- Jak Pani trafiła za kółko taksówki?
- Wcześniej prowadziłam pensjonat, pracowałam w ośrodku z osobami niepełnosprawnymi. Lubię jeździć, w pewnym momencie zdecydowałam się i poszłam na kurs dla kandydatów na taksówkarzy. Zdałam egzamin. Trochę trwało, zanim załatwiłam wszelkie formalności, kupiłam samochód i tak się zaczęło. Mam nielimitowany czas pracy, pracuję kiedy chcę. Obowiązkowe mamy tylko dwa dyżury w miesiącu. Każdy dzień jest inny, nie wiadomo jakich będę miała klientów. To jest chyba fajne w tym zawodzie.
- Na czym polega egzamin na licencję taksówkarską?
- Zdajemy egzamin z topografii miasta i udzielania pierwszej pomocy. Musimy wiedzieć, jak najkrótszą drogą dojechać z punktu A do punktu B, żeby nie obwieźć klienta dookoła. To stosunkowo trudny egzamin. Jestem elblążanką od urodzenia, a i tak spędziłam na nauce dwa tygodnie. W ówczesnym czasie w Elblągu było 511 ulic.
- Dużo czasu spędza Pani w pracy?
- Dzień do dnia nie jest podobny. Czasami „drzwi się nie zamykają”, a czasami jak to się mówi jest „bezruch”. Zastanawiałam się, od czego to zależy, ale ciężko ocenić. Spokojniej jest w nocy. W weekend funkcjonuje Stare Miasto i dużo kursów jest właśnie stamtąd. Ale czasami jest też tak, że trochę pojeżdżę, postoję na postojach, widzę, że nie ma ruchu, to jadę do domu. Średnio za kółkiem spędzam osiem godzin. Ale to też zależy od dnia. Dziennie robię średnio 100-150 km. Ale są dni, że 30 i wracam do domu. Najdłuższy kurs miałam na lotnisko do Gdańska.
- Jacy są klienci? Kto wsiada do taksówki?
- Bardzo różni ludzie. Począwszy od szesnastoletniej młodzieży, po starsze osoby, którzy chcą dojechać do szpitala lub lekarza. Ludzie przeważnie traktują taksówki jak usługę publiczną – chcą jak najszybciej w bardziej komfortowych warunkach niż w komunikacji miejskiej dojechać do celu. Ale koledzy mieli też takich klientów, którzy chcieli sobie pojeździć po Elblągu i pogadać z taksówkarzem. Niekiedy ludzie mają potrzebę wygadania się, zwierzają się z trudnych sytuacji życiowych. Śmieję się, że taksówka to czasami taki mobilny konfesjonał.
-Ma Pani swoje ulubione postoje?
- Są to dworce i supermarkety. Z dworca to wiadomo, komuś uciekł autobus, ma ciężkie bagaże, to bierze taksówkę. Spod dworca klienci często biorą kurs za miasto. Natomiast pod supermarketami wsiadają klienci, którzy zrobili większe zakupy i nie chcą jechać komunikacją miejską. Taksówką jest też wygodniej, bo jedzie się prosto pod dom. Nie trzeba iść z zakupami z przystanku. Taksówka nie jest w tej chwili drogim transportem. W ciągu dnia można przejechać za 15 zł z jednego końca miasta na drugi. A jak wsiada czteroosobowa rodzina, te koszty są porównywalne z komunikacją miejską. A wsiadają i wysiadają pod klatką.
- Taki średni rachunek to ile wynosi?
- 11-12 zł w ciągu dnia. Dla czteroosobowej rodziny to koszt przejazdu autobusem. Zdarzają się oczywiście droższe kursy i klienci, którzy potrafią zostawić solidny napiwek. Można oczywiście się dogadać na tzw. „cenę umowną”. Wtedy rabatuję na kasie fiskalnej.
- Jak wygląda miasto z perspektywy taksówkarza?
- Patrząc z perspektywy czasu to miasto zaczyna się korkować. W dzień już jeździ się ciężej. W nocy ruch samochodów jest mniejszy, sygnalizacja świetlna nie działa, dzięki czemu na miejsce można dojechać szybciej. Ale to jest nieduże miasto, nie jest rozciągnięte i kursy są krótkie.
- Stereotyp głosi, że taksówkarz to niebezpieczne zajęcie.
- Nie mam takiego wrażenia. Ryzyko jest zawsze, ale równie dobrze ktoś może zaatakować panią przy kasie. Miałam tez takie sytuacje, gdy naładowany, agresywny klient wsiadał do taksówki i za kierownicą widział kobietę, to łagodniał w oczach i przepraszał nawet za to, że zdarzyło mu się przekląć. Każdy, kto do mnie wsiada, mówi: „O Boże, kobieta. A pani się nie boi?” Gdybym się bała, to bym nie wsiadła do taksówki. Spośród wszystkich mężczyzn i kobiet, które wiozłam, nie zapłaciły mi tylko dwie kobiety. Poszły do domu i już nie wróciły. Wtedy to jest moja strata. Nie odzyskujemy tych pieniędzy sądownie, bo to zbyt małe kwoty, „niska szkodliwość społeczna czynu”.
- A co z pijanymi klientami?
- Nie boję się wozić pijanych, natomiast bardzo obawiam się młodzieży po dopalaczach. Nigdy nie wiadomo, co takiemu siedzi w głowie i co może zrobić. Więc niepewnych klientów po prostu nie zabieram. Mówię grzecznie, że jestem zajęta i żeby skorzystał z następnej taksówki. W przypadku, gdy jest to wezwanie na telefon, mam prawo nie zabrać klienta, jeżeli się agresywnie zachowuje lub jest mocno pijany. Jeżeli pijany klient jest bardzo uparty, to dyspozytorka może wysłać pod ten adres innego kierowcę.
- Jak Pani zdaniem przyszłość czeka taksówkarzy? W większych miastach z taksówkarzami konkurują kierowcy korzystający z aplikacji mobilnych...
- Elbląg to chyba za mały rynek, są za małe odległości i za niskie rachunki, żeby aplikacjom mobilnym opłacało się tu wejść.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter