przed decyzją odejścia na drugi krąg, kapitan Protasiuk zamiast od razu uciekać do góry ile fabryka Tupolewa dała, kontynuuje manewr schodzenia, a od swojego dowódcy słyszy „Po-my-sły”. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że nie usłyszymy tych słów w filmie pana Krauzego. Na nagraniu nie słychać bowiem wybuchu, a tym bardziej dwóch, czy trzech. Z natury rzeczy musiało więc zostać zignorowane.
Czy warto więc wybrać się na film zrobiony bez wątpienia pod określoną tezę, za to w oderwaniu od rzeczywistości? Oczywiście tak, ponieważ zawsze warto wyrobić sobie własne zdanie. Natomiast prowadzanie na „Smoleńsk” w zorganizowany sposób całych klas szkolnych, po to żeby w uczniowskich umysłach zasiać przekonanie, że państwo polskie we współpracy z obcym mocarstwem dokonało zamachu na swojego prezydenta, uważam za karygodne. Część nauczycieli zapewne poprowadzi swoje klasy czwórkami do kina z przekonania, większość jednak jak sądzę będzie miała opory przed karmieniem uczniów tego typu wiedzą.
Niestety w naszym systemie edukacji szykuje się kolejna rewolucja. Nikt jeszcze nie wie dokładnie jak będzie wyglądać, ale jest prawie pewne, że na bruku znajdzie się ileś tam tysięcy nauczycieli. Wielu z nich ma pozaciągane kredyty albo dzieci na studiach i doskonale zdaje sobie sprawę, że nowa władza przychylniej patrzy na tych, którzy w katastrofie smoleńskiej widzą zamach i poległych bohaterów. Nikt nie będzie chciał umierać za „Smoleńsk”. Niestety znowu w naszej historii nastały czasy, kiedy ludziom łamie się kręgosłupy moralne i zmusza do postępowania wbrew własnym przekonaniom.
--
Cytaty wypowiedzi Antoniego Krauze pochodzą z wywiadu jakiego udzielił rozgłośni Polskie Radio 24