W wypadku na drodze ginie dziecko lub dorosły. Bliscy widzą tę śmierć. Policja, straż pożarna zajmują się oględzinami miejsca zdarzenia. Przyjeżdża pogotowie. Lekarze sprawdzają, czy ojciec lub może np. dziadek tego, który zginął, jest świadomy, czy wie, która jest godzina. Dają mu nitroglicerynę, żeby jego serce nie stanęło. Pytają, czy potrzebuje pomocy. On odpowiada: dajcie mi spokój, więc pogotowie odjeżdża, bo miasto jest duże i jest już potrzebne w innym miejscu. Mężczyzna z jeszcze jednym dzieckiem w objęciach zostaje sam. Siedzi pod drzewem i płacze. Czy tak powinno być, czy służby ratownicze zrobiły wszystko, co mogły?
Ja myślę, że jest to takie minimum, jakie mogły w tej sprawie zrobić. Na pewno, gdy zdarza się tragiczny wypadek, to poszkodowanym jest nie tylko ofiara, ale także wszyscy, którzy byli świadkami wydarzenia. Dla nich było to źródło stresu, szoku, nie mówiąc już o tych, którzy stracili kogoś bliskiego. Oczywiście, lekarz pogotowia rozmawia z taką osobą, podaje lek, ale - moim zdaniem - nie powinno się takiego człowieka zostawić samego sobie w tym czasie. Trzeba bowiem wziąć poprawkę na to, co mówi i co robi człowiek, który doznał szoku. On może być z pozoru spokojny, wyciszony, ale jak wiadomo - to właśnie może być objaw szoku, a jego efekty mogą wystąpić po dłuższym okresie czasu.
Służby, które mają zadbać o uporządkowanie miejsca wypadku, mają ręce pełne roboty i może też nie są do końca powołane do tego, by zatroszczyć się o taką ofiarę tragedii. Pytanie jednak, czy powinna ona, zostawiona sama sobie, siedzieć pod drzewem, a nie np. w radiowozie?
Na pewno nie powinna. Pomijam obecność innych świadków, gapiów, którzy - wiadomo - może nie są od tego, by pomagać, aczkolwiek ludzkie odruchy: zainteresowanie się płaczącym człowiekiem, zapytanie, czy można mu jakoś pomóc, wysłuchanie tego, co chce opowiedzieć, byłyby pożądane. Wracając do służb ratowniczych, dla których pomaganie jest obowiązkiem, myślę, że one powinny zadbać o świadków - najbliższych, bo szok, stres może mieć następstwa po pewnym czasie. Zostawienie człowieka w tym momencie samego sobie jest chyba pewną lekkomyślnością.
Przyczynkiem do tej rozmowy jest wypadek, który miał miejsce kilka dni temu w centrum miasta. Szef elbląskiego pogotowia i - nieoficjalnie - policjanci, przyznają, że w systemie pomocy jest, być może, jakaś luka. Pogotowie nie ma możliwości ani pieniędzy na psychologa "od wypadków drogowych". Policja także na to pieniędzy nie ma. Tymczasem na polskich drogach każdego dnia mają miejsce podobne do elbląskiej tragedie. Strach pomyśleć, jak wiele osób znalazło się - i znajdzie - w takiej samej sytuacji, w jakiej znalazł się dziadek dziecka, które zginęło na al. Tysiąclecia. Świadkiem śmierci był też brat malucha, w podobnym wieku.
Myślę, że pewnie rzeczywiście jest luka w polskim systemie pomocy ofiarom wypadków drogowych. Być może warto pomyśleć o systemie, który zakładałby np. całodobowy dyżur psychologa, możliwość wezwania go na miejsce zdarzenia. Zresztą, o ile wiem, taka możliwość już istnieje, bo sama nieraz byłam wzywana np. do osób, które chciały popełnić samobójstwo. Myślę zatem, że możliwość szybkiej pomocy psychologa jest, tylko należy z niej korzystać. Jednak bywa pewnie czasem tak, że gdy ma miejsce wypadek i trzeba szybko działać, kierujący akcją nie ma czasu pomyśleć o pomocy psychologicznej i wtedy świadek, najbliższy pozostaje trochę zapomniany.
Ofiarą wspomnianego wypadku był także w pewnym sensie kierowca TIR-a, który płacząc, bezładnie opowiadał, co czuje i co się stało strażakom. Czy uważa pani, że takich sytuacji, jak z koszmaru, można uniknąć?
Wszystkie osoby dramatu wymagają pomocy, bo one zachowują się w sposób nietypowy, doznały czegoś strasznego. Nieważne, czy jest to domniemany sprawca, czy świadek, ale to, co przeżyli, odbiło się na ich psychice bardzo silnie i na pewno wymagają pomocy. Wniosek zatem taki, że może rzeczywiście spróbujmy zrobić tak, by pomoc psychologa była dostępna w takich wypadkach. Ona na pewno się przyda, ponieważ psychologia tłumu jest taka, że wyklucza działania jednostek, że ktoś podejdzie do dziadka lub kierowcy i udzieli wsparcia. Tłum myśli odpowiedzialnością zbiorową, że np. jeżeli ktoś obok nie podchodzi, to i ja też się nie będę wyrywał. Poza tym ludzie raczej komentują wydarzenia i oczekują, że pomocy udzielą służby do tego powołane. Bardzo ważne dla wspomnianego kierowcy było wyrzucenie tego, co doświadczył, z siebie, porozmawianie o tym nawet jeśli miał to być ciąg bezładnych szlochów, z pozoru bezsensownych zdań. On jednak musiał o tym opowiedzieć, bo zostawanie z uczuciami "w środku" może powodować nieobliczalne skutki.
Te pierwsze minuty "po" i szybka pomoc specjalisty są chyba jednak szczególnie ważne.
Dla osoby bliskiej na pewną są bardzo istotne, ale myślę też, że ważna dla niej jest również pomoc przez długi, długi czas po tragicznym zdarzeniu. Kiedy wyobrażam sobie taką sytuację, przeżycia tego człowieka, to wydaje się, że oprócz ogromnego bólu, żalu i poczucia straty może on mieć poczucie winy i może to być przyczyną np. myśli samobójczych, dlatego myślę, że taka osoba powinna otrzymać wsparcie psychologiczne.
Wspomniała pani o gapiach. Temu, co się działo po wypadku, przyglądało się dużo ludzi, widzieli starszego człowieka, który siedział na ziemi tuż obok.
Taki jest właśnie mechanizm zbiorowej odpowiedzialności. Wtedy nam się wydaje, że my nie musimy interweniować, bo zrobi to ktoś inny. Tak samo myśli reszta i w efekcie nic się nie dzieje. Nie wiem, może ludzie liczyli też na to, że są jakieś specjalne służby, które zajmą się płaczącym człowiekiem. Brak reakcji może też wynikać z nieumiejętności udzielenia pomocy. Być może, ludzie nie bardzo wiedzieli, co mogą zrobić, czy podejść, jak rozmawiać, co powiedzieć. To bardzo trudne i dlatego jednak przydałaby się wówczas pomoc specjalisty.
rozmawiała Agnieszka Jarzębska
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter