W swojej ostatniej książce, która jest zarazem rozprawą habilitacyjną, opowiada Pani o powojennych losach wielu starych miast. Skąd decyzja o wyborze tego tematu?
Maria Lubocka-Hoffmann: W pracy doktorskiej napisałam o odbudowie Starego Miasta w Elblągu i znalazło się w niej wszystko, co było w tej sprawie istotne. Elbląska retrowersja, bo tak nazwałam tę metodę odbudowy, zapoczątkowała całą falę podobnych przedsięwzięć. Retrowersja, odbudowa w formach starych, ale nie rekonstruowanych, bardzo wiernie nawiązuje do urbanistyki i skali dawnych miast. Czerpiąc z historycznej architektury i jej regionalnych, miejscowych cech tworzy jednocześnie nową jakościowo zabudowę. Pomyślałam więc, że warto byłoby pokazać proces powojennej odbudowy miast na całych Ziemiach Odzyskanych. Na ten temat było już wiele publikacji, były to jednak opracowania cząstkowe, dotyczące poszczególnych miast czy regionów i żadne nie przedstawiło pełnego obrazu tego skomplikowanego i złożonego problemu.
Naukowi recenzenci książki zwrócili uwagę, że zgłębienie tematu, po jaki Pani sięgnęła, przekracza możliwości jednej osoby.
Być może było to z mojej strony lekkomyślnie, ale przystąpiłam do pracy z pewną ufnością w moje wieloletnie doświadczenie konserwatorskie. Prawie stuletnia praktyka w zakresie konserwacji zabytków (śmiech) pomogła mi to zrobić w miarę sprawnie i, jak się okazało, także sensownie. W książce pokazuję programy odbudowy od samego początku, piszę, jak one się formowały i jak są realizowane. Jest to pełne kompendium wiedzy o tej części dziejów miast historycznych. Najbardziej cieszę się z tego, że udało mi się dotrzeć do wielu pożółkłych, schowanych gdzieś głęboko i właściwie zapomnianych opracowań. Dzięki archiwom urzędów konserwatorskich mogłam pokazać sposób myślenia konserwatorów o odbudowie starych miast.
Jak łatwo się domyślić, praca nad książką nie należała do łatwych, nie tylko ze względu na ogromną liczbę trzystu miast, jakie Pani odwiedziła i badała, ale też ze względu na ich skomplikowane losy.
Historyczne miasta zachodniej i północnej Polski spotkała prawdziwa katastrofa. Zdarzyła się wielka kulturowa tragedia, coś niesamowicie strasznego. Może dziś trudno to sobie wyobrazić, lecz niewiele miast na Ziemiach Odzyskanych zostało zniszczonych w trakcie działań wojennych. Tak stało się w kilku zaledwie ośrodkach, np. we Wrocławiu, Braniewie, Głogowie i Kołobrzegu. W większości miasta były niszczone już po zakończeniu wojny. Kiedy do Gdańska wkraczało polskie wojsko, zza firanek domów przy ul. Długiej i na Długim Targu wyglądali ludzie. Kilka tygodni później były tam tylko ruiny i zgliszcza... Podobnie stało się w Elblągu. W ogromnym procencie była za to odpowiedzialna Armia Czerwona. W ciągu kilku lat, podczas których na starówkach działały radzieckie komendantury wojenne, nastąpiły potworne zniszczenia. My, którzy tą tematyką się zajmujemy, przez długi czas nie wiedzieliśmy o tym zbyt wiele. Dopiero ostatnio, kiedy ujawniane są archiwa rosyjskie, amerykańskie oraz niemieckie, na światło dzienne wychodzą przerażające fakty.
Jakby tego było mało, także kolejne lata nie były dobre dla starych miast.
W ciągu pierwszych dziesięciu lat po wojnie odbudowy doczekało się kilkanaście wybranych ośrodków. Kilkaset pozostałych stało opuszczonych i niszczało. Później zaczęto rozbierać ruiny. Dziesiątki hektarów zabudowy zniszczono więc wtórnie. Trwało to przez lata pięćdziesiąte, sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Także w Elblągu znikały kolejne, potem już dotknięte ruiną, ulice. Można jeszcze było je ratować, ale nie zrobiono tego. Znikały kolejne elewacje, pełne gotyckiej, renesansowej, barokowej i manierystycznej kamieniarki... To był właściwie najsmutniejszy okres mojej pracy. Świadomość tak straszliwych, niepowetowanych zniszczeń była przytłaczająca. Działo się to z braku pieniędzy, ten aspekt trzeba oczywiście uwzględnić, ale przyczyną była również niechęć do tych ziem. Uważano je za obce. Mówiło się: nie będziemy odbudowywać junkierskich pałaców i kamienic niemieckich mieszczan. To była tragedia na miarę antycznej, która jednak jeszcze się nie zakończyła. Dalsze trwałe zniszczenia spowodowała zła zabudowa. Rozpoczęła się ona w latach sześćdziesiątych i trwała przez dwadzieścia następnych lat. Przez niewłaściwą, niszczącą, rujnującą dawne układy przestrzenne zabudowę stare miasta zostały po prostu zdeprawowane. Przestrzennie i kulturowo.
Można powiedzieć, że Elbląg miał ogromne szczęście.
W Prabutach czy Stargardzie odbudowa sprowadziła się do postawienia szarych bloków. W przypadku Elbląga kilka razy snuto tego rodzaju plany. I tylko brak pieniędzy oraz łut szczęścia, Pan Bóg, genius loci - czuwali nad miastem i pozwolili zachować je do czasów, gdy można to było zrobić inaczej. Plan z lat 1978-79, jeden z ostatnich planów odbudowy, o którym mówiło się, że jest dobry, zniekształcał układy ulic i wprowadzał monolityczną, szeregową zabudowę z prefabrykatów. Ten słynny plan Andersa, Bauma i Semki udało mi się odrzucić i wprowadzić nowe badania naukowe, które pokazały, że nic więcej jak tylko odbudowywać na starych fundamentach. To z kolei narzuciło formę kamienicy i pozwoliło zachować najstarsze fragmenty miasta. Dotąd mieliśmy tylko odbudowane kościoły, Bramę Targową, bo zabudowa mieszczańska prawie całkowicie znikła. Nagle pod powierzchnią ziemi pokazała się cała siatka ulic i wyrysowany pozostałościami starych murów układ domów mieszkalnych...
Przez lata, zarówno ze względów ideowych, jak i ekonomicznych, a także braku tradycyjnych materiałów budowlanych i głodu mieszkań, budowano w pośpiechu bloki, wieżowce, które niszczyły strukturę, charakter i klimat starych miast. Stały się one zwykłymi współczesnymi osiedlami. Zmienił to dopiero Elbląg. Był pierwszym od kilkudziesięciu lat miastem, którego zabudowa nawiązywała do dawnego układu urbanistycznego. W Elblągu po raz pierwszy powróciła kamienica, tworząc podstawową wartość tkanki starego miasta. Forma kamienicy jest historyczna. My wszyscy mamy ją właściwie w swojej świadomości i wyobraźni. Widzimy miasto właśnie jako zbiór kamienic, położonych systematycznie, wzdłuż ulic i wokół kościołów.
Dlaczego odbudowywane starówki powinny nawiązywać do swoich pierwowzorów?
Tu chodzi o pamięć. Jednak. Pamięć jest cechą myślących ludzi i całych społeczeństw. Jednocześnie te stare formy są dla nas naturalne. Kojarzymy miasto nie z blokiem, ale właśnie z kamienicą: domem, poszczególną formacją architektoniczną. Ludzie dobrze się czują w środowisku, które jest do nich dopasowane skalą. W blokowiskach nieomal tracimy orientację. Nie wiemy, gdzie jesteśmy: nad morzem, w górach, na Śląsku czy Podlasiu. Blokowiska są anonimowe, bezduszne i nie mają charakteru. Tymczasem każde stare miasto miało swój własny charakter. W jego „dekoracjach” ludzie rozwijali się, tworzyli. Oni nie niszczyli struktur, które zastali, a tylko je uzupełniali, przekształcali, w naturalny sposób tworząc nowe przestrzenne wartości. Dzięki temu w dawnych miastach ludzie czuli się dobrze. Dlaczego turyści nie jadą gdzieś, gdzie jest wielki przemysł, fabryki i blokowiska? Szukamy urody miast właśnie w ich starych centrach. Nam to się podoba. Świadomość takiej, a nie innej formacji piękna po prostu w nas tkwi.
Jak do przywracania tych historycznych form przekonywać mieszkańców i samorządy? Może się wydawać, że ten sposób postępowania wymaga dużych pieniędzy najpierw na badania i analizy, a później na specjalnie dobierane materiały.
Jako historyk-konserwator uważam, że nie można niszczyć i w to miejsce stawiać brzydkie rzeczy. To niehumanitarne. Rozbija naszą tożsamość i pustoszy wewnętrznie. Po drugie, prawidłowo odbudowywane stare miasta są ładne. Ich uroda ściąga turystów, ludzie chcą tam mieszkać i przebywać. Zatem to ja mogłabym zapytać, czy jest coś droższego nad to? Jest to po prostu budownictwo, dla którego nie ma specjalnej alternatywy. Bo z czym porównać koszty? Z blokami chyba już nie będziemy porównywali. Zawsze istnieje możliwość wykonania bardziej paradnej lub skromniejszej elewacji. Osobiście uważam, że im bardziej skromna elewacja, ale gustowna, harmonijnie nawiązująca do otoczenia, tym lepsza. W Polsce powstają całe retrowersyjne miasta czy pierzeje ulic, które, niestety, są karykaturalne, groteskowe, z dziwaczną kolorystyką. Chodzi o jakość. Jakość i umiar, których należy szukać w korzeniach. Trzeba przyjrzeć się dawnej architekturze, bo w niej odnajdziemy powściągliwość oraz klasę. Rozbuchane formy są męczące, są zgrzytem, a w końcu stają się wręcz odpychające. Retrowersja nie jest droższa. To jest po prostu sposób odbudowy, który pozwala odtworzyć urodę miasta.
Nie wszyscy jednak tak myślą. Dotyczy to np. części inwestorów. Nieraz, także w Elblągu, było słychać głosy, że służby konserwatorskie „czepiają się” i nie dają spokojnie zrealizować własnych pomysłów.
Kiedy byłam konserwatorem, starałam się przekonywać takie osoby. To były rozmowy, które pokazywały pewien sposób myślenia. Efekty rozmów były różne. Jeśli nie udaje się dojść do porozumienia, to jednak głos specjalisty, specjalisty-konserwatora powinien być najważniejszy. Nie przy „łamaniu opornych”, ale przy szukaniu złotego środka.
Jakie są ostatnie lata dla starych miast?
Formy odbudowy zasadniczo zmieniły się. Elbląg był pierwszy i dał wskazówki innym, jak należy to robić. Retrowersja została zaadoptowana w wielu polskich miastach i często w dużej skali. Na przykład w Gdańsku została w ten sposób odbudowana Wyspa Spichrzów, zaś w Szczecinie Podzamcze. Założenia retrowersji wykorzystano również w odniesieniu do tzw. plomb, czyli mniejszych pustych przestrzeni. Retrowersja daje szerokie możliwości odbudowy, a jednocześnie musi trafiać w regionalny charakter, musi wydobywać indywidualne cechy danego miasta. Tylko wtedy stworzymy coś, co nie będzie kopią, dość martwą rekonstrukcją, ale dobrą współczesną architekturą.
Czy przyszłość może być dla starówek lepsza?
Kilkanaście zniszczonych miast pozostało od wojny nietkniętych. W wielu są również niezabudowane tereny, więc one jeszcze mają szansę. Badania, w czasie których odsłonięto fundamenty, zrobiono np. w Szczecinie. Powstała tam cała retrowersyjna dzielnica i kilka bardzo dobrych rekonstrukcji. Możliwość odbudowy istnieje nawet tam, gdzie jest miejsce tylko dla pojedynczych kamienic. A z czasem, kiedy technicznie zmęczą się te na ogół okropne, stawiane po wojnie domy, może wróci tam dobra zabudowa.
Jak ocenia Pani to, co w ostatnim czasie dzieje się na elbląskiej starówce?
Cieszę się z remontu nawierzchni Starego Rynku. Miałam inną, zresztą uzgodnioną wcześniej z miastem, koncepcję odbudowy. Mówiła ona o odtworzeniu pierwotnej geometrii ulic. W projekcie, który ostatecznie jest realizowany, zmieniły się proporcje między przestrzenią jezdni i chodników, ale powiedzmy sobie: dobrze, że ten remont w końcu się rozpoczął. Martwi mnie natomiast, że od kilku lat na Starym Mieście nic się nie buduje. Ostatnio coś się trochę ruszyło, ale za planowanym do odbudowy ratuszem jest zespół dziesięciu parcel, na których przecież można byłoby postawić kamienice, a niestety w którymś momencie inwestycja ta stanęła. Jeśli chodzi o sam ratusz, znam koncepcję autorstwa doktora inżyniera Szczepana Bauma. Byłam zresztą jej konsultantem. Ze zdumieniem przyjęłam natomiast informację o tym, że projekt techniczny na podstawie tej koncepcji wykonuje ktoś inny. To zupełnie niebywałe wydarzenie. Nie wiem, co z tego wyniknie... Mimo to ciągle cieszy mnie Stare Miasto. Wędrówka przez trzysta miast, którą przecież niedawno odbyłam, pokazała, że Elbląg wyróżnia się na tle innych i naprawdę ma powody do zadowolenia. U nas retrowersja zaczęła się we wczesnych latach osiemdziesiątych, a w Polsce dopiero w następnym dziesięcioleciu.
Inspiracją do napisania książki, która stała się okazją do tej rozmowy, była Pani praca doktorska. Kiedy ona zostanie wydana drukiem?
Hmmm... nie wiem. Zaabsorbowały mnie inne sprawy. Ale może to szkoda, że leży u mnie w szufladzie nieopublikowana. Dotarłam wówczas do wielu informacji, które sama czytałam z wypiekami. Władze Elbląga wiedzą o istnieniu tej pracy. Sądzę, że jej wydanie jest kwestią czasu.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter