"Prawdziwy rewolwerowiec nigdy się nie spóźnia" - rzekł niegdyś Marcin Najman podczas słynnej już wizyty pod stadionem Rakowa Częstochowa w oczekiwaniu na przybycie redaktora Krzysztofa Stanowskiego, ale w dzisiejszym przypadku kto się spóźnił, początkowo nic nie stracił. Gdyby w piłce nożnej istniała zasada akademickich piętnastu minut to po kwadransie można by było rozejść się do domu.
Początkowo nie działo się za wiele, ale emocje pojawiły się od 22. minuty. Concordia ruszyła na przeciwników jak Łukasz Różański w sobotniej walce o mistrzowski pas WBC. Najpierw na strzał z ok. 25. metrów zdecydował się Kuba Rękawek. Trajektoria piłki wydawała się idealna, była nadzieja, że za chwilę zatrzepota w siatce, ale na drodze do szczęścia stanęła poprzeczka. Po chwili futbolówka znalazła się pod nogami Szymona Drewka, próbował zza szesnastki, ale skutecznie interweniował bramkarz Sokoła. Trwał jednak napór Concordii. W 25. minucie akcję rozpoczął Bukacki, zagrał do Augusto, następnie przyspieszenie i prostopadła piłka w kierunku rozpędzonego Łukasza Kopki, ale finalizacja zbyt słaba, piłka przeleciała obok słupka. Najdogodniejszą sytuację oglądaliśmy jednak pięć minut przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę. Bukacki idealnie dośrodkował z rzutu wolnego na głowę Szmydta, który strzelił mocno, już wielu kibiców unosiła ręce ku górze, ale fenomenalną paradą popisał się Michał Leszczyński obecny bramkarz Sokoła, były Concordii. Do przerwy ostatecznie bramek nie oglądaliśmy.
Po zmianie stron nastąpiło lekkie obudzenie Sokoła, zresztą w 60. minucie poważne zagrozili. Jakub Mysiorski oddał soczysty, mocny strzał zza pola karnego, ale Jakub Wąsowski stanął na wysokości zadania. Piętnaście minut później padła pierwsza bramka. Concordia zaatakowała lewą stroną boiska, Rękawek dośrodkował po ziemi w pole karne, a po chwili Joao Augusto wykonał swoje zadanie perfekcyjnie. Uderzył lewą nogą i mimo próby interwencji ze strony bramkarza, nie było mowy o skutecznej obronie. Strzał był silny i perfekcyjny. Oglądaliśmy otwarcie wyniku.
Gwoździem do trumny Sokoła była sytuacja z 89 minuty. Mateusz Jońca wybił piłkę wręcz na oślep, w stylu znanym z hokejowych meczów, czyli wybicie "na uwolnienie", ale szczęście było po stronie Concordii, bo piłka padła łupem Łukasza Kopki, który po dobrym przyjęciu, przebiegł kilka metrów, następnie wparował w pole karne i strzelił nie do obrony. Biorąc pod uwagę bierną postawę Sokoła, nic złego dla Concordii nie mogło się już wydarzyć.
Sokół Ostróda zapewne marzył o przełamaniu złej passy. Wiosną prezentują się fatalnie. Zdobyli tylko punkt i dodatkowo odpadli z Wojewódzkiego Pucharu Polski z czwartoligowym DKS-em Dobre Miasto. Kibicom z Ostródy może się wydawać, że to pijany sen wariata, ale fakty pozostają nieubłagane. Concordia zaś odniosła ważne zwycięstwo i droga do utrzymania wciąż jest sprawą otwartą.
Po meczu trener Concordii Adrian Żurański powiedział: - Mecz był trzymający w napięciu. Każdy błąd mógł być bardzo kosztowny. Ten mecz był do pierwszej bramki. Nie chcieliśmy pierwsi stracić gola, byłaby to sytuacja bardzo ciężka. Na szczęście pierwsi strzeliliśmy i mieliśmy kontrolę nad grą, mogliśmy przytrzymać piłkę, tworzyć sytuację takie jakie chcieliśmy, a później przeciwnik musiał do nas podchodzić, bo gonił wynik. Brawa dla naszych zawodników, bo wykonali świetną robotę w każdej fazie.
Concordia Elbląg - Sokół Ostróda 2:0 (0:0)
Bramki: 1:0 - Joao Augusto (75. min.), 2:0 - Łukasz Kopka (89. min.)
Concordia: Wąsowski - Weremko, Drewek (66' Nowicki), Jarzębski, Bukacki, Joao Augusto, Szmydt, Kopka, Szawara, Jońca, Rękawek