Dziś przed sądem pracy w Elblągu rozpoczęły się procesy w tej sprawie.
- Pracowałam soboty, niedziele, 300 godzin w miesiącu, nawet zdarzało się, że nie wracałam do domu na noc, tylko zostawałam w pracy - opowiada Bożena Łopacka, była kierowniczka sklepu Biedronka przy ulicy Grunwaldzkiej w Elblągu. - Nie miałam życia prywatnego, w końcu nie wytrzymałam tego psychicznie i fizycznie i zwolniłam się z pracy.
Kobieta wyliczyła, że były pracodawca jest jej winien 35 tysięcy złotych za 2600 nadgodzin.
Drugi z byłych pracowników Biedronki Marek Gajownik żąda przed sądem prawie 45 tysięcy za przeszło 3 tysiące nadgodzin.
- Nadzorowałem pracę kilku sklepów Biedronka, wracałem do domu o pierwszej w nocy, a o 4 wstawałem, by dojechać do sklepów - mówił Gajownik.
Edwarda Golende, biznesmen z Olsztyna, który dostarczał towar do sieci sklepów, twierdzi, że współpraca z Biedronką doprowadziła jego firmę do bankructwa.
- Wystawiali fałszywe faktury za niby promocje i tak np. mieli mi zapłacić za towar 600 tysięcy, ale płacili 400 tysięcy, pomniejszając zobowiązanie o 200 tysięcy na niby promocje - wyjaśniał biznesmen.
Obecna w sądzie pełnomocniczka pozwanego właściciela sieci sklepów nie chciała rozmawiać z dziennikarzami. Wyrok w sprawie byłych pracowników ma zapaść pod koniec tego miesiąca.
Przypomnijmy, w lipcu br. Państwowa Inspekcja Pracy opublikowała raport o rażących przypadkach naruszania praw pracowniczych niemal we wszystkich sklepach Biedronki. Inspektorzy stwierdzili, że pracownicy są wykorzystywani przez właściciela. Pracują kilkanaście godzin dziennie, nie maja urlopów. Z danych Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Jeronimo Martins wynika, że w sądach w całej Polsce byłym pracownikom i producentom współpracującym z siecią marketów udało się już odzyskać przeszło pół miliona złotych.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter