Elbląska filia KL Stutthof (Niewolnicza „wieża Babel” w wojennym Elbingu, odc. 2)

Elbląska filia KL Stutthof nosiła nazwę Aussenarbaitslager Schichau Werk (Zewnętrzny Obóz Pracy przy Zakładach Schichau). KL Stutthof oprócz funkcji eksterminacyjnej osadzonych w niej więźniów realizowanej poprzez zmuszanie ich do pracy ponad siły, czerpał również z tego zyski, wynajmując innym podmiotom niewolniczą siłę roboczą.
Komendantura obozu KL Stutthof dostarczała odpłatnie więźniów do Elbląga na zasadzie umów z poszczególnymi zakładami pracy, a także indywidualnym rolnikom. Np. umowa z Schichau opiewała na 1200 ludzi. Chorych więźniów zastępowano zdrowymi, by stan się zgadzał. Śmiertelność więźniów była wysoka. Rannych i chorych odsyłano do Stutthofu na „leczenie”. Los ich był przesądzony. Na ich miejsce przywożono nowych więźniów. Odbywało się to zwykle barkami przez Zalew Wiślany, a następnie rzekami i kanałami do miejsca docelowego.
Najważniejszym opracowaniem na temat elbląskich podobozów KL Stutthof jest wydana drukiem w 1992 r. publikacja autorstwa Marka Orskiego „Filie obozu koncentracyjnego Stutthof na terenie miasta Elbląga w latach 1940-1945”. Zawiera ona sporo materiału źródłowego, w tym dokumenty niemieckie oraz szkice i wspomnienia byłych więźniów.
Wojenna historia tego podobozu dzieli się na dwa okresy. Pierwszy trwał od stycznia 1940 r. do marca 1942 r., a drugi od września 1944 r. do stycznia 1945 r.. Pomiędzy tymi okresami elbląski podobóz KL Stutthof nie funkcjonował.
Na początku pierwszego okresu siedzibą podobozu była opuszczona fabryka szczotek i pędzli przy dzisiejszej alei Grunwaldzkiej 75. W okresie powojennych w tych zabudowaniach mieściły się Elbląskie Zakłady Napraw Maszyn Rolniczych (EZNMR). Jednym z więźniów tej filii KL Stutthof, pracującym w okresie od marca 1940 r. do czerwca 1941 r. w stoczni Schichau, był Mieczysław Filipowicz, który po wojnie przejmował ten teren przemysłowy z rąk radzieckiego komendanta wojennego miasta, a następnie został pierwszym dyrektorem Stoczni nr 16 (tu są linki do kilku artykułów na ten temat).
Druga filia KL Stutthof znajdowała się przy dzisiejszej ul. Fredry, przy torach kolejowych, niedaleko Schichau Machinen- und Lofomotivfabrik. Uruchomiono ją wiosną 1941 r. i funkcjonowała tam do końca marca 1942 r., a później od września 1944 r. do stycznia 1945 r.. Dziś znajdują się tam ogródki działkowe.
Trzecia filia została uruchomiona we wrześniu 1944 r. nad rzeką Elbląg, na lewym jej brzegu, naprzeciw stoczni Schichau - na północ od obrotnicy oraz magazynu ropy napędowej, przy dzisiejszej ulicy Radomskiej.
Więźniowie byli codziennie prowadzeni z obozów do pracy przez miasto w kolumnach czwórkowych, a po bokach kolumny – w odstępach kilkumetrowych i z bronią gotową do strzału - szli esesmani.
W stoczni więźniowie pracowali przy ciężkich robotach, pracach ziemnych, realizowanych bez żadnych zabezpieczeń, stąd dochodziło do częstych wypadków śmiertelnych w skutek zasypania osuwającą się ziemią. Oprócz tego więźniowie wykorzystywani byli do ręcznego transportu ciężkich elementów, układania torów kolejowych, a z chwilą przestawienia produkcji na wzmożoną produkcję zbrojeniową – ostrzyli frezy do gwintowania luf armatnich, konserwowali sprzęt wojenny. W Machinen- und Lokomotivfabrik do szczególnie strasznych miejsc pracy należał wydział budowy lokomotyw tzw. Lockbau, który nazywany był przez pracujących tam więźniów „piekłem na ziemi”.
Inni więźniowie podobozu KL Stutthof wykonywali najcięższe i najbardziej uciążliwe zadania przy budowie dróg, kanalizacji miejskiej, rozbiórce starych i stawianiu nowych budynków. Inni byli zatrudnieni w fabryce dykty, w fabryce oczyszczania miasta, przy niwelowaniu terenu.
Klęski hitlerowców w 1944 r. doprowadziły jesienią tego roku do kolejnej mobilizacji niemieckich rezerw wojskowych. Miejsca powołanych do różnych funkcji wojskowych, a dotychczas zatrudnionych w przemyśle Niemców, zajmowali więźniowie. W materiałach źródłowych wspomina się również o więźniach zatrudnionych w schichauowskim biurze konstrukcyjnym przy Schichaustrasse. Pracowali w zakładowej kreślarni mieszczącej się na trzecim piętrze budynku A1 przy dzisiejszej ul. Stoczniowej. Zapotrzebowanie przemysłu zbrojeniowego na tanią siłę roboczą spowodowało częściowe ograniczenie masowej zagłady więźniów.
„Ausserkomando Elbing Schichau” należało do najcięższych, uważano je nawet za karne. Ludzie ginęli tam masowo. Przez wszystkie te filie podobozu KL Stutthof przewinęło się przez wojnę ponad 4 tys. osób, spośród których – ze względu na trudne warunki życia oraz wycieńczającą pracę ponad siły - zginęło 25 procent.
Za 10-godzinny dzień pracy każdego więźnia firma wpłacała na konto obozu 6 Reichsmarek. Po wydłużeniu dnia roboczego do 12 godzin cena wzrosła do 8 Reichsmarek. Można by powiedzieć z przekąsem „Geschäft über alles”.
Na koniec – osobiste refleksje
Wszyscy wiemy, jak zakończyła się historia starotestamentowej wieży Babel, która symbolizowała ludzką pychę. Kataklizm, jaki wydarzył się w Elblągu w lutym 1945 r., jest jakby spełnieniem tej przypowieści. Wyznacza on też wyraźną cezurę w historii naszego miasta, którego zniszczone centrum jest symbolem końca niemieckiego Elbinga, a odbudowa tego centrum – początkiem polskiego Elbląga. Dziś, po latach ewolucji poglądów na temat losów naszego miasta, doszedłem do przekonania, że zniszczenie niemieckiego Elbinga było nieuniknioną karą za mające tu miejsce w czasie wojny cierpienia tylu zniewolonych ludzi. Poza tym - w mojej narracji dziejów - Elbląg nie mógłby zostać na powrót prawdziwie polskim miastem bez jego zniszczenia, ograbienia i wypędzenia niemieckich mieszkańców. Należy przy tym bezwzględnie pamiętać, że stało się to w efekcie walki „czarnej śmierci i czerwonej zarazy”.
Dziś po kilkudziesięciu latach, jakie upłynęły od tamtego czasu, z pewnym niepokojem obserwuję gloryfikowanie przedwojennego Elbinga i wzbudzanie tęsknoty za nim, jak też budowanie narracji sprawiającej, że zaczynamy odczuwać sympatię do tamtych czasów, a my sami czujemy się jakby kontynuatorami tamtych elblążan sprzed 1945 r. Tu zapewne spadnie na mnie lawina krytyki, ale przypominam, że w tamtym pięknym Elbingu (szczególnie z lat 1939-45) nie było dla nas Polaków miejsca, chyba, że w roli opisanych w tym artykule niewolników, w większości siłą sprowadzonych tu do pracy.
Paradoksalnie wielu z tych niewolników pozostało w powojennym Elblągu, odnajdując w nim swoje miejsce na ziemi i pracując na jego rzecz. Do grupy tej zaliczyć należy Jana Buyko i Józefa Łapińskiego. Obaj byli więźniami KL Stutthof. Pierwszy z nich to architekt odbudowujący Elbląg ze zniszczeń wojennych.
W jednym z wcześniejszych artykułów wyraziłem pogląd, że reprezentowana przez Buyko koncepcja odbudowy zniszczonego Elbląga, w znacznym stopniu pozostawała pod wpływem jego osobistych tragicznych przeżyć w KL Stutthof. Trudno więc się dziwić, że mógł mieć inne pomysły i priorytety niż odbudowa niemieckiego Elbinga wg „niemieckiego porządku”, a w nim kamienicy z wielbłądem.
Z kolei Józef Łapiński – elbląski artysta-malarz – po wojnie wielokrotnie wracał do przeżyć obozowych, dokumentując je w przejmujących grozą kompozycjach malarskich i rysunkach, które do dziś prezentowane na różnych wystawach dają świadectwo prawdzie historycznej.
Pisząc te słowa idzie mi o to, by zachwycając się pięknym, ale utraconym przedwojennym Elblągiem, nigdy nie zapominać o tym, co się w nim działo w latach 1939-45.
Daniel Lewandowski
Dziękuję Panu Michałowi Mędrasiowi za przekazanie mi mapy zakładów Schichau AG z roku 1944. Stała się ona natchnieniem do przygotowania niniejszej publikacji i katalizatorem do sformułowania przedstawionych w niej refleksji. Mapa ta pochodzi ze zbiorów Eugeniusza Mędrasia (ojca Michała), który w latach 1949-82 pracował w Zamechu, w tym na eksponowanych i odpowiedzialnych stanowiskach. Przygotowując niniejszy artykuł korzystałem z następujących publikacji:
Linki do moich wcześniejszych tematycznie związanych publikacji:
Osoby zainteresowane współpracą w zakresie powojennej historii Elbląga zachęcam do kontaktu pod adresem daniel.lewandowski1967@gmail.com