Ten rejs miał pokazać, że możliwa jest swobodna żegluga po Zalewie Wiślanym. Ale czy przypadkiem czegoś w ciągu tych 15 lat nie zaniedbano, skoro stosunki polsko-rosyjskie w tej kwestii ciągle wymagają unormowania? Znów strona rosyjska grozi nam przecież wstrzymaniem rejsów.
Jest Pan elblążaninem, choć teraz bardziej związany jest Pan z Trójmiastem z racji stanowiska szefa gdańskiego IPN. Skąd zrodziła się w Panu chęć zajmowania szeroko pojętymi sprawami morskimi?
Edmund Krasowski: Gdy byłem małym chłopcem, chodziłem na nieistniejący dzisiaj most zwodzony nad rzeką Elbląg i patrzyłem w kierunku Zalewu Wiślanego. Dla mnie było to wówczas wielkie morze. To było w latach 60. Później, w 1989 roku, gdy brałem udział w kampanii wyborczej do tego pierwszego, pół wolnego czy ćwierć wolnego sejmu, wyraźnie mówiłem o tym, że Polska musi się uniezależnić gospodarczo i politycznie od Związku Radzieckiego. Zostałem posłem i zacząłem realizować te postulaty.
Kiedy zaczął Pan przygotowania do słynnego rejsu jachtem Misia II?
Wiosną 1990 roku. To miał być pierwszy po II wojnie światowej rejs przez Cieśninę Pilawską. Chciałem otworzyć na nowo Elbląg na Morze Bałtyckie. Po drugiej wojnie światowej faktycznie podpisano traktat między rządem polskim a Związkiem Radzieckim, w którym była mowa o swobodnej żegludze przez Cieśninę Pilawską, ale oczywiście Związek Radziecki przez te 45 lat stosował dyktat polityczny i nie pozwalał, byśmy mogli korzystać z tego szlaku morskiego. Przygotowania do rejsu trwały, jak dobrze pamiętam, około dwóch miesięcy. Przede wszystkim musiałem się porozumieć z elbląskimi żeglarzami, co nie było takie proste, bo przecież nikt do tej pory przez Cieśninę Pilawską nie przepływał, a wszyscy śmiałkowie, którzy próbowali przekroczyć granicę morską na Zalewie Wiślanym, mieli później kłopoty z władzami radzieckimi. Mimo to byliśmy gotowi na czas. Mieliśmy przychylność Urzędu Morskiego w Gdyni i Straży Granicznej w Gdańsku, które pomogły nam wszystko zorganizować. Ja nikogo o zgodę nie pytałem. Strona radziecka jednak o wszystkim wiedziała, mają przecież swoją ambasadę w Warszawie, mają konsulat w Gdańsku. Nie utrzymywałem niczego w tajemnicy, bo przecież chcieliśmy wolności i demokracji, więc dlaczego mieliśmy ukrywać coś, co jest w zgodzie z prawem międzynarowym morskim i tym nieszczęsnym, martwym traktatem z 1946 roku. Co więcej, dwa dni przed rejsem, przy okazji jednej z sejmowych debat poinformowałem wysoką izbę, że wsiądę na jacht o nazwie Misia II i popłyniemy z Elbląga przez Cieśninę Pilawską do Gdyni. Poprosiłem nawet ówczesnego ministra spraw zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego, żeby w razie, gdyby nas zatrzymali radzieccy pogranicznicy, zgodnie z prawem międzynarodowym interweniował. Nie łamałem prawa i wychodziłem z założenia, że jeżeli coś nam się stanie, to będzie skandal w skali międzynarodowej.
Myślę, że takie kalkulacje były brane pod uwagę również w Moskwie.
Jak przebiegał tamten rejs? Czy Rosjanie zareagowali na waszą obecność w Cieśninie?
Płynęliśmy z wiatrem, ale najpierw mieliśmy wielką przygodę: sztorm na Zalewie, który jest często groźniejszy niż na Zatoce Gdańskiej, bo na Zalewie jest bardzo krótka fala. Rozpoczęliśmy rejs w piątek wieczorem, pokonując odcinek z Elbląga do Fromborka. W sobotę rano odprawiła nas straż graniczna, bo płynęliśmy przecież za granicę. Wbito nam pieczątkę z godłem Rzeczypospolitej. Około godz. 13 przekroczyliśmy granicę radziecką. Już po radzieckiej stronie zauważyliśmy dużą łódź patrolową z armatkami i ślizgacz. Oba statki ruszyły za nami, ale nas nie zatrzymywano. My im machaliśmy, a przy przekraczaniu zaśpiewaliśmy hymn narodowy, dodając sobie w ten sposób ducha, a wiatr nam wiał prosto w żagle. No i tak płynęliśmy.,. Piękny szlak, głęboki...Dopływamy do Cieśniny Pilawskiej, przez lornetkę widzimy olbrzymie krążowniki radzieckiej Floty Bałtyckiej o napędzie atomowym zapewne, po prawej stronie bazę marynarki wojennej, ale żadnego ruchu, pusto... Z pewnej odległości widzimy stalową sieć służącą zapewne jako blokada dla łodzi podwodnych, ale była częściowo ściągnięta, więc mogliśmy przepłynąć. Po przekroczeniu Cieśniny wypiliśmy zasłużonego szampana. Potem już otwartym morzem dopłynęliśmy punktualnie w południe w niedzielę do basenu jachtowego w Gdyni. Ale żeby nie było tak łatwo, także na Zatoce przeżyliśmy nieprawdopodobny sztorm z błyskawicami. To było chyba podziękowanie Neptuna za to, co zrobiliśmy dla Polski. Tak to traktuję.
Jak po latach ocenia Pan tamten rejs?
To nie była impreza zorganizowana ad hoc, to było poważne polityczne przedsięwzięcie. Ja płynąłem po to, żeby pokazać, że ten szlak morski jest do pływania i że trzeba rozpocząć rozmowy dyplomatyczne między rządem polskim i rosyjskim. W zasadzie przymusiłem do takich rozmów polski MSZ. No i rozpoczęły się rozmowy w sprawie nowego traktatu o swobodnej żegludze przez Cieśninę Pilawską. W 1992 roku w Kalinigradzie udało się poruszyć temat o żegludze po Zalewie Wiślanym, uzyskaliśmy też zapewnienie, że Cieśnina Pilawska będzie dostępna dla polskich statków do czasu traktatowego unormowania. Czyli zapis jest. Jednak w 1993 roku przestałem być posłem i nikt się tą sprawą praktycznie do dzisiaj nie zajmuje.
Ostatnio znów pojawiły się ze strony Rosji zapowiedzi o zamknięciu żeglugi po Zalewie...
Rosjanie mówią, że nie tyle zamkną żeglugę, tylko że zamkną interes, jaki robi na Zalewie Żegluga Gdańska, bo chcą, by ten interes robiły rosyjskie firmy... Nikt oczywiście nie zabrania Rosjanom prowadzenia podobnych rejsów statkami wolnocłowymi, ale oni chcą wyeliminować konkurenta i mieć monopol. Przecież podobny konflikt był na Zalewie Szczecińskim, gdzie strona niemiecka w pewnym momencie zakazała rejsów z polskich do niemieckich portów. To były takie półgodzinne wycieczki, w czasie których można było kupić alkohol i papierosy. Niemcy też poczuli, że można na tym zrobić interes. Oczywiście z Rosjanami sprawa jest inna, bo oni to upolityczniają. Robią to jednak dlatego, że strona polska przez lata nie zrobiła nic, żeby traktatowo uregulować swobodną żeglugę. Ale przecież wszyscy pływają, dopływają do Elbląga jachty, kursuje statek towarowy, tylko żeby ten ruch na Zalewie był normalny, muszą być uregulowania międzynarodowe, bo poważny armator, zanim przywiezie do Elbląga np. ładunek pomarańczy, chciałby mieć pewność, że nie zostanie zatrzymany w Cieśninie. Traktat to są uregulowania międzynarodowe i jeżeli zatrzymanie statku będzie nieuzasadnione, strona, która to zrobi, poniesie poważne finansowe konsekwencje.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter