Na stację przy ul. Legionów wtargnęło trzech mężczyzn w kominiarkach. Dwóch weszło do pomieszczenia stacji, a jeden został na czatach. Mężczyźni mieli ze sobą kij bejsbolowy. Od pracownika stacji zażądali pieniędzy. Damian K. wyjął je z kasy, a sprawcy uderzyli go kilkakrotnie kijem w głowę i użyli gazu łzawiącego. Zabrali około 900 zł. Najważniejszym świadkiem w tej sprawie jest właśnie pracownik stacji. Zeznał, że rozpoznał obu sprawców po kolorze oczu i sylwetce ciała. O trzecim mężczyźnie, stojącym przed wejściem nie potrafił nic powiedzieć, bo widział jego sylwetkę przez oszklone drzwi.
Damian K. zeznał też, że w pomieszczeniu, do którego weszli napastnicy, było ciemno. Światło padało tylko z ekranu monitora.
Sąd przeprowadził na sali eksperyment, dotyczący rozpoznania głosu sprawcy, który podczas napadu krzyknął: "Dawaj kasę!". Niestety, świadek nie wskazał żadnego z oskarżonych jako wypowiadającego te słowa.
Tymczasem Łukasz J. i Jarosław S. nie przyznają się do winy. Mówią, że policja zatrzymała wtedy prawie 12 osób. Tłumaczą, że to pomyłka i że tego wieczoru nigdzie nie wychodzili z domu kolegi.
- Mam chyba straszliwego pecha, ponieważ akurat mnie też policja zabrała. Ja tego nie zrobiłem - mówił w korytarzu sądowym Jarosław S. - Po prostu jest niemożliwe, aby kilku świadków ustaliło sobie akurat jedną wersję wydarzeń, tym bardziej, że zeznaje się kilkakrotnie, na policji, w prokuraturze. Każde kłamstwo wyjdzie na jaw.
Matka drugiego z oskarżonych Łukasza J. uważa, że dowody zebrane przeciwko jej synowi są słabe i podważalne.
- Świadek rozpoznał go tylko po kolorze oczu, posturze i ubraniu. Nie znaleziono przy nim przecież ani pieniędzy, ani kija, ani kominiarek – mówiła. - A chłopak siedzi w areszcie z przestępcami...
Obaj oskarżeni byli już wcześniej karani za kradzieże. Po pierwszym dniu procesu wydaje się, że prokurator będzie musiał wiele się natrudzić, by obu mężczyznom udowodnić winę.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter