Pani Katarzyna ma 25 lat, z wykształcenia jest technikiem dentystycznym. Do Wielkiej Brytanii wyjechała kilka tygodni temu. Znalazła pracę w swoim zawodzie, w miejscowości pod Londynem.
- Wyjeżdżam, bo tu do końca życia nie zarobię tyle, ile tam w kilka lat - mówi. - Kiedy szukałam pracy w Elblągu, pozostawał mi jedynie pośredniak, w którym akurat w moim zawodzie nie było żadnej oferty chyba od początku istnienia urzędu. Po jakichś dwóch, trzech miesiącach zamierzam ściągnąć narzeczonego. On ma w kraju niezłą pracę, ale tam, pracując osiem godzin, zarabia się tak, że starcza na normalne życie. Zakładam, że po pięciu latach będzie mnie stać na mieszkanie, a takiej kwoty w Polsce nie zarobię przez całe życie. W Elblągu, w którą stronę się nie obrócić, wszyscy znajomi i znajomi znajomych wyjeżdżają, ponieważ nie widzą tu perspektyw, więc chyba coś w tym jest.
Jak wynika z naszych ustaleń, nikt w Elblągu nie pokusił się o dokładne sprawdzenie rozmiarów exodusu. Pewną wiedzą na ten temat dysponują jednak np. księża, którzy niedawno chodzili po kolędzie.
Ksiądz Dariusz Paszkowski z parafii błogosławionej Franciszki Siedliskiej ocenia, że za granicę wyjechał co czwarty z jego młodych parafian.
- Główne kierunki to: Anglia, Szkocja, Irlandia i Walia. Motyw wyjazdu jest najczęściej taki: no, bo co tutaj robić, bo tu nie ma pracy. Jest to bardzo smutne dla nas, duszpasterzy, chociażby z tego względu, że na dzień dzisiejszy nie mamy informacji, czy w jakiś sposób i czy w ogóle ci ludzie objęci są jakąkolwiek troską duszpasterską. Jeśli więc chodzi o życie religijne tych ludzi, jest ogromny znak zapytania – mówi ksiądz Paszkowski.
Wyjeżdżają nie tylko młodzi, ale też dorośli. Dla ich małżonków i dzieci oznacza to często bolesną rozłąkę. - Czy to same żony, które pozostały, czy też mężowie, mówią o ogromnej dolegliwości związanej z rozłąką oczywiście - dodaje duchowny.
Ewa Micuda z Powiatowego Urzędu Pracy przyznaje, że masowa emigracja elblążan jest coraz bardziej zauważalna. - To nie urząd pracy jest temu winny, bo pracę dają przedsiębiorcy - przekonuje urzędniczka. - Ofert dla osób po studiach nie jest tak wiele, jakbyśmy sobie życzyli. To jednak zależy od pewnych mechanizmów gospodarczych, które musiałyby zaistnieć czy na terenie Elbląga, czy w skali całego kraju, które by pomogły przedsiębiorcom w rozwijaniu się i tworzeniu miejsc pracy.
Socjolog Marcin Szywała podkreśla, że emigracja zarobkowa to złożony problem. - Wydaje mi się, że nie należy dramatyzować - mówi. - Z jednej strony zmniejsza się bezrobocie. Ci ludzie za jakiś czas będą mogli tu przyjechać z większą ilością gotówki, co może rodzić wręcz bardzo pozytywne bodźce dla gospodarki. Trzeba też cieszyć się z tego, że mamy tak mobilnych mieszkańców, którzy w sytuacji braku zajęcia umieją sobie radzić, wiedzą, co zrobić i jednocześnie podejmują działania w tym kierunku. Zawsze istnieje możliwość powrotu, to nie jest przecież zesłanie na Syberię. A dzięki pobytowi za granicą, takie osoby zdobędą nowe doświadczenia, skonfrontują swoją wiedzę o rynku pracy na Zachodzie z faktami, wrócą tutaj pełni sił i zdynamizują gospodarkę naszego regionu. Jest oczywiście kwestia tego, że nie każdy jest w stanie sobie tam poradzić. Sporo osób z tego swoistego wyścigu po pracę odpada, ale znaczna część sobie jednak radzi.
Nie wszyscy wracają z zagranicy zadowoleni i z pełną kiesą. Niektórych zarobkowe wojaże wiele kosztują. Zdarza się, że prócz pieniędzy czy też zamiast nich przywożą depresje i psychiczne urazy.
- Ja, mój siostrzeniec i jeszcze dwaj moi koledzy byliśmy kilka miesięcy w Szwecji - opowiada 46-letni Mieczysław, mieszkaniec wsi pod Pasłękiem. – Ja przywiozłem stamtąd trochę pieniędzy, nawet kupiłem samochód, ale siostrzeniec został okradziony na promie, popadł w depresję i choć od przyjazdu minęło już trochę czasu, wciąż nie może się pozbierać. Także moi kumple ciężko przeżyli rozstanie z domem i rodziną. Jeden ostatnio dużo pije, a drugi tak się załamał, że trafił na oddział psychiatryczny.
Pan Radosław, 26-letni absolwent zawodowych studiów w zakresie zarządzania, jest w Wielkiej Brytanii od dwóch lat, ale planuje rychły powrót. Jak mówi, to, co miało być rajem, okazało się zwykłą szarą rzeczywistością.
- Czuje się, że jest się tam nie u siebie, chociaż jest strasznie dużo Polaków, znacznie więcej niż można to sobie wyobrazić - opowiada. - Ludzie żyją przeważnie po kilka, a nawet kilkanaście osób w wynajmowanych mieszkaniach. Nie ma żadnej intymności. To jest po prostu takie biwakowanie przez okrągły rok. Owszem, zdobyłem jakieś doświadczenie, poznałem język, to ogromny atut, dlatego nie był to stracony czas, ale chcę wrócić do Elbląga. Mam tu rodzinę, znajomych i myślę, że dojrzałem do tego, żeby spróbować żyć tutaj, na starych śmieciach...
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter