Zalew Wiślany, Nogat, jezioro Drużno i wreszcie Kanał Elbląski – każdy, kto miał okazję pływać po tych wodach mówi, że podobne uroki trudno znaleźć gdzie indziej. Przed wojną te akweny tętniły życiem, woziły ludzi i towary, ale mimo wielkiej urody i turystycznej atrakcyjności wody wokół Elbląga od lat świecą pustkami. Żeglarzy jest jak na lekarstwo, a zwykłemu turyście ciężko jest znaleźć rejs na przeciętną kieszeń. W minimalny sposób drogi wodne wykorzystuje się także do transportu towarów.
- Region elbląski ma ogromny potencjał, który nie jest wykorzystywany – uważa Urszula Kowalczyk z Instytutu Morskiego w Gdańsku. - Wielu osobom się wydaje, że żegluga może się odbywać tylko na wielkich rzekach, jak Ren i Dunaj. Tymczasem nie jest to prawda, bo coraz więcej wagi przywiązuje się właśnie do małych cieków wodnych, które mogą mieć znaczenie tak dla rolnictwa i zaopatrzenia w wodę, jaki i dla turystyki oraz przewożenia różnego rodzaju towarów.
Wodne autostrady
Urszula Kowalczyk tłumaczy, że możliwe jest - i praktykuje się to na zachodzie Europy - zaopatrywanie drogą wodną np. dużych lub mniejszych sklepów, czy całych miast i wsi. Po akwenach o niewielkiej głębokości oraz szerokości kursują jednostki o płaskich dnach i małym zanurzeniu.
- To nieprawda, że do przewozu większości towarów potrzebne są autostrady, bo połowa wszystkich towarów wożona jest drogami lokalnymi – mówi przedstawicielka Instytutu Morskiego. - Małe ładunki, o wadze między 1000 a 1500 kilogramów, doskonale nadają się do transportowania wodą. Gdyby w naszym regionie, jak niegdyś, ponownie rozwinęła się żegluga śródlądowa, z dróg znikłoby wiele ciężarówek i byłoby znacznie mniej spalin. Byłoby również mniej wypadków – na wodach rzek i kanałów zdarzają się one bardzo rzadko.
- Ożywienie w tej dziedzinie miałaby ogromne znaczenie dla społecznej i gospodarczej aktywizacji tych terenów, potrzebna jest tylko poprawa dostępu do wody od strony lądu, czyli przystanie oraz statki – mówi Urszula Kowalczyk. - Dziwię się, że w Polsce rzeki są właściwie puste. Za naszą zachodnią granicą jest to nie do pomyślenia.
Dlatego naukowcy z Instytutu Morskiego, Politechniki Gdańskiej i Uniwersytetu Gdańskiego uważają, że czas ruszyć z miejsca. Pomaga im w tym Komitet Badań Naukowych oraz Unia Europejska.
Proroctwo czy utopia
Samorządowców oraz firmy z Elbląga i Torunia, dwóch ważnych węzłów żeglugi śródlądowej, naukowcy chcą zainteresować budową floty niewielkich jednostek, które mogłyby wozić ludzi i towary za mała cenę i - co najważniejsze – ekologicznie.
- Myślimy o całej sieci połączeń – wyjaśnia prof. Krzysztof Rosochowicz z Politechniki Gdańskiej. - Ten pomysł wpisuje się w nasze plany - zapewnia wiceprezydent Elbląga, Marek Gliszczyński. - Myślimy o budowie jednostek, które by oferowały tanie rejsy. Samorząd nie może co prawda zlecić budowy ani zajmować się eksploatacją, ale szukamy pomysłu, jak to zrobić.
O pieniądze na budowę miasto zamierza się starać w unijnym programie pod nazwą „Interreg III”. Być może inwestycją zajmie się Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji.
- Mamy sygnały, że tanie rejsy to byłaby bardzo dobra propozycja zarówno dla turystów, jak i elblążan – mówi wiceprezydent. – Myślimy o niewielkich stateczkach, które mogłyby obsługiwać trasę między Elblągiem a Buczyńcem.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter