- Dlaczego trenujesz w Trąbkach Wielkich w Black Dojo?
Marcin Poturała: Zaczynałem w Malborskim Klubie Kyokushin Karate w Sekcji Elbląg. Potem zmieniłem klub na Ostródzki Klub Karate Kyokushin, następnie moja Sensei Natalia Stachowicz założyła swój klub Black Dojo Akademia Karate w Trąbkach Wielkich i... pojechałem za nią. Dlaczego? Bo jest dobrą trenerką, z doświadczeniem turniejowym i umie przekazać wiedzę. Na treningi jeżdżę dwa razy w tygodniu. Do tego trenuję na miejscu plus dodatkowe zajęcia na siłowni i tym podobne...
Dariusz Poturała: Szukałem aktywności dla dzieci, żeby nie spędzały całego wolnego czasu przed komputerem albo konsolą. W Szkole Podstawowej nr 11 zobaczyłem ogłoszenie o naborze. Mieszkamy obok, obu swoich synów Marcina i młodszego Piotrka wysłałem, żeby chociaż zobaczyli, co to jest.
M.P: Specjalnie nie byłem zachwycony. Wcześniej przez rok trenowałem piłkę nożną w Olimpii. Ale stopnie w szkole miałem, takie jakie miałem i zostałem wypisany. Poszedłem do dojo na salę gimnastyczną w szkole i wsiąkłem. Mieli tam tarcze do ćwiczenia uderzeń, mogłem się wyżyć. Spodobało mi się. Byłem wtedy w 6. klasie podstawówki.
D.P: Mi się z kolei spodobało, że sensei może zabronić przychodzenia na trening, jak masz nieciekawe stopnie w szkole. Mam wrażenie, że karate wymaga większej obowiązkowości niż piłka. Sam złapałem bakcyla i trenuję z chłopakami. Już po pierwszym treningu chcieli mieć swoje gi, potocznie zwane kimonem. Mi spodobały się zasady: szacunek, respekt i cały rytuał związany z karate. Dziś jeździmy też na treningi do Ostródy do sensei Artura Małża. Zaszczepił w chłopakach poczucie pewności siebie: że mogą, potrafią. (tu szczególne podziękowania za otwartość Senseja).
.
- Co to jest karate kyokushin?
M.P.: Karate pełnokontaktowe w wielkim skrócie. Tak jak w innych odmianach można zostać zdyskwalifikowanym za zbyt mocne uderzenia, tak my się nie oszczędzamy.
D.P.: Kyokushin oznacza po prostu dążenie do osiągnięcia ekstremum swoich możliwości.
M.P.: Trzeba jednak pamiętać, że jest kilka stylów karate. Ta odmiana, która jest na igrzyskach olimpijskich, to coś innego niż ja trenuję. Tu nie ma udawania, uderzamy i kopiemy „z całej siły”.
.
- Oprócz walk są też kata...
M.P.: Do kata trzeba mieć to coś, czego ja nie mam... Bardziej wysublimowaną technikę. Kata można porównać do walki z cieniem. Większą uwagę przykłada się do „czystego” wykonywania technik. Jeździ się wówczas na innego rodzaju seminaria, gdzie właśnie to się trenuje. Ja wolę walczyć.
D.P.: Przy czym trzeba pamiętać, że to się wszystko łączy. Kichon – czyli powtarzanie ciosów i uderzeń – to sylaby. Kata – czyli walka z cieniem to wyrazy, a Kumite – czyli walka to rozmowa. Tak to poetycko można zobrazować. Każdy z nas, trenujących karate musi znać odpowiednie dla swojego stopnia kichon i kata. I wtedy można rozmawiać czyli walczyć.
(arch. prywatne Marcina Poturała)
.
- I stopnie...
M.P.: Kyu. Zaczynają się od 10 i idą w dół. Kto ma jaki stopień można rozpoznać po kolorze pasa i belkach na nim. Na pierwsze stopnie są egzaminy mniej więcej co pół roku. I jeżeli sensei się zgodzi, to można do niego podejść. Egzamin na 10 kyu zdałem po pół roku. W tej chwili mam 4 kyu, co uprawnia mnie do noszenia zielonego pasa.
D.P.: Przy czym to nie do końca odzwierciedla poziomu umiejętności. Egzaminy nie są obowiązkowe, można trenować i do egzaminów nie podchodzić. Jestem tego najlepszym przykładem: trenuję z chłopakami kilka lat, ale wciąż noszę pomarańczowy pas z niebieską belką. Z zupełnie inną sytuacją mamy do czynienia w przypadku zawodnika, który zmienił dyscyplinę. Kickboxer, który kilka lat trenował uderzenia, pracę nogami i jakieś umiejętności posiada, też zaczyna od 10 kyu. Mimo że w walce będzie w stanie pokonać karateków z wyższymi stopniami, ze względu na doświadczenie z kickboxingu.
M.P.: W walce kyu nie ma większego znaczenia. Mogę trafić na kogoś, kto ma wyższe lub niższe kyu. I czasem trudno stwierdzić, że ten z wyższym stopniem jest faworytem. Ja muszę wygrać, bez względu na to jakiego koloru pas nosi mój rywal.
D.P.: Jeżeli Marcin zda egzamin na 3 kyu i skończy szkołę, to będzie mógł ubiegać się o uprawnienia instruktora karate. Pod tym względem stopień ma znaczenie. I po to kyu zdobywa się stopnie dan – instruktorskie, mistrzowskie.
.
- Pamiętasz swój pierwszy turniej?
M.P.: Bardzo dobrze. Kujawy Cup we Włocławku. Trenowałem cztery lata i stwierdziłem, że już czas na mnie. W klubie mi odradzali... Przegrałem przez jeden błąd. Wyszedł mój brak doświadczenia. Rywal bezlitośnie to wykorzystał. Wykonywałem tzw. „obrotówkę” i dostałem w wątrobę.
D.P.: Marcin wykonał ushiro geri – uderzenie tyłem z obrotu. Bardzo ładne, widowiskowe uderzenie, ale, niestety, jak się zawodnik przekręca to odsłania wątrobę. Marcin jeszcze wtedy nie wiedział, że walka nie ma być ładna tylko skuteczna. W walce chodzi o to, żeby wygrać. Na turniejach najwyższej wagi typu mistrzostwa świata, czy mistrzostwa Europy oglądamy karateków walczących bardzo zachowawczo. Ale dzięki temu wygrywają.
M.P.: Kujawy Cup były w grudniu, wyciągnąłem wnioski. I w marcu pojechałem na Mazovia Cup do Piaseczna. I już nie robiłem „głupich” rzeczy, tylko te najbardziej pewne: niskie kopnięcia, uderzenia rękami. Ale, to zauważyliśmy po walce, za nisko trzymałem gardę i dostałem kopnięcie w głowę. Przegrałem przez wazari.
D.P.: Kluby, które chcą mieć zawodników turniejowych wysyłają karateków już po kilku miesiącach treningów. Po to, żeby zdobywali doświadczenie. Oczywiście to Sensei decyduje po własnej ocenie postępów sempai (uczniów).
.
- Walczycie w kaskach?
D.P.: Juniorzy do 17. roku życia w kaskach, w rękawicach i ochraniaczach na piszczele. Dzieci mają dodatkowe ochraniacze na korpus. Piotr, mój młodszy syn, przygotowywał się w ubiegłym roku do Kujawy Cup we Włocławku. Trenował ostro, przed turniejem dwa razy w tygodniu to jest za mało. Trenowali gdzie mogli: od placu zabaw po orliki. I wiadomo, że się przy tym tłukli. Piotrek wystartował w Pływackiej Sztafecie na Święto Niepodległości na basenie przy ul. Robotniczej. Rozebrał się i wszyscy zobaczyli bardzo mocno posiniaczonego chłopaka. Musieliśmy wyjaśniać, że nie jest ofiarą przemocy domowej, tylko takie są skutki treningów karate. Wszystkie umięśnione miejsca na ciele czasami wyglądają jak zbita śliwka. To jest przed turniejem. A po... siniaki są jeszcze dwa razy większe. A Piotr walczy w kategorii do lat 14., oni mają jeszcze hogo – rodzaj pancerza na klatkę piersiową.
M.P.: Seniorzy walczą tylko w ochraniaczach na zęby i suspensorach, kobiety mają jeszcze ochraniacz na biust. Pewną ciekawostką są turnieje Mistrzostw Polski. Nie do końca mi one odpowiadają, ponieważ są organizowane na zasadach polskich, a nie japońskich. Podstawowa różnica to więcej zakazów, które ograniczają zawodników. Zabronione jest mae-geri-jodan, czyli kopnięcie nogą w twarz. A to jedno z moich ulubionych kopnięć. Podobnie niedozwolone jest kolano na głowę. I najgorszy minus, którego po prostu nienawidzę. Ochraniacze na brzuch, które bardzo mocno ograniczają ruchy i nie jest się aż tak szybkim.
D.P.: Polski Związek Karate wprowadził zasadę, że nie można wyprowadzać uderzeń z pełną mocą. W czasie walki trudno zawodnikowi ocenić czy przypadkiem nie przesadził.
M.P.: A za nokaut mogą zdyskwalifikować tego, który wyprowadził nokautujący cios.
(arch. prywatne Marcina Poturała)
.
- Kto wpadł na pomysł, żeby pojechać na Mistrzostwa Europy?
M.P. Sensei Natalia. Stwierdziła, że widać progres jaki robię i warto, żebym się sprawdził w międzynarodowym towarzystwie. (zająłem już kilka medalowych miejsc na turniejach w Polsce)
D.P.: Jedną z rzeczy, która przesądziła o tej propozycji jest fakt, że Marcin walczy czysto. Nie fauluje. Nieczyste zagrania to np. uderzenia na krocze czy na krtań. Niestety, ale zawodnik, który fauluje może dopuścić się trzech błędów, które skutkują odebraniem pół punkta. Jak facet dostanie kopnięcie między nogi, to wiadomo, że przez jakiś czas nie jest w pełni dyspozycji. A walka u Marcina trwa dwie minuty. To taka trochę ciemniejsza strona tego sportu. Coś co nie powinno mieć miejsce; filozofia karate mówi zupełnie coś przeciwnego.
M.P.: Nie można rękami uderzać powyżej szyi. Ale już kopnięcia są dozwolone na wszystkie strefy. Przygotowania do turnieju trwały około roku.
.
- Z Twojej perspektywy: jak wyglądały Mistrzostwa Europy?
M.P.: Po mistrzostwach świata to drugi najważniejszy turniej na świecie w karate kyokushin. Podobało mi się: można było poznać nowych ludzi i zebrać inne doświadczenie. Polacy walczą „mniej więcej” podobnie. Na międzynarodowych turniejach jest okazja poznać inne sposoby walki karateków z innych krajów.
D.P.: Pewną ciekawostką jest fakt, że sędziowie mogą przerwać walkę jeżeli jest zbyt statyczna. Na zasadzie, że rywale się tylko okładają rękoma i przepychają. Walka ma być dynamiczna, konkretna, ma pokazać umiejętności zawodnika.
M.P.: Dostałem karatekę z Ukrainy z 3 kyu, stopień wyżej niż ja. Na pierwszy rzut oka widać, że oni walczą inaczej niż w Polsce. Rywal cały czas próbował trafić mnie w splot słoneczny. Mnie trudno trafić w to miejsce, bo dobrze trzymałem gardę. Zauważyłem, że przy wyprowadzaniu ciosu odsłania wątrobę I tam go trafiłem, aż się skrzywił. Próbował tego samego, ja się zasłaniałem, w związku z tym moje ramię wygląda tak jak wygląda [jeden wielki siniak – przyp. SM]. Mi udało się jeszcze kilka razy trafić go w wątrobę i ostatecznie przeciwnik złapał się w te miejsce i sędziowie to zauważyli, pokazali chorągiewki na mnie. Przyznali mi punkt, czyli wazari . Przed walką nie zastanawiałem się, że on ma wyższy stopień, więc może jest lepszy. Po co w ogóle wtedy wychodzić na matę. Stopnie nie walczą. Wyszedłem i zawalczyłem najlepiej jak umiem.
(arch. prywatne Marcina Poturała)
.
- Wyszedłeś z tej walki poobijany...
M.P.: Obił mnie tak, że po walce nie byłem wstanie podnieść ręki. Nie mogłem walczyć w półfinale, nie chcieliśmy ryzykować zdrowia. Do domu wróciłem szczęśliwy z brązowym medalem. To niby tylko jedna walka, ale na Mistrzostwach Europy nie ma przypadkowych osób.
D.P: W krajach byłego Związku Radzieckiego bardzo dużą wagę przykłada się do wszelkiego rodzaju sportów walki. To potem widać, że mają zupełnie inne niż my warunki do treningu.
.
- Drogie to jest hobby?
D.P.: Przykładowe samo wpisowe na camp w Nałęczowie kosztowało ponad 500 złotych. Do tego dojazd, zakwaterowanie i wyżywienie na trzy dni. Jeden wyjazd kosztuje nas około 2 tysięcy złotych. Takich campów w sezonie jest 3 – 4. Wpisowe na turniej to 100 – 150 zł. Do tego dojazd, hotel, wyżywienie.
.
- A nagrody?
D.P.: Najczęściej uścisk dłoni prezesa, pamiątkowy medal i puchar. To nie jest ta dyscyplina sportu, w której są jakieś większe pieniądze. Trudno nawet o sponsorów. Ale w tym miejscu chcielibyśmy bardzo podziękować tym wszystkim ludziom, którzy zmniejszyli nasze koszty wyjazdu do Warny na mistrzostwa Europy. Gmina Trąbki Wielkie zasponsorowała nam przelot samolotem. W zasadzie to zapłaciliśmy tylko 80 euro startowego. Resztę pokryli dobrzy ludzie, którym z tego miejsca bardzo dziękujemy.
.
- Najbliższe plany?
D.P.: Chillout. Nic nie robimy oprócz smarowania krwiaków.
M.P.: 30 sierpnia skończę 18 lat i przechodzę do kategorii seniorów. Trzeba się będzie ostro szykować. A teraz w czerwcu potężna walka czyli egzaminy zawodowe w Technikum Mechanicznym. Też zamierzam wygrać .
D.P: Ostatni rok to były intensywne przygotowania. Pora odpocząć.
.
- Dziękuję za rozmowę.
(fot. Sebastian Malicki)