Józef Bujko: Wstydu nie przynieśliśmy

11
14.08.2021
Józef Bujko: Wstydu nie przynieśliśmy
Józef Bujko, wieloletni piłkarz i trener Olimpii Elbląg (fot. Michał Skroboszewski)
- Pamiętam jeden mecz w Elblągu, kiedy od utraty gola uchronił nas... kibic. Pomiędzy trybunami, a murawą nie było płotu i kiedy piłka zmierzała do naszej bramki na boisko wybiegł jakiś chłopak i wybił piłkę w trybuny. Potem stewardzi go gonili po stadionie... - mówi Józef Bujko, wieloletni piłkarz i trener Olimpii Elbląg.

- Jak zaczęła się Pana przygoda z piłką?

- Jak pewnie wszystkich w latach 50. ubiegłego wieku - na podwórku. Potem trafiłem do trampkarzy Polonii. Mieliśmy na podwórku paczkę kilku wyróżniających się chłopaków i razem trafiliśmy na stadion przy ul. Krakusa. Seniorzy Polonii grali wówczas w A klasie, drugim liczącym się zespołem w Elblągu była Turbina rywalizująca szczebel niżej. I z tych dwóch klubów w 1959 r. powstała Olimpia. Naturalnym krokiem było „przejście“ na Agrykola, na początek do juniorów. I tak już zostałem, jako piłkarz do 1974 r. Drużynę juniorów prowadził wtedy Witold Kamieński, bardzo dobry trener. Miał podejście do młodych chłopaków - prowadził rywalizację młodych zawodników. Pierwsze trzy miejsca po każdej rundzie były nagradzane upominkami typu sweter, koszulka. Punkty zdobywało się za postawę w meczu, obecność za treningach .Potrafił młodzież ściągać i zainteresować sportem. Treningi były trzy, cztery razy w tygodniu plus w weekend mecz. Później Witold Kamieński został trenerem pierwszej drużyny Olimpii, którą prowadził m. in. w historycznym meczu z Legią Warszawa w 1966 r.

 

- Olimpia szybko awansowała do III ligi.

- Olimpia miała wtedy dwie drużyny seniorskie: pierwszą w III lidze i rezerwy w A klasie. Przygodę z seniorską piłką zaczynałem właśnie od rezerw, z których „przebiłem“ się do „jedynki“. Druga drużyna była dobrym przetarciem, gdyż oprócz młodzieży grali też, może nie tyle starsi, co bardziej doświadczeni piłkarze z Polonii i Turbiny, od których można się było dużo nauczyć. W III lidze grali wówczas m. in. Lech Augustyniak, Teofil Nahorski, Jerzy Duda, Wiesław Lubecki, Adam Ridinger, Piotr Zawisza. III liga bardzo szybko przekształciła się w ligę międzywojewódzką. Grały tam mocne zespoły: Lech Poznań, Warta Poznań, Arkonia Szczecin, Stoczniowiec Gdańsk... Długo by wymieniać. Pamiętam jeden mecz w Elblągu, kiedy od utraty gola uchronił nas... kibic. Pomiędzy trybunami, a murawą nie było płotu i kiedy piłka zmierzała do naszej bramki na boisko wybiegł jakiś chłopak i wybił piłkę w trybuny. Potem stewardzi go gonili po stadionie...

 

- Z tego okresu trzecioligowego do historii przeszedł mecz pucharowy z Legią Warszawa w 1966 r.

- Miałem zaszczyt być kapitanem Olimpii w tym spotkaniu. Legia to zawsze była marka, grało tam wielu reprezentantów Polski, ale nie pamiętam, żeby nam się „nogi ugięły“. Graliśmy swoje, bez jakieś specjalnej taktyki pod akurat tego rywala. I do przerwy był bezbramkowy remis. W drugiej połowie legioniści strzelili dwie bramki i sensacji nie było. Wykreowaliśmy kilka sytuacji, ale warszawski bramkarz Władysław Grotyński łapał wszystko.

Legioniści byli zdziwieni stanem boiska przy ul. Krakusa. Stadion przy ul. Agrykola był wówczas w remoncie i mecz odbył się na obiekcie przy ul. Krakusa. Murawa była zwałowana i tak naprawdę była tam czarna ziemia. Szatnie były poniemieckie, malutkie, pomieszczenia, ściany tylko kredą wybiałkowane, żeby się jakoś prezentowały i „wytapetowane“ ręcznikami, aby nie pobrudzić strojów. Ciepłej wody nie było, tylko zimna. Z tej szatni korzystali też uczniowie pobliskiej szkoły podstawowej nr 2. Wówczas panowała zasada, że dochód z meczu pucharowego jest dzielony pomiędzy gości i gospodarzy po połowie. Legia zrezygnowała ze swojej „działki“ i całość przypadła Olimpii. Wstydu Elblągowi nie przynieśliśmy. Ludzi było bardzo dużo, ponad 3 tysiące. Po meczu każdy z piłkarzy dostał premię w kopercie w wysokości 300 zł. Warto też wspomnieć o meczu rundę wcześniej. Wyeliminowaliśmy wtedy drugoligowy wówczas Start Łódź. To też była silna drużyna złożona z byłych piłkarzy ŁKS-u. Przyjechali do Elbląga „na luzie“, „po swoje“, później się okazało, że „luzu nie było“. Wygraliśmy 2:1 po bramkach Sylwestra Walkowiaka i Teofila Nahorskiego. To były, na tamte czasy, najbardziej prestiżowe mecze.

 

- Do połowy lat 70. Olimpia była średniakiem w III lidze. Przeważnie w górnej części tabeli, ale do awansu ciągle czegoś brakowało.

- Kilka razy byliśmy blisko. Do środka tabeli łapaliśmy się zawsze. Były mocniejsze kluby - szczególnie z Trójmiasta. III liga w tamtym czasie była bardzo mocna. Tu pewna ciekawostka, to właśnie w III lidze, z Olimpią Poznań pierwszy raz graliśmy przy sztucznym oświetleniu. Poznaniacy byli gwardyjskim klubem, jeżeli dobrze pamiętam natężenie światła wynosiło 400 luksów. Dla nas - bajka. „Bogatszy“ okres, jak na Elbląg, zaczął się w latach 70.

 

- Koniec Pana kariery piłkarskiej to nieudane baraże o II ligę w 1974 r.

- Wygraliśmy naszą grupę III ligi i w grupie barażowej trafiliśmy na Gryf Słupsk i Stal Stocznia Szczecin. Byliśmy blisko awansu, wystarczyło wygrać w Szczecinie. Przegraliśmy i było po awansie. Mieliśmy wtedy do siebie pretensje i kilku piłkarzy, w tym ja zdecydowali się odejść z klubu. Patrząc obiektywnie, do połowy lat 70. to był największy sukces elbląskiego klubu. Olimpia musiała na awans poczekać dwa lata, na trenera Wojciecha Łazarka.

 

- Niejako naturalnym krokiem było zajęcie się trenowaniem.

- Namówił mnie do tego Zdzisław Rogowski, bramkarz Olimpii i kolega z drużyny. Odchodził wtedy z Barkasa Tolkmicko i zaproponował mnie na swoje miejsce. Jeżeli dobrze pamiętam, to pracowałem tam prawie dwa lata i w tym czasie jeżeli dobrze pamiętam awansowałem do okręgówki. W Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego w Gdańsku „zrobiłem“ uprawnienia instruktorskie. Potem oczywiście rozwijałem się dalej. W 1986 r. ukończyłem studia trenerskie w warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. To jeżeli chodzi o sprawy formalne.

Wracając do lat 70., to w 1978 r. Franciszek Wiśniewski, wieloletni kierownik Olimpii namówił mnie na powrót na A8 w charakterze drugiego trenera. Zaczynałem u boku Jana Kowalskiego, potem u Eugeniusza Samolczyka, kolejny był Jerzy Słaboszewski, były trener reprezentacji Polski juniorów, Lechii Gdańsk, Arki Gdynia, Al Ahli Dubaj Al Jazeera Zuwara (Libia) i Stilonu Gorzów. Po jego niespodziewanej śmierci w 1981 r. po raz pierwszy objąłem stanowisko pierwszego trenera. Pod wodzą Jerzego Słaboszewskiego drużyna walczyła o awans do II ligi. Ja z sukcesem dokończyłem tę pracę i po zwycięstwie w Warszawie nad miejscową Polonią 1:0 awansowaliśmy na drugi szczebel rozgrywek. Pamiętam jak po bramce Leonarda Radowskiego, kierownik Franciszek Wiśniewski padł na kolana krzycząc >>Mamy drugą ligę<<. Niejako „przy okazji“ pozbawiliśmy Polonię awansu, warszawiaków wyprzedziła jeszcze Gwardia Szczytno.

 

- Pierwszy sezon po awansie graliście podczas stanu wojennego.

- Pamiętam mecz w Szczytnie, gdzie nawet zawodnicy byli z bronią. Gwardia to przecież milicyjny klub. Półżartem zastanawialiśmy się, czy nam bromu nie dodadzą do jedzenia, żebyśmy byli senni na boisku. Problem z wyżywieniem wówczas był ogromny. Na wyjazdach, a niemal na każdy mecz wyjazdowy jeździliśmy z noclegiem, żywiliśmy się w barach, bo tylko tam można było coś zjeść na gorąco. A tak... to braliśmy kanapki, herbatę w termos i jechaliśmy. Jedynie w Szczytnie nie było tego problemu, ponieważ tam była kantyna.

 

- Lata 80. to jeden z lepszych, jeżeli nie najlepszy okres w dziejach klubu, o czym najlepiej świadczy regularna gra na drugim szczeblu rozgrywek.

- Jak przyszedł Wojciech Łazarek, to wprowadził pewne zmiany organizacyjne, które przetrwały jego okres w Olimpii. Wcześniej organizacja była dość amatorska, nie chcę powiedzieć, że wprowadził profesjonalizm, ale zmiany, które bardzo ułatwiły funkcjonowanie klubu. Trzeba też zaznaczyć, że z jego zaciągu piłkarzy, część zawodników została, gdy już odszedł, co pozwoliło podnieść poziom zespołu.

Wojciech Łazarek wprowadził pewne rygory, premie za mecze, organizację, którą znał z innych klubów. Wywalczył m. in. to, że piłkarze nie musieli przychodzić do pracy w zakładach, w których byli formalnie zatrudnieni. Wcześniej różnie to wyglądało: wielu piłkarzy pracowało w krótszych godzinach, ale byli też tacy, którzy normalnie pracowali 8 godzin. I to zostało. przez lata.

W drugiej połowie lat 80. mieliśmy poważną szansę, aby myśleć o awansie do pierwszej ligi. Trzeba było wzmocnić zespół, miałem już nawet kandydatury piłkarzy, którzy mogliby przyjść do Elbląga. Nie udało się i wkrótce spadliśmy do III ligi. Warto w tym miejscu wspomnieć o piłkarzach, którzy przewinęli się przez moje drużyny. Napastnik Leonard Radowski ściągnięty przez Jerzego Słaboszewskiego. Super pomocnik Henryk Kliszewicz, jeden z lepszych zawodników na tej pozycji na Wybrzeżu. Ściągnięci z Tczewa: Piotr Piernicki i Zbigniew Sula. Nie można zapomnieć o naszych: Jacek Burkhardt, Jacek Spychalski. Z tym ostatnim wiąże się pewna ciekawostka: nigdy nie grał w juniorskich drużynach. Wypatrzyliśmy go na spartakiadach Zamechu i ściągnęliśmy do drużyny. jak się później okazało, mieliśmy „oko“ do niego. Jacek był wszechstronnie uzdolniony w grach zespołowych: dobrze grał w siatkówkę, piłkę ręczną i koszykówkę. Miał świetną lewą nogę... Mówiliśmy, że mógłby się nią podpisać.

Druga liga to też bardzo ciekawe mecze, w których mogliśmy rywalizować z uznanymi firmami. Toczyliśmy wyrównane boje z Wisłą Kraków, Cracovią... Były wysokie zwycięstwa i wysokie porażki jak np. ze Stalą Stalowa Wola w 1986 r. 0:5. Pamiętam ten mecz, ponieważ kazałem wtedy Stasiowi Fijarczykowi być plastrem dla swojego brata Antoniego. Średnio mu to wyszło, nie upilnował brata, który wtedy strzelił nam dwie bramki. Ta porażka kosztowała nas wtedy punkt. Za porażkę różnicą trzech bramek i więcej odejmowano punkt, z kolei za zwycięstwo w takim rozmiarze przyznawano trzy punkty, „normalne“ zwycięstwo było wyceniane na dwa oczka. Zainteresowanie II ligą było duże - na mecze przychodziło po trzy tysiące kibiców. A jeżeli przyjeżdżała jakaś marka, to stadion pękał w szwach.

Józef Bujko: Wstydu nie przynieśliśmy
Przed meczem 1/16 Pucharu Polski, rok 1986 (fot. z archiwum Stanisława Fijarczyka)

 

- Po dwudziestu latach ponownie zagraliście z Legią Warszawa w Pucharze Polski. Z Panem w roli szkoleniowca.

- Praktycznie mieliśmy Legię „na widelcu“. Gdyby Janusz Osmola strzelił drugą bramkę, to pewnie byśmy wygrali. Niestety trafił w poprzeczkę. Prowadziliśmy pod bramce Macieja Szeląga w 32. minucie. W 81. minucie Zbigniew Kaczmarek wyrównał. W dogrywce nas zajechali. Na rzuty karne nie mieliśmy już siły. Raz trafiliśmy w słupek, a resztę bramkarz Legii Jacek Kazimierski bronił. .A oni strzelali, jak chcieli.

 

- Jest Pan jedną z „ofiar“ największego kryzysu w historii klubu i przekształcenia Olimpii w Polonię na początku lat 90.

- Najpierw po raz trzeci awansowałem z Olimpią do II ligi po barażach z Ursusem Warszawa. Klub przeżywał ogromne problemy finansowe, piłkarze stracili źródło utrzymania, premie nie były wypłacane. Druga sprawa, że te premie były małe i ze względu na to, że zwycięstw też było mało, rzadko były wypłacane. Pojawiły się zaległości, chłopaki zaczęli się buntować. Rozumiałem ich, z czegoś przecież musieli żyć. Doszło do tego, że najlepsi zawodnicy odmówili wyjścia na mecz. Spadliśmy z II ligi, Olimpię przekształcono w Polonię. Mi podziękowano za pracę i dano wolną rękę. Myślę, że przez te lata w Olimpii zapisałem się pozytywnie w historii klubu.

 

- Ale na nudę Trener nie narzekał.

- Niemal natychmiast zgłosiło się Rodło Kwidzyn, które właśnie awansowało do III ligi. Tam pracowałem, jeżeli dobrze pamiętam, dwa lata. Wziąłem ze sobą część chłopaków z Olimpii i mieliśmy szansę awansować do II ligi. Veto postawił prezes Rodła mówiąc >>W to bagno nie idziemy<<. Wiadomo, jakie były to czasy w piłce nożnej, korupcja kwitła w najlepsze. Potem odszedłem do drugoligowej wówczas Pomezanii Malbork, najpierw na drugiego trenera u Stanisława Stachury, który znał mnie z Olimpii. Po jednej rundzie zostałem pierwszym szkoleniowcem. Trochę tych klubów zwiedziłem m. in. Żuławy Nowy Dwór Gdański ratowałem przed spadkiem, byłem trenerem - koordynatorem w Elbląskim Okręgowym Związku Piłki Nożnej, Polonię Pasłęk wprowadziłem do IV ligi elbląsko - toruńskiej, ponownie byłem w Rodle Kwidzyn, gdzie awansowałem do IV ligi. Swoją działalność trenerską skończyłem jakieś 15 lat temu w Powiślu Dzierzgoń. I od tej pory już tylko kibicuję.

 

- Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w tym dziale Bądź na bieżąco, zamów newsletter

A moim zdaniem... (od najstarszych)

Legenda Olimpii!!!duzo zdrowia!!!
Papa Smurf (2021.08.14)

info

35  
  1
Na meczu z Legia w 66 na Krakusa bylem, pamietam jak Zmijewski kiwal, pamietam tez Brychcego, pamietam tez Walkowiaka. No I mase narodu. Garbusiarz cyklista
Zbyszek1 (2021.08.14)

info

20  
  4
Duzo zdrowia, pozdrawiam 😎
(2021.08.14)

info

18  
  1
Ursus-to ty sie interesujesz sportem?
(2021.08.14)

info

0  
  0
Stomil Gorzów. To w zasadzie mówi wszystko o autorze tego artykułu.
KibiczProstej (2021.08.14)
@KibiczProstej - Stilonu. Poprawione :-)
SebastianMalicki (2021.08.14)
Byłem na tym meczu pamiętam to zdarzenie. od strony u!. Wspólnej. Panu porządkowej się wtedy oberwało od kibicow
(2021.08.14)

info

1  
  1
To zdjęcie to jest z roku 1986 a nie z 1966
(2021.08.14)

info

4  
  1
Oj takiego meczu jak z Legią nie można zapomnieć, nieoficjalnie ponad 10 tyś na stadionie, powodzenia panie Józefie, do zobaczenia na meczu.
(2021.08.14)

info

7  
  1
@KibiczProstej - Jaki stomil. .. .dobrze jest napisane. .. Stilon. nie znasz się na klubach i tyle.
Fc Lechia Elbląg. (2021.08.14)