Ta książka to, jak mi się wydaje, element ciągłej Pana pracy związanej z propagowaniem wiedzy o regionie.
Pierwszy był album o Żuławach, tak bardzo osobiście potraktowany, teraz ukazały się chyba jeszcze ważniejsze legendy. Każdy region ma swoje legendy. Często są one ukryte w zakamarkach archiwum i trzeba tylko zgromadzić odpowiedni zespół ludzi, trochę chęci i pieniędzy, żeby to wydobyć na światło dzienne. Swoje legendy mają Bieszczady, Mazury i wiele innych regionów. My nie mieliśmy i teraz wreszcie mamy.
Żuławy nie mają - a właściwie nie miały - nie tylko baśniowych opowieści. Nie mają także ludności, która z pokolenia na pokolenie mieszkałaby tutaj i zapuściła korzenie…
…być może dlatego mało kogo obchodziły stare legendy z czasów krzyżackich czy z czasów polskich, ale zamierzchłych. Nie czujemy więzi z tą ziemią, choć liczna publiczność, jaką zgromadziła promocja książki, pokazała, że może jednak jesteśmy z nią związani... Początkowo baliśmy się, że nie będzie wystarczająco dużo wątków i z tych, które znajdziemy, trzeba będzie wyciągać inne, by wokół nich budować całą książkę. Po około pół roku poszukiwań nastąpił jednak fantastyczny przełom, legendy zaczęły się dosłownie sypać jak z rękawa i stało się jasne, że muszą one pozostać jak najbardziej wierne oryginałom, trochę tylko odkurzone i lekko zaadaptowane dla współczesnego czytelnika. Zajęła się tym Marzena Bernacka, która w „Baśnie i legendy…” włożyła swój talent literacki. Głównym zadaniem Moniki Jastrzębskiej było poszukiwanie materiału, przekład oraz dopilnowanie tego, by legendy miały swój własny, wierny oryginałom klimat.
Jest Pan zadowolony z efektów poszukiwań?
Tak, choć już po oddaniu książki do druku okazało się, że mamy kolejne legendy. Wprawdzie nie ma ich jeszcze na drugą część, ale będziemy chcieli coś z tym zrobić.
Które opowieści utkwiły Panu szczególnie w pamięci?
Jest ich kilka, ale jedna, bardzo krótka, pokazuje talent Marzeny. Mieliśmy bowiem samą tylko informację, że w Tudze (rzeka, która przepływa m.in. przez Nowy Dwór Gdański – red.) znaleziono niegdyś czarne pnie starych dębów. Marzena Bernacka zbudowała na tej podstawie bardzo ciekawą historię, która raz, że przypomina coś, w co dziś się nie chce wierzyć – to, iż Żuławy to kiedyś był las; dwa, że warto zapytać swoich przodków, warto kogokolwiek zapytać o to, jak to kiedyś było. Bardzo ciekawa jest też legenda o zaklętej księżniczce, która kończy się inaczej niż zazwyczaj. Mamy również ciekawego diabła, który robi psoty i figle, ale także poucza.
Jak powiedziała mi Monika Jastrzębska, okazało się, że większość oryginalnych wątków żuławskich opowieści pochodzi z XV wieku i wszystko to, co powstało później bazowało już właśnie na tych wątkach.
Na ten temat Marzena napisała pracę magisterską u prof. Jerzego Sampa, która jednak nie wyczerpuje tematu, więc pewnie powinny powstać kolejne. Co ciekawe, w materiałach, które udało nam się zgromadzić, brakuje np. legend o wiatraku odwadniającym, tak ważnym na Żuławach, o mostach zwodzonych i o wielu jeszcze innych rzeczach. Takich legend nie znaleźliśmy, ani nie chcieliśmy wymyślać nowych, więc w przyszłości poprosimy mieszkańców Żuław o ich stworzenie. Być może konkurs ogłosimy już wkrótce.
Czym dla Pana jest ta książka?
Czymś na pewno bardzo ważnym. Tydzień przed promocją, dostałem z Muzeum w Elblągu kopię artykułu, który opisuje pracę Żuławskiego Ośrodka Kultury (w Nowym Dworze Gdańskim – red.) w roku 1956. Na zdjęciu jest mój ojciec, który maluje chatkę Baby Jagi. Teraz w tym samym budynku jego syn realizuje jakąś kolejną rzecz. Kiedy zobaczyłem to zdjęcie, wszystko zrobiło się nagle ważne.
Bardzo skromnie mówi Pan o swojej pracy. Mam wrażenie, że „Baśnie i legendy…” to kolejny „list” do mieszkańców Żuław.
Chciałbym, żeby tak było. My ciągle jesteśmy w tyle, gdzieś na końcu pewne rzeczy robimy i trochę podpatrujemy, więc ta książka nie jest niczym odkrywczym. Staramy się, by było to ciekawe, ale nie jest to nic wielkiego.
Zobacz także: "Czas zapuszczać korzenie"