Rafał Gruchalski: - Za kilkanaście dni minie rok, od kiedy działa nowa Rada Miejska po ostatnich wyborach samorządowych. Jak Pan jako jej przewodniczący ocenia ten rok?
Antoni Czyżyk: - Kiedy zostałem wybrany przewodniczącym Rady głosami większości radnych, zapowiadałem, że chcemy pracować merytorycznie i w spokoju na rzecz samorządu. Ten rok chcieliśmy poświęcić na to, by wytyczać kierunki działania Rady Miejskiej, szczególnie w kontekście znowelizowanej ustawy o samorządzie oraz zmienić zasady funkcjonowania biura Rady Miejskiej. Myślę, że to się powoli udaje, co mam nadzieję przyznają również radni z największym doświadczeniem.
Wprowadzamy zmiany w statucie miasta, by dostosować go do znowelizowanych przepisów ustawy o samorządzie. Próbujemy wprowadzić – wydawałoby się - bardziej sformalizowane zasady przepływu informacji czy interpelacji, które początkowo budziły różne emocje, ale chyba już się do nich wszyscy przyzwyczaili. Wykonaliśmy nową stronę internetową Rady Miejskiej, bo poprzednia była nieaktualna. Od poprzedniego tygodnia ma ona też wersję mobilną, będzie również wersja dla osób niedowidzących.
- Jest pan radnym kilku kadencji. Jako przewodniczący patrzy Pan na współpracę między klubami radnych z innej perspektywy. Czy w tej kadencji coś się w tej sprawie pana zdaniem pogorszyło, poprawiło?
- Zawsze podkreślałem, że ta duża polityka powinna odbywać się w Warszawie. Tu na miejscu powinniśmy, mimo różnic ideowych czy politycznych, tworzyć dobry klimat, byśmy mogli wspólnie rozmawiać o Elblągu i jego przyszłości.
W poprzedniej kadencji jako radni PO nie zawsze mogliśmy realizować swoje pomysły. Teraz staramy się osiągać na spotkaniach konwentu seniora konsensus i przekonywać kolegów z PiS, że na przykład wspólne stanowiska Rady Miejskiej w różnych sprawach mają duże znaczenie dla naszego miasta. Nie zgadzamy się na przykład z polityką rządu, która prowadzi do dużych obciążeń dla samorządów. Dlatego walczymy o rekompensaty, by mieć pieniądze na inwestycje i spłatę poprzednich zobowiązań. Chcemy stworzyć solidne podwaliny, by nasi następcy mogli kontynuować rozwój miasta.
- Mówi Pan o współpracy, ale na ostatniej sesji Rady Miejskiej nie chcieliście wprowadzić poprawek do stanowiska w sprawie polityki rządu, które proponował klub PiS...
- Rozumiemy, że koledzy z PiS muszą być zgodni z tym, co rząd proponuje. Ale z drugiej strony podczas rozmów kuluarowych, nieformalnych, przyznają, że sprawa samorządności musi być zachowana dla dobra wszystkich samorządów. W tej sprawie chodziło o zapis mówiący o tym, że ustawowe zmiany wprowadzane przez rząd i Sejm, na przykład zmniejszenie podatków, zwiększenie płac nauczycieli i inne wydatki uderzają w samorząd, co skutkuje ograniczaniem inwestycji. To jest skomplikowana sprawa, ale powtarzam – rozumiemy, że radni PiS muszą trzymać się linii rządu. Pamiętam, że jako radny w poprzednich kadencjach też musiałem zaciskać zęby w niektórych sprawach.
- A jak ocenia Pan obecną współpracę z prezydentem? W poprzedniej kadencji pana klub oficjalnie krytykował prezydenta, że współpracy nie ma. Jak jest teraz? Czy jako radni Koalicji Obywatelskiej przytakujecie wszystkiemu, co prezydent Witold Wróblewski planuje w mieście?
- W poprzedniej kadencji nie wszystko krytykowaliśmy. Każda opcja polityczna czy klub musi zadbać o swoją tożsamość i podmiotowość. Chcieliśmy mieć udział w decyzjach, skoro byliśmy w koalicji – nawet nieformalnej. Nasz głos powinien być słyszalny, choć oczywiście rozumiemy, że prezydent ma swój program wyborczy i będzie chciał go realizować. Jeśli jednak zawiązujemy koalicję, to druga strona też musi rozumieć, że my także do wyborów szliśmy z pewnym programem. Tam gdzie programy były zbieżne, nasz głos był pozytywny, ale czasami musieliśmy o sobie dać znać, pewne rzeczy krytykować. My też słuchamy ludzi i chcemy ich uwagi przekazywać.
W tej kadencji też nie jest tak, że na wszystko się zgadzamy. Współpraca być może jest łatwiejsza, bo częściej się z prezydentem spotykamy. Wiele spraw, które są przygotowywane przez prezydenta w formie projektów uchwał, jest dyskutowanych w gronie wszystkich radnych koalicji. Bywa też tak, że procedowanie niektórych uchwał jest przekładane w czasie, jeśli nie ma konsensusu. Tak rozumiem samorządność, we wszystkim ten konsensus musimy znaleźć, nawet jeśli rozmowy nie są łatwe.
Zawsze uważałem, że gros spraw merytorycznych powinno odbywać się na komisjach, przecież na takie spotkania można doprosić prezydenta, jego zastępców, współpracowników. Na sesji powinny już zapadać konkretne decyzje, choć polityczny teatr zdarza się nawet w lokalnej polityce.
- Wspomniał Pan o zaciskaniu zębów. Czy w tej kadencji była taka sprawa, że tak jako klub koalicyjny musieliście się tak zachować i po prostu zagłosować „za”?
- Zawsze emocje budzi temat budżetu. W ubiegłym roku udało się przekonać radnych, żeby poparli budżet, mimo że wiele z ich propozycji początkowo się w nim nie znalazło się. Prezydent Witold Wróblewski przygotował prowizorium, kiedy nie było jeszcze wiadomo, kto wygra wybory. Uznaliśmy, że przyjmiemy budżet, a w trakcie roku – gdy będą spływać kolejne fundusze z wpływów z podatku PIT i CIT, wtedy będziemy dokonywać zmian, by realizować wcześniej zgłoszone pomysły.
- A jak będzie z budżetem na 2020 rok? Pewne założenia już pewnie znacie, projekt musi być złożony do 15 listopada. Rozmawiacie już o tym?
- Największym problemem jest zbilansowanie budżetu, biorąc pod uwagę mniejsze wpływy z podatków. Po uwzględnieniu obecnych przeliczników wychodzi na to, że braki w budżecie będą opiewać na około 40 mln złotych. A przecież potrzebna jest nadwyżka w budżecie, by mieć pieniądze na inwestycje, tym bardziej że obecna perspektywa budżetu Unii Europejskiej się kończy i do wzięcia są ostatnie pieniądze z konkursów, na które przekazano niewykorzystane środki. Na udział w takich konkursach będą sobie mogły pozwolić tylko te samorządy, które mają nadwyżki.
Rozmawiamy z panem prezydentem, jakie priorytety są ważne dla naszego klubu. Często podkreślamy jako radni KO, że zatrzymanie jednej czy drugiej inwestycji i przeznaczenie tych środków na programy społeczne może dać o wiele większe efekty, także dla rozwoju miasta. Nie tylko bowiem infrastruktura jest ważna, ale ludzie również. Dlatego będziemy wnioskować o większe środki na sport i kulturę, by zwiększyć aktywność elblążan.
Oczywiście jako radni powinniśmy się zachowywać racjonalnie. Nie myśleć tylko o tym, co dzisiaj, ale także o tym, jaki zostawimy budżet na koniec kadencji. By nikt nam nie zarzucił, że zadłużyliśmy miasto.
- Nie sposób nie zadać Panu pytania o wybory i kandydowanie do parlamentu. Jeśli zdobędzie Pan mandat, stanie się sprawcą największego zamieszania w Radzie Miejskiej. Nie będzie Pan już przewodniczącym, będą musiało się odbyć nowe głosowanie na tę funkcję, nie będzie Pan też już radnym. Po co to Panu?
- Jako elblążanie sami nie do końca zadbaliśmy o liczną reprezentację nie tylko w parlamencie, ale też w województwie. Jako drugie miasto w województwie powinniśmy się o to upominać. Myślę, że w wyborach elbląscy kandydaci pokażą, że mimo dalekich miejsc na listach, można osiągnąć dobry wynik. Jeśli elblążanie będą głosować na elblążan, to będzie sygnał, że chcemy mieć więcej do powiedzenia w parlamencie. Powinniśmy dla dobra miasta odłożyć na bok wszystkie spory polityczne.
Myślę, że ten rok pokazał, że można Radę Miejską prowadzić inaczej, a także w jaki sposób można ze sobą rozmawiać, nawet się spierając. Dużo więcej możemy osiągnąć w spokoju, niekoniecznie sobie nawzajem dokuczając. To nie oznacza oczywiście, że Rada Miejska jest idealna. Mamy swoje problemy, ale umiemy je rozwiązywać. Tak samo może być wśród elbląskich parlamentarzystów.
A co do zamieszania związanego z moim kandydowaniem? Jeśli zdobędę mandat posła, na moje miejsce po prostu wejdzie nowa osoba, która będzie mogła coś nowego do Rady Miejskiej wprowadzić.