Pozostała cześć nie głosowała bo: rano spała, a po południu padał deszcz, bo "mój głos i tak nic nie zmienia", bo "mnie to wcale nie interesuje", bo "władze to i tak małe bagienko", bo "tu w Elblągu i tak zawsze wygrywa pewna opcja"... Argumentów przeciwko pójściu na głosowanie może być jeszcze więcej. Wszystkich nie jestem w stanie wymienić. Aż się prosi, by sprawą zajął się dobry socjolog.
Powszechny marazm i zniechęcenie? A może demokracja nas przerasta? Czyżby ktoś przesadził, tworząc tę ordynację? Pierwsza tura wyborów, druga tura... Być może to zbyt wiele? Słyszę opinie, że w drugiej turze frekwencja będzie jeszcze niższa. Czyj więc będzie ten demokratycznie wybrany prezydent miasta?
Obaj kandydaci zachęcają, by pójść do wyborów. Każdy chciałby być prezydentem wszystkich elblążan. Trudno być jednak rzeczywistym prezydentem z pełnym mandatem zaufania, kiedy jest się wybranym przez ułamek społeczeństwa. Tymczasem nasuwa się pytanie, czy ci, co nie głosują, mają moralne prawo do krytyki poczynań władz. Nieobecni wszak głosu nie mają. Ja głosowałam i mogę narzekać.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter