W dzisiejszym Głosie Elbląga, no bo gdzieżby indziej, czytamy płomienne wystąpienie pana Smagały. W pełnych oburzenia słowach, jako żywo przypominających swym charakterem najlepsze teksty Władysława Gomułki ten były działacz komunistyczny wrzuca do jednego worka Schichau'a i Adolfa Hitlera, a inicjatorom pomysłu postawienia tablicy pamiątkowej przypisuje zgoła profaszystowskie sympatie. Gdyby chcieć utrzymać się w klimacie tego wystąpienia, to należałoby zakrzyknąć: Panom Smagałom mówimy nasze stanowcze, robotnicze NIE!!!
Przede wszystkim nie dajmy się zwariować, Schichau żyl i działał w XIX wieku, wszelkie sugestie zmierzające do wykazania jego związku z nazistowskimi zbrodniami są nie dość, że nieuprawnione, to po prostu śmieszne.
W tropieniu militarystów wśród niemieckich przemysłowców zabrakło panu Smagale konsekwencji. Następcę Ferdynanda Schichaua, inż. Ziese, najwyraźniej bardzo ceni, a niejaki Engels jest jak sądzę do tej pory jednym z jego ulubieńców. Zasługi wszystkich trzech panów dla budowy potęgi przemysłowej państwa pruskiego są ogromne.
Przeciwstawianie militarysty Schichaua szlachetnemu antyfaszyście Świerczewskiemu mogło robić wrażenie w czasach, gdy obowiązkową lekturą było opowiadanie o człowieku, który kulom się nie kłaniał. Jeśli zważyć zasługi jednego i drugiego dla miasta Elbląga to wynik byłby bardzo niekorzystny dla dzielnego generała. W czasie gdy zakłady, którym wkrótce miał zacząć patronować, były bezlitośnie łupione przez sojuszników, on ze swoimi dywizjami wysiedlał i palił łemkowskie wsie.
Można odnieść wrażenie, że pan Smagała skłonny byłby zaakceptować Schichaua tylko wtedy, gdyby ten zamiast rozwijać podwaliny przemysłu elbląskiego, zajmował się rolnictwem. Pod warunkiem oczywiście, że jego owies nie służyłby za biopaliwo dla pruskiej kawalerii. Taki wariant był zapewne możliwy, ale wtedy Elbląg byłby czymś w rodzaju Suwałk lub Pułtuska z całym szacunkiem dla tych uroczych miejscowości.
Gdyby nie ten wredny pruski militarysta to największa organizacja partyjna pana Smagały byłaby w jakiejś spóldzielni wikliniarskiej, a nie w kilkutysięcznym Zamechu. Co za czarna niewdzięczność! Do dzisiaj miasto odcina kupony, chociażby z tytułu samego podatku od nieruchomości, od budynków dawnych zakładów Schichaua. Pan Smagała wydaje się być zwolennikiem bardzo modnej w swoim czasie teorii, że życie na tzw. Ziemiach Odzyskanych zaczęło się w 1945 roku na zasadzie jednorazowego aktu kreacji. Cały dobytek jaki został zastany w Elblągu spadł po prostu z nieba. Przedtem była tu jedna, wielka czarna dziura.
Ta mistyczna teoria, żeby było śmieszniej, została stworzona na użytek szerokich mas przez ortodoksyjnych wyznawców materializmu dialektycznego. Przypomina mi to jako żywo to, co usłyszałem onegdaj od pewnej rosyjskiej przewodniczki, która bez zająknienia stwierdziła, że Uniwersytet Wileński jest najstarszym uniwersytetem w Związku Radzieckim. Niby prawda, ale tak jakoś nie do końca. Najwyższa pora, żeby tego rodzaje myślenie trafiło do lamusa historii. Elbląg nie powstawał wyłącznie przez ostatnie 58 lat. Przez wieki pokolenia elblążan różnej narodowości - Polaków, Niemców, Holendrów, Żydów, Anglików - budowały substancję materialną naszego miasta, w tym także zakłady przemysłowe, w których do dziś wielu z nas jeszcze pracuje.
Wśród tych elblążan byli tacy, których działalność wykraczała ponad przeciętność. Takim człowiekiem był właśnie Ferdynand Schichau. I cieszyć się należy, że długo jeszcze - oprócz skromnej tablicy - charakterystyczne budynki z czerwonej cegły będą upamiętniać jego zasługi dla Elbląga.
Zobacz także: "Kto to był Schichau?"