Dyktando ułożyliśmy sami, wplatając do niego słowa, których na co dzień często nie używamy, a które – mamy nadzieję – nie sprawią Czytelnikom portEl.pl trudności. By dołączyć do naszej zabawy, wystarczy odsłuchać plik mp3, który dołączamy do artykułu i przepisać tekst dyktanda o Piekarczyku, który pewnego dnia... ożył i zszedł z cokołu.
Zdajemy sobie sprawę, że za dyktandami w szkole mało kto przepadał, ale z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego warto choć trochę „pomęczyć” się z niełatwą polską ortografią.
Zapraszamy do zabawy. Tekst dyktanda, by można było porównać spisany ze słuchu tekst z oryginałem, opublikujemy wieczorem.
Oto obiecana treść dyktanda:
W pogoni za Piekarczykiem
Elblążanie ujrzawszy niecodzienne zjawisko, chyżo wybiegli na ulice Starego Miasta, by przypatrzeć się dokładnie, o co ten cały harmider. Przez wpółotwartą Bramę Targową na zdziwionych gapiów spoglądał nie mniej zaskoczony Piekarczyk, który - nie wiadomo w jaki sposób – na parę godzin ożył i zszedł z cokołu. Speszony czeladnik – chcąc nie chcąc i rad nie rad – widząc, że wyszła z tego niezła chryja, chyłkiem przemykał między kamienicami, próbując niepostrzeżenie opuścić starówkę.
Tymczasem ponadczteroipółletni Jaś, pragnący koniecznie pobawić się z Piekarczykiem, chwycił za rękę swoją mamę ekstenisistkę i z naprędce nadmuchanym balonikiem ruszył w pogoń za uciekającym. Za nimi pospieszył rozentuzjazmowany tłum, który - biegnąc wzdłuż kamienic Starego Rynku - złorzeczył co chwilę i krzyczał „łapać go”.
Przerażony Piekarczyk schował się w podziemiach Ratusza Staromiejskiego, rzężąc, gdy słyszał harcujących wokół gapiów, choć sił do walki wręcz skądinąd mu nie brakowało. Wystarczyła godzina takich wrażeń, by głowę Piekarczyka przyprószyła siwizna. Szybko przypomniał sobie jednak, że nie jest cherubinem i nie z takimi chuliganami dawał sobie radę, więc szeroko otworzył czarne jak heban oczy, otarł strużkę potu z czoła i hardo krzyknął do siebie: „Nie zhańbicie mego imienia. Jam jest Piekarczyk, co Elbląg przez Krzyżakami uratował!”.
I pewnie nikt by go nigdy nie znalazł, gdyby nie jego wypolerowany nos, który jarzył się w słońcu. Tłum rzucił się na czeladnika, bo każdy z gapiów chciał potrzeć jego nos, na szczęście. Ocknąwszy się po pewnym czasie, jeszcze ćwierćprzytomny, zauważył, że nikogo już wokół niego nie ma. Ostrożnie wychynął zza węgła ratusza i nieniepokojony przez nikogo spokojnie zmierzał w stronę cokołu, by ponownie zająć miejsce uśmiechniętego łobuziaka.
Wysłuchaj dyktanda