Zima to trudny czas, szczególnie dla osób bezdomnych, którzy w okresie silnych mrozów, nie mają gdzie się podziać. Na szczęście, w Elblągu istnieje wiele miejsc zapewniających im pomoc i schronienie.
Postanowiłam się po nich przejść, by zobaczyć, jak funkcjonują. Zależało mi też na rozmowie z osobami w kryzysie bezdomności. Chciałam poznać ich historię oraz sytuację, zrozumieć, jak żyją i jak sobie radzą.
Jadłodajnia Caritas Diecezji Elbląskiej
Jako pierwszą odwiedziłam jadłodajnię przy ulicy Zamkowej 17, prowadzoną przez Caritas Diecezji Elbląskiej, którego dyrektorem jest ksiądz Wojciech Borowski. Placówka wydaje gorące posiłki dla osób bezdomnych i zagrożonych bezdomnością od listopada do marca, od poniedziałku do soboty w godzinach od 11:30 do 13:30.
Gdy przychodzę na miejsce w poniedziałek, w chwili otwarcia jest już bardzo dużo głodnych osób. Siedzą w dużej i przestronnej stołówce. Stoły pokryte są kolorowymi ceratami, a największą ozdobą jest przystrojona, kolorowa choinka, tworząca świąteczny klimat.
W jadłodajni spotykam dwóch wolontariuszy: 72-letniego pana Bogdana i 52-letniego pan Tomasza. Obaj lata temu wyszli z kryzysu alkoholowego, o czym otwarcie mówią.
– W styczniu minie 17 lat, jak nie piję i 18 jak jestem tu wolontariuszem – przyznaje pan Tomasz. – Miałem wybór - pomaganie komuś albo picie. Mieszkanie z mamą albo mieszkanie pod mostem. Podjąłem decyzję i poszedłem na leczenie. Obiecałem księdzu Wojciechowi trzeźwość i od tamtej pory ani grama alkoholu nie wypiłem – dodaje z dumą.
Pan Tomasz jest wolontariuszem w jadłodajni od 18 lat (Fot. Anna Dembińska)
Pomaganie formą terapii
Dlaczego został wolontariuszem w jadłodajni? – To dla mnie forma terapii. Dzięki temu mam zajęcie, lubię też pomagać ludziom. Wiem, co przechodzą osoby, które do nas trafiają, bo byłem na ich miejscu. Gdy piłem, wolałem wydać pieniądze na alkohol niż na jedzenie, przez co bardzo często byłem głodny. Jestem bardzo wdzięczny księdzu, że podał mi rękę, bo dzięki niemu jestem trzeźwy i teraz sam mogę pomagać innym – mówi.
U pana Bogdana w styczniu minie natomiast 25 lat w trzeźwości. Dla niego również pobyt w jadłodajni jest formą terapii. Jak przyznaje, jest na emeryturze, ale nie może żyć bez pracy i musi coś robić. Wolontariuszem jest już od 20 lat.
Pan Bogdan jest wolontariuszem od 20 lat (fot. Anna Dembińska)
W jadłodajni panują określone zasady. Najważniejszą jest to, że korzystać z niej nie mogą osoby pod wpływem alkoholu. Jeśli ktoś jest pijany, do środka nie wejdzie. O ile nie jest agresywny, może jedynie dostać posiłek zapakowany na wynos.
– Są tacy, co potrafią to obejść. Czasem wprost przyznają, że najpierw przyszli zjeść, a potem będą pić – mówi pan Tomasz, rozkładając ręce.
Aby regularnie w okresie jesienno-zimowym korzystać z jadłodajni, trzeba mieć zaświadczenie. Może je od ręki wydać Elbląskie Centrum Usług Społecznych. Według moich rozmówców, do korzystania z jadłodajni przy Zamkowej 17, uprawnionych jest 35 osób. Nie wszyscy jednak przychodzą codziennie.
A co z osobami, które takiego zaświadczenia nie posiadają?
– I tak mogą przyjść, ze dwa, trzy razy wydamy posiłek bez zaświadczenia, ale na ich podstawie zamawiamy potrzebną ilość porcji, więc potem kierujemy taką osobę do ECUS, żeby to zaświadczenie miała – mówi pan Bogdan, dolewając dwie dokładki zupy.
Co my, jako mieszkańcy Elbląga, możemy zrobić, kiedy osoba bezdomna poprosi nas na ulicy o pomoc?
– Jeśli jest głodna, proszę skierować ją do nas, na pewno nie odeślemy jej z pustymi rękoma, nawet jeśli nie będzie miała zaświadczenia – mówi pan Tomasz.
Ciepły posiłek zmienia dzień
Na miejscu udaje mi się porozmawiać między innymi z panem Wiesławem i panią Izabelą, którzy od siedmiu lat mieszkają razem na działce i mniej więcej od tego czasu przychodzą do jadłodajni.
– Bardzo dużo nam to daje, bo wie pani, gorący posiłek zawsze pomaga – mówi nieśmiało pan Wiesław. – Zwłaszcza zimą – dodaje, opatulając się bardziej kilkoma warstwami ubrań, które na sobie ma.
– Staramy się żyć, zbieramy złom, dzisiaj zaczęliśmy o piątej rano, a zarobiliśmy tylko dziesięć złotych. Co my kupimy za takie pieniądze? – pyta retorycznie pani Izabela, jedząc zupę. – Dlatego tu przychodzimy. Skoro możemy, skoro mamy zaświadczenie, to dlaczego mamy nie korzystać?
„Od nowa” u św. Brata Alberta
Kolejnym miejscem, które postanawiam odwiedzić, jest Stowarzyszenie na rzecz osób bezdomnych i potrzebujących „Od nowa” w Elblągu przy ulicy Nowodworskiej 49. Na cały kompleks składa się schronisko dla bezdomnych, schronisko dla bezdomnych z usługami opiekuńczymi, schronisko dla bezdomnych kobiet z usługami opiekuńczymi, noclegownia dla bezdomnych oraz ogrzewalnia dla bezdomnych. Ośrodek działa całodobowo przez cały rok.
Artur Dąbrowski, kierownik stowarzyszenia "Od nowa" (fot. Mikołaj Sobczak)
– Działamy już od 12 lat, prowadzimy placówki na zlecenie miasta, obecnie mamy też Centrum Wsparcia dla Osób Bezdomnych i Uzależnionych przy ulicy Królewieckiej 102 – mówi Artur Dąbrowski, kierownik stowarzyszenia „Od nowa”.
Tak jak w przypadku jadłodajni, do korzystania ze schroniska potrzebne jest zaświadczenie wydane przez ECUS, ale nie znaczy to, że spotykając osobę bezdomną, nie możemy jej wysłać do placówki.
– Zostanie ona przyjęta na pobyt w noclegowni do ósmej rano następnego dnia, będzie mogła się też ogrzać, wykąpać, przebrać i zjeść śniadanie – mówi kierownik. – Natomiast w schronisku dostaje dobowy, długoterminowy pobyt, ale ten określony jest decyzją administracyjną. Obecnie, wraz z osobami korzystającymi z noclegowni, mamy około 140 mieszkańców.
Artur Dąbrowski zachęca, by spotkane na ulicy osoby bezdomne, kierować też na Królewiecką 102, gdzie znajduje się ogrzewalnia i noclegownia, z której każdy potrzebujący może skorzystać.
A co z osobami nietrzeźwymi?
– Schronisko przeznaczone jest dla osób trzeźwych – zaznacza kierownik. – Jeśli chodzi o pobyt w noclegowni, to kwestia przyjęcia zależy od stanu tej osoby, ale patrzymy też na warunki atmosferyczne. Wiadomo, że jeśli ktoś jest pod lekkim wpływem, to nie damy jej zamarznąć, ale nie propagujemy myślenia „Jesteś pijany? Przyjdź, ogrzej się i prześpij”. Zazwyczaj prosimy, żeby taka osoba posiedziała na ławce, dajemy jej coś ciepłego do picia i czekamy, aż wytrzeźwieje, zanim ją wpuścimy. Bardziej pijanymi osobami powinny zająć się służby.
Artur Dąbrowski zwraca też uwagę na to, by osobom w kryzysie bezdomności, spotkanym na ulicy, nie dawać jedzenia, a tym bardziej pieniędzy.
– Najpierw my uczymy takie osoby, przyzwyczajamy do tego, że zawsze coś od nas dostaną, a potem narzekamy, że przebywają one na dworcach czy w centrum miasta. Zamiast dawać pieniądze, lepiej wskazać adres. To naprawdę nie jest trudne, by uzyskać w Elblągu, w zasadzie w całej Polsce, pomoc, wystarczy tylko chcieć się zgłosić do ośrodka. Oczywiście, że życie osób bezdomnych jest trudne, ale czasy się zmieniły i teraz nie są one pozostawione same sobie – mówi Artur Dąbrowski.
„Nie mam gdzie wrócić”
Wspólnie przechadzamy się po placówce, a pan Artur informuje mnie, że rocznie przez obiekt przewijają się tysiące osób.
Zwiedzamy skrzydło z usługami opiekuńczymi, gdzie w każdej sali widzę po kilka łóżek zajętych przez osoby leżące lub potrzebujące wsparcia. W powietrzu unosi się zapach moczu, a wokół nas krząta się zajęty personel.
Kilka łóżek stoi też na korytarzach, natomiast w niemal pustej stołówce, spotykamy 47-letnią panią Annę. Kobieta siedzi w kurtce sama przy stole i wpatruje się w udekorowaną choinkę. Choć do posiłku jeszcze czas, czeka na obiad. W ośrodku przebywa już trzy miesiące, a trafiła do niego z parku Kajki, gdzie wcześniej koczowała.
Nie mam rodziny, nie mam, gdzie wrócić, więc trafiłam na ulicę - mówi pani Anna (fot. Mikołaj Sobczak)
– Żyłam w Rumunii, przyznano mi tam mieszkanie na dziesięć lat, potem wyrobili mi paszport, kupili bilet i odesłali do Polski – opowiada pani Anna. – Nie mam rodziny, nie mam, gdzie wrócić, więc trafiłam na ulicę. Trochę pomagali mi ludzie, dali coś do jedzenia, a w nocy spałam na ławce w parku. Było bardzo zimno, a wieczorami i nocą się bałam. Dlatego jestem wdzięczna, że tu trafiłam. Gdzie bym była, gdyby nie to miejsce? Może już bym nie żyła? A tak jestem czysta, siedzę w pokoju z koleżankami, rozmawiamy, trochę sprzątamy i przychodzimy na posiłki – dodaje.
Spacerując po ogromnym ośrodku, trafiamy też na oddział dla bezdomnych mężczyzn, gdzie spotykamy osoby będące w lepszej kondycji i samodzielne. Jedną z nich jest 66-letni pan Krzysztof, mieszkający w placówce 20 lat. Dzieli schludny i zadbany pokój z dwoma innymi mężczyznami.
– Po dwóch latach przebywania we Francji, zostałem deportowany do Polski, gdzie okazało się, że jestem wymeldowany i nie mam, gdzie wrócić – mówi pan Krzysztof. – Potrącił mnie samochód, miałem endoprotezy biodrowe i tak tu trafiłem. Karetka mnie przywiozła i zostałem. Rodzinie nie chciałem się narzucać.
Pan Krzysztof przyznaje, że miał okresy, kiedy nawet na pół roku opuszczał ośrodek i żył wtedy na ulicy, ale to już dawno za nim.
– Mam córkę, która mieszka we Włoszech, byłem u niej, chciała mnie do siebie ściągnąć na stałe, ale ja wolę być tu. Zanim nie kupiła mi telefonu, cały czas czytałem książki, bo nie mam tu za bardzo towarzystwa. Kiedyś był taki chłopak, którego wyciągnąłem z nałogu alkoholowego i narkotykowego, ale on wyjechał do Anglii, wrócił do nałogu i popełnił samobójstwo. Od tamtej pory nie mam tu znajomości. Jestem tu długo i widzę, ile się zmieniło. Kiedyś latem było tu pusto, teraz potrafi być nawet po 80 osób, a zimą jeszcze więcej, nie wiem, skąd tyle ludzi – mówi pan Krzysztof.
- Rodzinie nie chciałem się narzucać - mówi pan Krzysztof (fot. Mikołaj Sobczak)
Zaglądamy też do skrzydła dla kobiet, gdzie spotykamy 58-letnią panią Małgorzatę, która zaprasza nas do swojego pokoju. Od dwóch lat dzieli go z koleżanką.
– Brat wyrzucił mnie z domu, a moje dzieci oddał do domu dziecka, więc żyłam na ulicy jako bezdomna, najpierw zabrali mnie do jednego ośrodka, potem tutaj. Tu mi się bardzo podoba, mogę stąd wychodzić, więc przychodzę do syna na cmentarz, bo jednego straciłam. Z pozostałymi dziećmi mam kontakt, są dorosłe i czasem się spotykamy – mówi.
Tu mi się bardzo podoba - mówi pani Małgorzata (fot. Mikołaj Sobczak)
Codzienne wyzwania pracowników ECUS i Straży Miejskiej
O sytuacji osób w kryzysie bezdomności w naszym mieście rozmawiam też z pracownicami Elbląskiego Centrum Usług Społecznych oraz Straży Miejskiej.
– To bardzo trudna praca, bo nikogo na siłę nie wyciągniemy z kryzysu bezdomności, nie zrobimy tego z dnia na dzień, taka osoba sama musi tego chcieć – mówi Maria Kida-Stankiewicz, pracownik socjalny zespołu do spraw bezdomności. – To żmudne zajęcie, jest to proces, ale warto się go podjąć, bo dzięki niemu zmieniamy czyjeś życie. To daje ogromną satysfakcję i motywację do działania.
Jak taka praca wygląda na co dzień?
– Z jednej strony pracujemy z osobami, które są mieszkańcami schroniska lub korzystają z noclegowni, pomagając im się usamodzielnić. Załatwiamy formalności, wspieramy w szukaniu pracy czy pokoju na wynajem, motywujemy do podjęcia terapii. Wsparcie emocjonalne, rozmowa, wysłuchanie, to jest najważniejsze. Z drugiej strony pracujemy w terenie z osobami żyjącymi na ulicach. W naszym Zespole ds. Bezdomności jest również streetoworker - funkcjonariusz KMP mł. asp Norbert Czmochowski, który jest naszymi oczami w godzinach popołudniowych i wieczornych siedem dni w tygodniu. Motywuje osoby bezdomne do działania i podejmuje interwencje, tak samo jak my – dodaje pracownica Elbląskiego Centrum Usług Społecznych.
- Wspólnie ze Strażą Miejską i Policją monitorujemy ulice miasta na wspólnych objazdach, reagujemy na zgłoszenia telefoniczne i podejmujemy interwencje, podczas których dochodzi nawet do tego, że ratujemy komuś życie. Ponadto organizujemy zbiórki odzieży i kosmetyków. W okresie zimowym jeździmy z gorącą herbatą i wydajemy skierowania na gorący posiłek do „Caritasu”. Dysponujemy też „paczkami przetrwania”. Wydajemy je osobom, które nie są gotowe na zmiany, by przeżyły zimę na własnych zasadach. Mamy pełen wachlarz pomocy osobom bezdomnym, pomoc finansową również. Istotne jest to, że z osobami bezdomnymi rozmawiamy jak równy z równym, zwyczajnie, po ludzku. Nie poddajemy się, nikogo nie skreślamy i nie oceniamy. Wspólnymi siłami próbujemy przekonać osoby bezdomne, by dały sobie pomóc. Nikogo jednak do niczego nie zmusimy, niektórzy wolą żyć tak, jak żyją, bo nie są jeszcze gotowi na zmiany. Jeśli kogoś namówimy, by w końcu poszedł do placówki, to jest to dla nas wielki sukces, pierwszy krok. Później możemy skupić się na innych działaniach. Piękne jest to, jak po wielu miesiącach, a nawet latach pracy, osoba bezdomna przestaje pić, zaczyna dbać o higienę, nocuje w placówce, a nie na przykład w wiacie śmietnikowej czy pustostanie, podjęła pracę, nawiązała ponownie kontakt z rodziną… Wiemy wtedy, że warto robić to, co robimy – opowiada Maria Kida-Stankiewicz.
Utrwalanie w bezdomności
Zastanawiam się, co jest powodem, dla którego osoby w kryzysie bezdomności nie chcą skorzystać z oferowanej im z tak wielu stron pomocy. Czy wynika to z braku zaufania do pracowników instytucji, upartości oraz dumy, czy po prostu z faktu, że w żadnym ośrodku nie można pić alkoholu?
– Wszystko po trochu, ciężko wskazać jeden powód. Czasami dochodzi też choroba psychiczna – mówi Maria Kida-Stankiewicz. – Często u osób uzależnionych od alkoholu i narkotyków dochodzi do zmian psychicznych, a wtedy jest naprawdę ciężko.
Jak według pracownic ECUS oraz Straży Miejskiej mieszkańcy Elbląga mogą pomagać, widząc osobę w kryzysie bezdomności?
– Nie dawać jedzenia i pieniędzy – powtarza Maria Kida-Stankiewicz. – To tylko utrudnia nam pracę. Odwiedzamy te osoby, rozmawiamy, namawiamy, ale po co? Po co ktoś miałby iść do placówki, gdzie trzeba przestrzegać regulaminu, skoro na ulicy dostanie jedzenie i pieniądze na alkohol? Wiem, że ludzie mają dobre serca, a taka osoba wzbudza litość, ale to nie jest pomaganie, a niestety utrwalanie w bezdomności.
Fot. Mikołaj Sobczak
– Często mieszkańcy dzwonią do Straży Miejskiej, skarżąc się na osobę bezdomną na klatce, w piwnicy lub pod sklepem – mówi Iwona Łojewska, starszy inspektor do spraw wykroczeń Straży Miejskiej w Elblągu. – My wtedy przyjeżdżamy. Jeśli osoba jest w stanie upojenia alkoholowego, który zagraża zdrowiu lub życiu, wzywany jest na miejsce Zespół Ratownictwa Medycznego, który decyduje, czy osoba ta zostanie przewieziona do szpitala bądź zatrzymana do wytrzeźwienia w Pomieszczeniu dla Osób Zatrzymanych w KMP. Jeśli okazuje się, że osoba bezdomna jest trzeźwa, to proponujemy, że zawieziemy ją do placówki. Jeśli nie wyraża na to zgody, to prosimy o oddalenie się. Nic więcej zrobić nie możemy, nie przewieziemy takiej osoby wbrew jej woli.
Czy więc telefony do ECUS i Straży Miejskiej mają w ogóle sens? Moje rozmówczynie zgodnie odpowiadają, że jak najbardziej.
– Po pierwsze, dzięki zgłoszeniom telefonicznym poznajemy nowe miejsca koczowania osób bezdomnych i w asyście Straży Miejskiej czy Policji podejmujemy interwencję. Może to osoba, której wcześniej nie znaliśmy albo której szukamy? – mówi Maria Kida-Stankiewicz. – Po drugie, podczas każdego spotkania namawiamy osobę bezdomną do tego, by skorzystała z naszej pomocy, proponujemy przejazd na ogrzewalnię i noclegownię, do skutku.
– Są sytuacje, że po czyimś telefonie przyjeżdżamy, a osoba bezdomna po prostu odchodzi, ale to nie jest tak, że ten telefon nic nie daje, bo za każdym razem, taka osoba jest namawiana do tego, by jednak skorzystała z naszej pomocy w formie przewiezienia do placówki lub z pomocy pracowników socjalnych – mówi Iwona Łojewska.
Moje rozmówczynie przyznają, że wbrew pozorom, to nie zimą umiera najwięcej bezdomnych osób.
– Jak temperatury spadają i robi się zimno, to włącza się instynkt przetrwania i w końcu sami chcą skorzystać z ogrzewalni i noclegowni – mówi Maria Kida-Stankiewicz. – Tak naprawdę trudniej jest latem. Można żyć pod gołym niebem, a podczas wysokich temperatur często dochodzi do tego, że osoby bezdomne w stanie nietrzeźwym zasypiają na słońcu, co zagraża ich zdrowiu i życiu.
Moje rozmówczynie, kierując się swoim wieloletnim zawodowym doświadczeniem, zwracają mi uwagę na dwie kwestie. W przypadku spotkania osoby bezdomnej, nie dawać jej jedzenia i pieniędzy, a pokierować do jadłodajni, ECUS lub placówek przy ulicy Nowodworskiej 49 i Królewieckiej 102. Przypominają też, żeby dzwonić do Straży Miejskiej i informować o miejscu pobytu osoby bezdomnej.
Wspólnie na placu Dworcowym
Piątkowy wieczór przed świętami spędzam na placu Dworcowym na wigilii dla osób w kryzysie bezdomności, samotnych i potrzebujących, którą po raz dziesiąty organizuje Elbląski Oddział Chrześcijańskiej Misji Społecznej Teen Challenge. Już przed godziną 17 widzę tłum kilkudziesięciu osób czekających na ciepły posiłek i paczkę. Nastroje dopisują. Jest choinka i kolędy na żywo. Nawet zimno jakoś mniej doskwiera.
Ponownie spotykam tam panią Małgorzatę, mieszkankę schroniska św. brata Alberta, z którą wcześniej rozmawiałam. Na mój widok uśmiecha się serdecznie. Tym razem nie ma jednak dla mnie zbyt wiele czasu, bo śpieszy się, by dostać świąteczną paczkę.
W kolejce po posiłek spotykam panią Renatę, obecnie wychodzącą z kryzysu bezdomności. Jeszcze niedawno żyła na ulicy, teraz mieszka u znajomego.
– Byłam bezdomna kilka miesięcy, okropnie to wspominam. Chcę zmienić swoje życie, mam na to pomysł, ale przez problemy zdrowotne obawiam się, że nie znajdę zatrudnienia i nie wiem, czy mi się uda. Staram się jednak myśleć pozytywnie – mówi z lekkim uśmiechem.
Przez cały tydzień spotykałam się z osobami w kryzysie bezdomności. Usłyszałam naprawdę wiele historii, które odcisnęły się na twarzach moich rozmówców. Nie wszyscy chcieli mówić wprost o swoich doświadczeniach życia na ulicy oraz o powodach, przez które na nią trafili. Byli też tacy, którzy mówili o tym otwarcie, ciesząc się, że ktoś zwraca na nich uwagę i oddaje im głos.
Te spotkania dały mi sporo do myślenia, na pewno uświadomiły, na jaką skalę problem bezdomności występuje w Elblągu oraz jak prawidłowo reagować w sytuacji, gdy osoba bezdomna poprosi mnie na ulicy o pomoc.