Nie od dziś, wbrew autorom kanonów szkolnych lektur, "Mały Książę" uznawany jest za opowieść dla dorosłych. Mowa tu o samotności, smutku, szukaniu ludzi i o śmierci.
Po wielu poprzednich, może z wyłączeniem "Pchły Szachrajki" w reżyserii Adama Dzieciniaka, "szkolnych" inscenizacjach Dramatycznego (czytaj: tytułach wybranych zgodnie z życzeniami grupy nauczycieli), na myśl o kolejnej cierpnie recenzencki umysł i więdnie pióro. Tym razem Profesor Skotnicki zaprosił jednak na smaczną kolację.
Sprawna, eksponująca teatralność adaptacja tekstu Francuza w ciągu nieco ponad godziny prowadzi od wspomnienia o Chłopcu do wspomnienia jego śmierci. Przestrzeń wspomnienia, groteskowego snu i wreszcie wcale nie teatralnie sztucznej Śmierci czyni tę inscenizację ważną i wciągającą starszego głównie widza. Młodzi widzowie zwrócą na pewno uwagę na opowieść o Róży, Lisku czy naiwno - prawdziwe rozmowy Księcia i Lotnika. Jan Skotnicki łączy elementy teatru lalki i teatru żywego planu. Udaje się dzięki temu wyzyskać walory poszczególnych postaci i podkreślić różnice między światem Małego i Dużych. Role Bankiera, Latarnika czy Króla reżyser świetnie prowadzi ku podkreślaniu ich realizmu, kostium i ruchy kontrapunktują te znane z pozateatralnej rzeczywistości.
W prostej scenografii (wymyślona z płachty w kolorze pustyni materia) toczą się te rozmowy i obrazy, przemykają Dorosłe Osoby. Joanna Boruta, w Elblągu od ubiegłego sezonu, choć poza sceną nie przyciąga spojrzeń olśniewającą urodą, w teatralnych światłach pięknieje, wciąż inna frapuje głosem i ruchem. Interesująco wypada nie dbający ostatnio o swój sceniczny image, powtarzający wciąż te same chwyty Jerzy Przewłocki. Świetny jest szczególnie jako Bardzo Poważny Król o Zbyt Wielkich Dłoniach. Martwi natomiast Tomasz Czajka.
Od kilku spektakli, w których wystąpił w poważniejszych rolach, Czajka jest wciąż taki sam - chłopięcy, próbujący "dobrze zagrać rolę", nie próbuje szukać innych poza upatrzonym wymiarów roli. Wciąż brakuje głębi, przemyślenia, może dramatyzmu...
Na uwagę zasługuje - nie uznana przez pracowników od teatralnego marketingu za "wysmakowaną" - scenografia, która jest "tylko" funkcjonalna (choć znakomity jest pomysł z "planetami", które widz zauważa dopiero kiedy przychodzi ich czas).
Nie jest to jakiś specjalnie mistyczny i transcendentalny jej rodzaj, ale w pamięci mając "muzaki" z ostatnich elbląskich realizacji, tym razem na ucho spływa miód. Ścieżka dźwiękowa świetnie eksponuje znaczenia, ważność czy groteskowość sytuacji, postaci i słów. Świetna jest, gdy po raz pierwszy oglądamy strasznego Pana o Czerwonej Twarzy (Marcin Tomasik) i kiedy w finale słuchamy warkotu silnika odlatującego samolotu.
I - last but not least - sami Mali "Księciowie" - jak rozkosznie odmienili słowo redaktorzy jednej z lokalnych gazet. Książąt jest pięciu. Na scenie widziałam tylko jednego, ale w czasie przedpremierowych spotkań - wszystkich. Każdy z nich jest innym, swoim własnym Książątkiem, świeżo i cudownie brzmiącym w murach profesjonalnej sceny.
Mały Książę warszawskiego Profesora nie zawiódł wątłych oczekiwań. Wciąż natomiast czekam na jedno. Aby przedstawienia elbląskiej Sceny nie były dostępne wyłącznie w godzinach pracy szkół. Teatr, jak usłyszałam ostatnio od jednej z mądrych, teatralnych nauczycielek, to nie miejsce przymusowego odrabiania lekcji.
***
Antoine de Saint Exupery, Mały Książę, reż. Jan Skotnicki, przekł. Jan Szwykowski, adapt. Magda Teresa Wójcik, scenogr. Zygmunt Prończyk, muz. Mirosław Jastrzębski; wyst.: Joanna Boruta, Tomasz Czajka, Jerzy Przewłocki, Marcin Tomasik; w roli Małego Księcia - Michał Bajczyk, Łukasz Belke, Wojtek Borkowski, Krystian Marynowski, Konrad Skorupski.
Premiera - 21 lutego 2002, Teatr Dramatyczny w Elblągu.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter