Wspomnienia powstańca warszawskiego (odc. 2)

11
08.08.2020
Wspomnienia powstańca warszawskiego (odc. 2)
Zaświadczenie wystawione Ojcu przez urząd policji w Toruniu, zezwalające na zamieszkanie w tym mieście.
1 sierpnia minęła 76. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, które trwało 63 dni. Z tej okazji na portEl.pl publikujemy cykl ze wspomnieniami 90-letniego dzisiaj Marka Szandorowskiego „Majstra”, walczącego w powstaniu w Szarych Szeregach. Rodzinną historię Szandorowskich przekazał nam syn pana Marka – Wiktor, znany ortopeda i specjalista traumatologii narządów ruchu, który współpracuje od lat z Aeroklubem Elbląskim. Zobacz zdjęcia.

Historię rodziny Szandorowskich poznaliśmy od 1919 roku, kiedy to Wiktor Szandorowski – ojciec pana Marka, wrócił do Ojczyzny po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. W drugim odcinku śledzimy rodzinne losy od wybuchu II wojny światowej aż do Powstania Warszawskiego.

 

O krok od linczu

Nagle, 1 września, Polska zostaje zaatakowana przez Niemców. Oczywiście jako pierwsze zostają zaatakowane z powietrza obiekty wojskowe, w tym również lotnisko toruńskie. Przewaga nacierających sił niemieckich, wyposażonych w nowoczesne środki walki, broń pancerną i lotnictwo, była tak miażdżąca, że w ciągu kilku dni Toruń, znajdujący się stosunkowo blisko granic niemieckich, znalazł się w bezpośrednim zagrożeniu i w końcu został zajęty przez Niemców 7 września 1939 r.

Armia polska wycofywała się z tych terenów pospiesznie w kierunku południowym. Również obrona przeciwlotnicza Pomorza otrzymała rozkaz przebazowania się w kierunku Warszawy. Ojciec znalazł się, wraz z kolumną pojazdów jakiejś jednostki baterii przeciwlotniczych, na szosie w kierunku Warszawy. Poruszał się w służbowej limuzynie wraz z kierowcą Janem Iwańskim. Kolumna, jak również zapełniona pojazdami i jednostkami wojska oraz cywilami szosa, jest stale nękana przez lotnictwo niemieckie. Gdzieś w okolicach Włocławka kolumna wojskowa, w której poruszał się Ojciec, zostaje zaatakowana z powietrza, z lotu nurkowego. Samoloty nie tylko bombardują kolumnę, lecz również ostrzeliwują ją z broni maszynowej i działek. Ojciec wraz ze swoim szoferem zostawiają auto na szosie, a sami kładą się w przydrożnym rowie. Po chwili nalot mija, lecz straty są wielkie. Ginie Jan Iwański trafiony w serce pociskiem z samolotu niemieckiego, gdy razem z Ojcem leżeli obok siebie w przydrożnym rowie. Bomba trafia też bezpośrednio w auto, którym poruszał się Ojciec. W aucie pozostał mundur i czapka, które uległy zniszczeniu. Wiktor Szandorowski pozostał w szarostalowych spodniach i koszuli.

Spanikowany tłum uznał Ojca za niemieckiego szpiega wskazującego samolotom niemieckim, gdzie mają rzucać bomby, i zabrał się do wymierzania sprawiedliwości. Na szczęście wśród tego tłumu znalazł się policjant, który znał Ojca osobiście, gdyż pracował w komisariacie w Toruniu w pobliżu lotniska. Groźba linczu została zażegnana. Ojciec otrzymał od kogoś zastępczy mundur i czapkę. Wśród szczątków auta odnalazł swój zniszczony mundur, z którego odzyskał lotniczą „gapę”.

 

Jak "narodził się" Adam Szpak

Wiktor postanowił kontynuować marsz pieszo w kierunku Modlina, przyjmując do kolumny pieszej maruderów, ale wyłącznie tych, którzy nie porzucili broni. Zgłaszało się coraz więcej chętnych, gdyż Wiktor fachowo oceniał zagrożenie od zbliżających się samolotów niemieckich, i nie kazał rozpraszać się, gdy wysoko na niebie ukazywały się jakieś samoloty. Gdy w końcu dotarli do Twierdzy Modlin, okazało się że jej dowódcą był znany Ojcu gen. Wiktor Thommee. Ojciec otrzymał zadanie zreorganizowania i usprawnienia obrony przeciwlotniczej Twierdzy Modlin. Twierdza broniła się dzielnie, ale w końcu skapitulowała 29 września.

Ojciec trafił do przejściowego obozu jenieckiego w Działdowie. Tam, w oparciu o wynegocjowany akt kapitulacji, oficerowie Twierdzy Modlin, w tym również Ojciec, otrzymali kilkudniową przepustkę w celu pożegnania się z rodzinami. Warunkiem było udanie się na spotkanie w ubraniu cywilnym. Ojciec posiadał takie ubranie w swoim mieszkaniu w nieopodal leżącym Toruniu. Otrzymał więc niemieckiego ordynansa, z którym udał się do Torunia. Na miejscu okazało się, że mieszkanie Ojca zostało splądrowane przez miejscowych Niemców, a niezależnie od tego przez nich zajęte. Nie chcieli oni nawet słyszeć o wpuszczeniu Ojca do środka. Niemiecki ordynans zaprowadził Ojca do komendy garnizonu niemieckiego, gdzie Wiktor otrzymał jakąś kwotę w markach na zakup ubrania cywilnego, a także zaświadczenie umożliwiające poruszanie się na terenach zajętych przez Niemców, a nawet zamieszkanie w Toruniu. Otrzymał też bilet kolejowy do Warszawy. Łatwo zauważyć różnicę jak traktowali jeńców wojennych Niemcy, a jak Sowieci.

W Warszawie, po zobaczeniu się z rodziną, Ojciec miał oddać się do dyspozycji Wehrmachtu i udać się do niewoli. Zanim do tego doszło, skontaktował się z innymi oficerami, którzy nie poszli do niewoli i zaczęli wspólnie tworzyć pierwsze struktury konspiracji. Nawiązany został kontakt radiowy z Naczelnym Wodzem, gen. W. Sikorskim we Francji. Ojciec otrzymał polecenie nieoddawania się w ręce Niemców i uniknięcie niewoli, a także nowe imię i nazwisko „Adam Szpak” będące również jego pseudonimem. O pierwszych strukturach konspiracji z udziałem Ojca napisano więcej w londyńskim Dzienniku Polskim z  15.05.1985, w artykule Jerzego Rozwadowskiego pt. „Pierwsi partyzanci”.

Ojciec rozpoczął ukrywanie się w okupowanej Warszawie. Otrzymał wówczas przydział służbowy jako dowódca okręgu łódzkiego SZP, czyli Służby Zwycięstwu Polski, przemianowanym później na Związek Walki Zbrojnej, a jeszcze później na Armię Krajową. Był to przydział raczej hipotetyczny, gdyż Łódź i cały okręg łódzki, po aneksji przez Niemców, znalazły się w granicach III Rzeszy. Ojciec mieszkał w Warszawie sam w wynajętych doraźnie pokojach sublokatorskich, często zmieniając adres zamieszkania. Ostatecznie, na dwa lata przed wybuchem Powstania Warszawskiego, zamieszkał w mieszkaniu należącym wcześniej do mojej siostry przyrodniej Krystyny, przy ul. Smolnej 22. Mieszkanie to pozostawało zarejestrowane na jej nazwisko. Problemem było nie tylko ukrywanie się, ale i zdobycie funduszy na utrzymanie. Władze konspiracyjne tego nie zapewniały.

Pomagała Ojcu, jak mogła, moja Matka, prowadząca wówczas mały pensjonat przy ul. Wiejskiej 11, i posiadająca skromne dochody z tego tytułu. Ojciec często zjawiał się w pensjonacie jako dochodzący majster elektryk. Wszystkim dzieciom moich rodziców nakazano zwracać się do Ojca per „panie majstrze”. Gdy praca w pensjonacie się skończyła, Ojciec uruchomił produkcję baterii do latarek. Kolejnym zajęciem było wytwarzanie i sprzedaż perfum i wody kolońskiej. Był to również dobry kamuflaż dla jego zajęć konspiracyjnych. Mogłem się o tym przekonać, gdy latem 1943 r. zamieszkałem razem z Ojcem na ul. Smolnej. Ojciec stwierdził, że mojej Matce, właścicielce pensjonatu znajdującego się, po przeprowadzce z ul. Wiejskiej 11 na ul. Wielką 11, oraz mieszkającym razem z nią dzieciom, w tym mnie, zagraża utrata życia w przypadku odkrycia przez policję niemiecką ukrywanych przez Matkę Żydów, mieszkających tam nieraz całymi rodzinami. Ojciec zadecydował, że zabiera mnie do siebie, żeby chociaż mnie oszczędzić, chroniąc przed śmiercią będącą rezultatem brutalnych represji Niemców wobec Polaków ukrywających Żydów.

 

Początek Powstania Warszawskiego

Tak więc mieszkałem z Ojcem w miarę spokojnie przez niespełna dwa lata, aż do wybuchu Powstania. 1 sierpnia 1944 r, w godzinach popołudniowych, spotkałem Ojca przypadkowo w Al. Jerozolimskich w pobliżu skrzyżowania z ul. Nowy Świat. Staliśmy przed kawiarnią Cafe Club, mając przed sobą wielki gmach BGK (Bank Gospodarstwa Krajowego). Obserwowaliśmy przemieszczające się w kierunku zachodnim rozbite oddziały niemieckie, które przybywały przez Most Poniatowskiego z praskiego brzegu Wisły. Ta wspaniale prezentująca się, poprzednio zmotoryzowana armia, używała teraz furmanek ciągniętych przez wychudzone szkapy. Wielu żołnierzy niemieckich szło obok tych podwód boso. Z kierunku zachodniego, od strony placu Na Rozdrożu, słychać było serie wystrzałów. Poszliśmy z Ojcem do naszego mieszkania w domu na ul. Smolnej 22 (w zaułku). Przechodziliśmy obok zajętego przez Niemców Gimnazjum im. Zamojskiego, zamienionego na wojskową składnicę map. Stacjonujący tam mały oddziałek 10 żołnierzy niemieckich szykował się do wyjazdu swoją archaiczną furgonetką gdzieś w ogarnięte już Powstaniem miasto. Słyszałem później, że wszyscy oni zginęli zaatakowani przez jakiś oddziałek powstańczy. Zanim odjechali zdążyli uaktywnić system detonujący ładunki wybuchowe rozmieszczone w piwnicach i na piętrach budynku gimnazjum. Ładunki te zostały za parę dni odkryte przez jednego ze znajomych harcerzyków, który się tam zakradł, a potem unieszkodliwione i wykorzystane w walce przez oddział saperski żołnierzy Powstania.

Przez kilka dni nie było ścisłych rozgraniczeń pomiędzy stanowiskami niemieckimi i powstańczymi. Na przykład ulica Smolna, przy której mieszkaliśmy, po jednej stronie zajęta była przez Niemców, z tym że tylko sporadycznie penetrowali oni rejony po drugiej stronie ulicy, która była typowym „no-man’s-land”. W niewielkiej odległości, w Al. Jerozolimskich, znajdowało się Muzeum Narodowe, będące bazą wypadową jakiejś jednostki niemieckiej. W piwnicach muzeum Niemcy urządzili obóz przejściowy dla spędzonych tam mieszkańców okolicznych domów. Dwa dni po wybuchu Powstania dotarła do nas, na ul. Smolną 22, dziewczyna w mundurze powstańczym. Wszyscy byli spragnieni wiadomości, więc otoczyli przybyłą wypytując o sytuację w mieście. W tym momencie ktoś krzyknął „Niemcy”. Cała grupa rozpierzchła się jak stado przepiórek. Ja uciekłem do piwnicy skąd słyszałem kroki i głosy trzyosobowego patrolu niemieckiego, który instruował dozorcę domu, że wszyscy mieszkańcy mają niezwłocznie udać się do Muzeum Narodowego. Patrol niemiecki odszedł nie niepokojony. Parę dni później Niemcy podpalili i doszczętnie zniszczyli większość zajmowanych przez nich domów po nieparzystej stronie ulicy Smolnej, od strony Al. Jerozolimskich, gdzie mieściły się dotąd koszary obrony przeciwlotniczej, tzw. „flak-u”.

 

Mama ledwo uszła z życiem

Ojciec nie mogąc doczekać się na jakiś przydział obowiązków służbowych od dowództwa dzielnicy Powiśle, postanowił wystąpić z inicjatywą zorganizowania obrony przeciwlotniczej rejonu Powiśla. Nie było to łatwe zadanie wobec braku broni, amunicji i wyszkolonej załogi.

Już w czasie pierwszego tygodnia Powstania zaobserwowano zagrożenie ze strony lotnictwa niemieckiego, które bezkarnie bombardowało Warszawę, zwłaszcza Stare Miasto, ale także śródmieście Warszawy, gdzie w jednym z nalotów zburzono dom, w którym mieszkała moja Matka. Ledwo uszła z życiem z tej niebezpiecznej sytuacji.

Z inicjatywy Ojca w Grupie Bojowej „Krybar” zapadła decyzja o utworzeniu obrony przeciwlotniczej (OPL) dzielnicy. Zadanie zorganizowania stanowiska OPL powierzono memu ojcu. Jako uzbrojenie miały służyć działka przeciwlotnicze stanowisk niemieckich na wieżycach mostu Poniatowskiego. Ponieważ nie zostały one opanowane przez powstańców, postanowiono zorganizować obronę przeciwlotniczą w skromniejszym zakresie. W realizację tego zadania włączeni zostali por. „Aspira” (W.Jarzębowski) oraz d-ca Elektrowni przy Nabrzeżu Kościuszkowskim, kpt. „Cubryna” (S.Skibniewski). Ten ostatni dysponował ckm-em stanowiącym uzbrojenie załogi Elektrowni.

Organizacja stanowiska OPL miała opierać się na wypożyczaniu ckm z Elektrowni na kilka godzin dziennie, w okresie najintensywniejszego działania lotnictwa, pomiędzy godz. 9.00 i 14.00. Załogę drużyny OPL ojciec dobrał spośród młodych powstańców mających przed wojną związki z lotnictwem. Jako miejsce stanowiska ckm ojciec wybrał podwórze domu w kwadracie pomiędzy ulicami Topiel i Cichą, oraz pomiędzy ulicami Tamka i Zajęczą. Było to podwórze niewielkiego domu czynszowego typu „studnia”, z tym jednak, że od strony Uniwersytetu zasłonięte było ono dwu- lub trzypiętrową oficyną, podobnie jak od strony ul. Tamka, natomiast od strony wschodniej, tj. od strony Wisły, oraz od strony ul. Nowy Świat, zabudowa była niska. Dziś znajduje się tam wzgórek gruzów porośnięty trawnikiem oraz mały skwer. Właśnie nieopodal tego miejsca regularnie przelatywał w płaskim locie nurkowym, w odstępach 20-30 minutowych, równolegle do Wisły, klucz 3-ech Stukasów w szeregu, przed zrzuceniem bomb na Stare Miasto. Samoloty leciały w tym miejscu na wysokości 300 – 400 m. Startowały one z lotniska na Okęciu lub na Bielanach, kierując się najpierw na południe i po wykonaniu nawrotu nad Śródmieściem Południowym wykonywały lot w kierunku północnym, tak aby zrzucić bomby nad Starym Miastem.

 

Ckm przynoszony co kilka dni

Drużyna OPL zaczęła działać od 8 lub 9 sierpnia; ckm przynoszony był co kilka dni z Elektrowni na stanowisko OPL przy ul. Topiel. Przynoszono wyłącznie sam karabin maszynowy, bez trójnoga. Był to ckm przedwojennej armii polskiej, z chłodnicą wodną. Był pomalowany na kolor khaki, a na chłodnicy po lewej stronie, bliżej lufy, znajdował się napis „Nelly”, wykonany małymi, białymi literami. Jest to przypuszczalnie ten sam ckm, który wypożyczany był na stanowisko OPL przy ul. Topiel gdyż, jak pamiętam, przynoszony był przez widocznych na fotografii żołnierzy, zwłaszcza przez tego z nich, który ma jasny ( w rzeczywistości jasny khaki) hełm na głowie.

Ckm mocowano na stalowej obrotowej podstawie, która wykonana została w warsztacie mechanicznym inż. Kwiatkowskiego przy ul. Tamka wg rysunku sporządzonego przez mego ojca. Wymieniona obrotowa podstawa zamocowana była na wierzchu płasko ściętego drewnianego słupa wkopanego w ziemię i znajdowała się na wysokości ramion obsługi ckm. W tym samym warsztacie wykonywano w tym czasie także naprawę zdobycznego samochodu pancernego, któremu nadano nazwę „Szary Wilk”.

Dużym problemem był dramatyczny brak amunicji. Z tego powodu obowiązywał wówczas całkowity zakaz strzelania do samolotów. Pewną ilość amunicji, wbrew temu zakazowi, przekazali drużynie OPL dowódcy odcinków na Powiślu, a o brakującą jej ilość musiał wystarać się osobiście mój Ojciec. Musiał przekonywać dowódców różnych odcinków na Powiślu i w Śródmieściu o podzielenie się zdobyczną lub pochodzącą ze zrzutów amunicją, co nie było łatwym zadaniem. Ostatecznie, pochodząca z różnych źródeł, amunicja karabinowa taśmowana była w parciane taśmy w kolejności pocisk smugowy, przeciwpancerny, zapalający i zwykły. Wielokrotnie ostrzeliwano nurkowce niemieckie lecące na bombardowanie Starówki. Lotnicy niemieccy musieli zdać sobie sprawę z faktu, że ostrzeliwanie ich samolotów nie miało charakteru przypadkowego. Wkrótce zbombardowali oni skrzyżowanie ulic Tamki i Solec, a następnie Tamki z ul. Dobrą. Jeden z nalotów był wyraźnie skierowany na stanowisko OPL na ul. Topiel, gdyż w mojej obecności zbombardowano niskie zabudowania na tej samej ulicy, bliżej ul. Drewnianej, w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów od miejsca gdzie znajdowało się stanowisko ckm. Do dziś w rejonie małego skweru na przedłużeniu ul. Cichej znajduje się lej po wybuchu bomby, z którego sterczą betonowe, zbrojone konstrukcje. W czasie tych ataków bombowych zawsze ckm był już w drodze do Elektrowni i nie był w ich zasięgu.

Jednego dnia, na pewno po 20 sierpnia, przypuszczam, że był to 23 sierpnia, ojciec mój powrócił z akcji ostrzeliwania samolotów niemieckich wyraźnie podekscytowany faktem skutecznego ostrzelania jednego ze Stukasów szykującego się do zrzucenia bomb na Starówkę. Samolot ten, wg relacji mego ojca, po oddaniu do niego ognia, wyraźnie zachwiał się, a następnie wyłączył z szyku lecących w kierunku Starówki samolotów, skręcając w stronę Uniwersytetu, gdzie znikł z pola widzenia za jego dachami. Ojciec zrozumiał ten manewr jako wybranie przez pilota najkrótszej drogi do lotniska na Bielanach. Pamiętam dokładnie, że tego dnia lotnicy niemieccy zaprzestali już bombardowania miasta. Natomiast, przed zmierzchem, będąc na ul. Tamka byłem świadkiem ataku dwu kluczy Stukasów [6 samolotów] z lotu koszącego wzdłuż tej ulicy. Samoloty w kilkakrotnie powtarzanych nawrotach ostrzeliwały ulicę i dachy domów z broni pokładowej. Mogło to wyglądać na akt zemsty na tej właśnie okolicy z której samoloty były ostrzeliwane, lub chęć sprowokowania powstańczego ckm do otwarcia ognia, aby skutecznie go zlikwidować. W tym czasie ckm był jednak już dawno w Elektrowni.

Jak słaba była wówczas łączność pomiędzy różnymi dzielnicami Warszawy może świadczyć fakt, że ojciec mój nie otrzymał w czasie Powstania żadnej wiadomości o katastrofie Stukasa na ul. Hipotecznej, w pobliżu Banku Polskiego, właśnie 23 sierpnia. Pierwsza znana mi informacja o tym wydarzeniu ukazała się dopiero po wojnie w książce S. Podlewskiego „Przemarsz przez piekło” (wyd. 1949). Trudno było jednak stwierdzić, że to właśnie ten Stukas, który został ostrzelany ze stanowiska OPL na ul. Topiel, był tym samym, który spadł na ul. Hipotecznej.

 

Nie dawało mi to spokoju przez wiele lat

W końcu nowym bodźcem do zastanowienia się nad tą sprawą była opowieść lotnika niemieckiego, którą usłyszał członek rodziny, nieżyjący już prof. rzeźby z Sopockiej WSP, Adam Smolana, gdy w latach 60. prowadził cykl wykładów w Syrii na uniwersytecie w Damaszku. W czasie jednego ze spotkań towarzyskich w ambasadzie francuskiej podszedł do niego jakiś nieznajomy z twarzą pooraną bliznami, zapytując czy jest Polakiem. Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, przedstawił się jako pracownik ambasady zachodnioniemieckiej i opowiedział mu swoją wojenna historię.

Był on mianowicie strzelcem pokładowym Stukasa, który brał udział w bombardowaniu Warszawy podczas Powstania. Samolot jego w czasie jednego z nalotów został ostrzelany, a pilot ciężko ranny lub zabity za sterami samolotu, gdyż nie można było nawiązać z nim kontaktu z fotela znajdującego się za plecami pilota. Samolot zaczął się zniżać w sposób niekontrolowany i w końcu miękko osiadł na dachach budynków. Skąd spadł na dół rozbijając się doszczętnie. W ostatniej chwili, na niebezpiecznej wysokości strzelec pokładowy zdecydował się na skok ze spadochronem. W chwilę później uderzył o coś głową i stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero w szpitalu powstańczym w jakiejś piwnicy, gdzie otoczony został troskliwą opieką. Lekarz, który się nim opiekował nazywał się, o ile dobrze pamiętam, Janusz Karpiński lub Kępiński. Wkrótce teren tego szpitala został zagarnięty przez Niemców. Obecni w tym zaimprowizowanym szpitaliku ranni jeńcy niemieccy, wśród nich wymieniony lotnik, zostali wyniesieni na noszach przez żołnierzy niemieckich, natomiast personel szpitala został gdzieś odprowadzony i przypuszczalnie rozstrzelany, a pozostali ranni wymordowani i spaleni na oczach rozmówcy prof. Smolany. Przypuszczalnie szpitalik ten znajdował się w rejonie Starego Miasta, gdyż tam właśnie znane były przypadki mordowania w owym czasie rannych i personelu szpitali powstańczych. Wymieniony lotnik niemiecki wielokrotnie odwiedzał Polskę po wojnie starając się odnaleźć jakiś ślad lekarza, który udzielał mu pomocy w czasie, gdy był ciężko ranny. Wszystkie jego starania nie odniosły skutku, wobec czego zapytywał każdego napotkanego Polaka czy znał, być może, lekarza o nazwisku Karpiński lub Kępiński (faktyczne brzmienie nazwiska mogło być inne)

Biorąc pod uwagę powyższe dane, oraz fakt, że w resztkach rozbitego Stukasa na ul. Hipotecznej odnaleziono szczątki tylko jednego członka załogi, można przypuszczać, że chodzi tu o ten sam samolot, o którym opowiadał w/w strzelec pokładowy, i który wcześniej ostrzelany został ze stanowiska OPL z ul. Topiel. Dodatkowo przemawiać może za tym załączony wycinek mapy Warszawy na którym zaznaczyłem

Wspomnienia powstańca warszawskiego (odc. 2)
Przypuszczalna trasa przelotu samolotu niemieckiego po tym jak został ostrzelany ze stanowiska obrony przeciwlotniczej przy ul. Topiel
trzy znane punkty przelotu Stukasa, a także miejsce jego upadku: 1) miejsce ostrzelania Stukasa na ul. Topiel, 2) ostatnie zaobserwowane miejsce jego przelotu nad dachami Uniwersytetu, 3) Plac Teatralny gdzie samolot został dodatkowo ostrzelany przez załogę Ratusza, i 4) miejsce uderzenia Stukasa w dom na ul. Hipotecznej. Kiedy połączyłem te cztery punkty otrzymałem linię prostą. Jak powiedziałem powyżej, może to potwierdzać tezę, że pilot samolotu po ugodzeniu pociskiem z ckm, został zabity lub ranny przy czym stracił przytomność oraz kontrolę nad samolotem, i ten w zniżaniu po linii prostej doleciał do miejsca zderzenia z budynkiem na ul. Hipotecznej.

Wracając do działalności powstańczego stanowiska OPL, to na przełomie sierpnia i września, zwłaszcza po upadku Starego Miasta, Elektrownia zaczęła odczuwać zwiększający się napór niemiecki, wobec czego niechętnie wypożyczała swój ckm, i tak działalność powstańczego stanowiska OPL zakończyła się samoistnie. 

Po upadku Powiśla, 6 września, Ojciec spędził resztę Powstania w Śródmieściu w Sztabie 28 Dyw. Piechoty AK przy ul. Widok 10. Z dachu najwyższego, stojącego tam do dziś, sąsiedniego budynku ul. Widok 8, dokonywał obserwacji ruchów wojsk za Wisłą, a także zrzutów zaopatrzenia dokonywanych nocą przez niewielkie, dwupłatowe samoloty sowieckie typu PO-2 oraz jednorazowo, za dnia przez bombowce amerykańskie. Znając dobrze język rosyjski wykonywał również tłumaczenia instrukcji obsługi różnych rodzajów broni pochodzących ze zrzutów sowieckich. Trzeba jeszcze dodać, że zrzuty sowieckie zaczęły się dopiero po 15 września oraz że były wykonywane z nisko lecącego samolotu łącznikowego, tzw. „kukuruźnika”, zasadniczo bez spadochronu. Łatwo wyobrazić sobie stan zrzutowej amunicji po zderzeniu z ziemią. Była to jeszcze jedna z szykan sowieckich skierowana przeciwko Powstaniu Warszawskiemu, gdyż tylko niewielka część amunicji praktycznie nadawała się do użytku.

 

Ciąg dalszy za tydzień 

wspomina Marek Szandorowski

Najnowsze artykuły w tym dziale Bądź na bieżąco, zamów newsletter

A moim zdaniem... (od najstarszych)

Oznajmianie że napadnięci przez Niemców jest błędem, jeśli kto opisuje tam niech wróci do deklaracji z 2001 roku Określenie Nazistowskie Niemcy jest poprawne
Ola12# (2020.08.08)
Szanuje Powstanie ale prywatnie to było Samobójstwo i nie potrzebna rzeź tamtych ludzi Bez sensu było to i tych ludzi narażanie na śmierć, z punktu iż nie było szans na pomoc z zewnątrz Piszę jako historyk, historia która była nam wpajana że to bohaterski czym to kieruje do tych ludzi co zginęli Ale prawda jest taka że było to niepotrzebne narażanie na śmierć. Bohaterowie którzy przelali krew w walce w której nie było żadnych podstawa na to że wyjdą zwycięsko lub że ktoś im pomorze wyzwoli
Waldek13 (2020.08.08)
Bardzo ciekawa historia rodziny i Pana Marka wpleciona w losy Polski międzywojennej i II wojny światowej. Czekam na kolejne części. Dziękuję
(2020.08.08)

info

4  
  0
@Waldek13 - Waldek pomoże Ci bardziej slownik ort. , oceny historyczne pozostaw prawdziwym znawcom.
Tylko tak. (2020.08.08)
@Tylko tak. - Niech Pan poczyta, proponuję prawdziwa historię i jej skutki. Myski Pan że z jednej strony Anglicy by wylądowali pod Warszawą????Rosjanie by pomogli?? Rosjanie od razu powiadomiły, że nie będą w tym uczestniczyć że względów strategicznych. Nie mogli pozwolić by to się powiodło bo cała sprawa wyzwolenia spadła by na AK a to nie pozwoliłoby na stworzenie Polski socjalistycznej To powstanie jakby chciało wymusić interwencję ale została odmowa Uczymy się historii PRL ale to trzeba poznać historię co jest zapisane w dokumentach które dopiero po 199 latach są odtajnione
Waldek@ (2020.08.08)
@Waldek13 - Slowo "Pomorze"w kontekscie twojej opinii pisze sie przez "z"z kropka, Bo wymienia sie na "g"np pomogli. polecam jako historykowi, czytac troszke wiecej ksiazek, to zdecydowanie poprawia ortogrfie, a tak na oslode, co powiesz o powstaniu zydowskim w Warszawie w 43 I o ktorym pieje z zachwytu caly swiat I w ktory zginelo 23 Niemcow, to nie bylo samobojstwa? Tak, wiem to bylo bohaterstwo, Tak mowi swiat, a pamietaj jako historyk, ze wg planow niemieckich z milionowej Warszawy mialo pozostac miasteczko pieciotysieczne, ludzie skasowani, budynki wyburzone, wiec co, czekac az cie zagazuja? Powstanie Warszawskie bardzo bylo kasowane przez komuchow I wszelakich lewakow, ale to juz inna sprawa. Garbusiarz cyklista
Zbyszek 1 (2020.08.09)
@Ola12# - Deklaracja? To byli Niemcy, gdzie wiekszosc nalezala do NSDAP I zgodnie podnosila raczke do gory na wiecach I mityngach. Garbusiarz cyklista
Zbyszek1 (2020.08.09)
@Zbyszek 1 - W wyniku powstania Zbyniu "ludzie skasowani, budynki wyburzone". Paru wyższych oficerów zaspokoiło swoje rozdmuchane ego, a kwiat młodzieży polskiej i resztki inteligencji poszło do piachu. Efekty tego widać chociażby na tym forum.
patriot (2020.08.09)
Wow. Miał w tedy 14.Nawet w 4 pancernych nie chcieli Janka przyjąc a tu dzieciaka pchali do walki. To było chore. Koszt powstania?Cała Warszawa zrownana z ziemia i min 250 tys ofiar. Tych oficjalnych, Jesli ktos chciał wygrac powstanie z dziecmi to gratuluje. Nie mowiac o braku broni. Samobójstwo calej Warszawy. A dzis dzieciak jest bochaterem. I to nawet nie jest smieszne. Bo nikt nie odwazy sie krytykowac powstania. Bo nie wypada. Chyba ze rodziny tych 250 tys ofiar.
(2020.08.09)

info

2  
  0
Jan Piszczyk
(2020.08.09)

info

0  
  0