W domu nie pod mostem
Wigilia u bezdomnych
Święta Bożego Narodzenia to przede wszystkim święta rodzinne, pełne wzajemnej miłości i zrozumienia. Jednak nie każdy może przeżyć ten czas wśród najbliższych, we własnym domu. Wszystkim bezdomnym z pomocą idzie Dom dla Bezdomnych św. Brata Alberta przy ul. Nowodworskiej, który jak co roku organizuje Wigilię, dla tych którym na co dzień brakuje ciepła domowego ogniska.
W związku z postępującym bezrobociem, powszechną biedą i znieczulicą społeczną na tragedię drugiego człowieka wciąż przybywa bezdomnych, zapełniających osiedlowe zsypy, dworcowe ławki, bunkry lub miejsca pod mostami. Nie wszyscy z nich trafiają do noclegowni, schronisk lub domów dla bezdomnych. Wielu woli tułać się po ulicy niż zaufać tym, którzy wyciągają pomocną dłoń. Częste u bezdomnych uzależnienie od alkoholu również powoduje strach przed schroniskiem, w którym nie mogli by pić.
Włodzimierz skończył w grudniu 62 lata, we wrześniu 1995 r. znalazł się na ul. Nowodworskiej w Domu dla Bezdomnych.
- Sytuacja w jakiej się znalazłem jest po części moją winą - mówi. - Nie byłem w stanie płacić za mieszkanie więc zostałem eksmitowany do baraków, na ul. Skrzydlatą. Tam mieszkałem przez dwa lata, jeśli w ogóle można to nazwać mieszkaniem. Sytuacja, która tam panowała i to co się działo zmusiły mnie do wyjścia na ulicę. Zdarzało się, że nocowałem na dworcu, czasem zatrzymywała mnie policja, nie ukrywam, że piłem więc i "izdebkę" musiałem parę razy zaliczyć. Różne rzeczy się ze mną działy i wiem, że nie jestem święty, ale teraz mam już spokój.
Włodzimierz praktycznie nie utrzymuje kontaktów z rodziną.
- Jestem po rozwodzie, mam dwójkę dzieci - opowiada. - Córka mieszka gdzieś w woj. kujawsko - pomorskim, a syn w Gdańsku. Z synem się czasem widuję, ale nie za często. On nie ma swojego mieszkania i musi się tułać po sublokatorkach. Mój brat nie żyje, została mi tylko siostra, która mieszka na Śląsku, ale i z nią się nie spotykam. Nie mam żadnych pretensji do mojej rodziny. Oni nie zrobili mi nigdy nic złego.
Pan Włodzimierz wychodzi z ośrodka tylko na niedzielną mszę i na skromne zakupy, gdy dostanie "państwową jałmużnę" w postaci renty. Zanim został bezdomnym pracował 32 lat.
- Pracowałem w EKB, PKS i w Zamechu jako elektryk, tak więc nie mogę powiedzieć, że się leniłem - wspomina. - Dalszą pracę uniemożliwił mi wypadek, w wyniku którego straciłem jedno oko, a drugie ma tylko 5 procent widoczności, można więc powiedzieć, że jestem kaleką - stwierdza pan Włodzimierz.
Ponad połowę ze swojej renty Włodzimierz przeznacza na dom, w którym się znajduje.
- Osobiście uważam, że jest tu bardzo dobrze, trzy razy dziennie mamy posiłki, jest czysto, zawsze można sobie znaleźć zajęcie - podkreśla. - Z kolegami nie mam żadnych problemów. Mam spokój i dach nad głową. Często rozmawiam i pocieszam innych, sam wiele przeszedłem więc wiem co człowiekowi może grać w duszy.
Podobnie ocenia coroczną Wigilię. Jest naprawdę wspaniała, spędzając ją wspólnie nie odczuwa się braku bliskich i własnego domu. Bezdomnych zawsze odwiedza ksiądz biskup, odprawia mszę, jest naprawdę pięknie. Pan Włodzimierz wie jaki stosunek do tego typu domów mają niektórzy bezdomni.
- Im głównie chodzi o to, że jak będą pić i się awanturować to nie będą mieli tutaj wstępu, ja sam wiem jak to jest - wyjaśnia. - Naprawdę tu jest bardzo dobrze i da się mieszkać. Każdy powinien zrozumieć, że to nie jest więzienie. Wybór między ławką na dworcu a schroniskiem jest oczywisty.
Obecnie w domu przy ul. Nowodworskiej przebywa 63 mężczyzn. Tegoroczna Wigilia odbędzie się 24 grudnia o godz. 16.00, z udziałem ks. biskupa. Na Wigilię ma wstęp każdy bezdomny, o ile będzie trzeźwy.
/M/
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter