W wypadku na stacji przeładunku paliw zginęła jedna osoba, a trzy zostały ranne.
- Wszystko działo się kilka metrów pod ziemią, w pomieszczeniu, w którym zbiegają się rury wylotowe i zawory z sześciu sąsiednich zbiorników z ropą i etyliną. Opary etyliny wybuchły w czasie wymiany zaworów - mówi Tomasz Świniarski, zastępca komendanta elbląskiej straży pożarnej.
Zabity oraz jego trzech kolegów to pracownicy jednej z gdańskich firm, która od jesieni prowadzi modernizację stacji w Kurowie. Ranni trafili do szpitala wojewódzkiego w Elblągu. Dwóch z nich ma poparzonych dwadzieścia do trzydziestu procent ciała, ale ich życiu nie grozi niebezpieczeństwo. Dużo gorszy jest stan trzeciego mężczyzny, który ma poparzonych sześćdziesiąt-siedemdziesiąt procent powierzchni ciała oraz drogi oddechowe. Jego stan lekarze określają jako bardzo ciężki. Teraz jest on transportowany do specjalistycznej kliniki w Gryficach.
Przyczyny tragedii badają biegli, prokuratura, policja oraz inspekcja pracy.
- Z naszych wstępnych oględzin wynika, że - prawdopodobnie - pracujący pod ziemią używali nieodpowiedniego oświetlenia: lampy przenośnej w niewłaściwym stanie technicznym, która spowodowała iskrę, a potem wybuch oparów etyliny. Badamy też kwestię nadzoru. Pracujących w tzw. studzienkach musi ktoś na zewnątrz nadzorować. Do tej pory nie udało nam się ustalić, czy był ktoś taki na miejscu - mówi szef elbląskiej inspekcji pracy Eugeniusz Dąbrowski.
Sam przedstawiciel firmy wykonującej roboty na terenie bazy paliw nie był w stanie rozmawiać z dziennikarzami.
Niewykluczone, że śmiertelnych ofiar dzisiejszego wypadku byłoby więcej, gdyby nie działająca na terenie bazy ochotnicza straż pożarna, która wraz z pracownikami ochrony natychmiast, jeszcze przed przybyciem państwowej straży pożarnej oraz policji, rozpoczęła akcję ratunkową.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter