Szpital miejski ma finansowe kłopoty. Sytuacja jest krytyczna i elbląski szpital nie jest, niestety, w swej sytuacji odosobniony.
Przyczyny naszych problemów są pewnie takie, jak przyczyny zadłużenia i złej sytuacji ekonomicznej innych szpitali w całej Polsce. To zbyt niski poziom finansowania przez Narodowy Fundusz Zdrowia, wcześniej – kasy chorych, to niestabilny, nieuregulowany rynek ubezpieczeń zdrowotnych, który zmienia się nam co roku, jak nie częściej. To także efekt działań ustawodawcy, działań, które pogorszyły sytuację szpitali. Myślę m.in. O ustawie o tzw. podwyżkach 203 czy konieczności zapłacenia personelowi za godziny nadliczbowe. Za trudną sytuację odpowiada też brak płatności za świadczenia, jakie wykonujemy ponad limity i ciągnące się za nami od wielu lat zadłużenie, które trzeba obsługiwać i którego obsługa coraz więcej kosztuje. My w każdym roku podejmowaliśmy szereg działań, które miały na celu dostosowanie struktury szpitala do warunków rynku usług zdrowotnych. Jeszcze kilka lat temu była to jednostka o dużym zadłużeniu i zbyt wysokim zatrudnieniu. Zwolniliśmy szereg pracowników. Wiem, że nie jest to powód do dumy, ale taka była konieczność. Przeprowadziliśmy modernizację i wiele działań oszczędnościowych, okazało się jednak, że to za mało.
Czy, według pana, jest dziś recepta na uzdrowienie szpitala miejskiego?
Myślę, że optymalnej recepty nie ma. Nie ma leku, który uzdrowi pacjenta na sto procent i z pełnym sukcesem. Gdyby takie rozwiązanie było, wielu mądrych ludzi, którzy zarządzają służbą zdrowia, pewnie by już je znalazło. Są jednak różne pomysły. Wiemy, że w kraju działa coraz więcej szpitali w formie niepublicznych zakładów opieki zdrowotnej. Część z nich radzi sobie całkiem nieźle, inne jednak dalej kuleją. Prawda jest taka, że 90 procent zakładów ma długi i choć podejmuje różne działania, by z nimi walczyć, ta sytuacja się utrzymuje. To znaczy, że na pewno jest gdzieś błąd systemowy, co jednak nie znaczy, że nie trzeba szukać nowych rozwiązań i to jak najszybciej.
Program, który przedstawił pan radzie społecznej, jest dobry? Może uratować szpital?
Ta propozycja jest jedną z kilku możliwości. Ma swoje wady i zalety, ale wydaje mi się, że więcej ma zalet, niż wad. Na pewno jest to rozwiązanie nowatorskie. W Polsce nikt tego wcześniej nie próbował robić i wiem, że przedstawiciele innych szpitali są zainteresowani naszym pomysłem. Trudno dziś powiedzieć, czy jeśli zostanie on zrealizowany, po drodze nie pojawią się przeszkody. Ja mam nadzieję, że ten plan może się powieść.
Czego oczekuje pan od rady społecznej?
Przede wszystkim oczekuję podjęcia decyzji. Mam nadzieję, że merytoryczna dyskusja wszystkich jej członków i przewodniczącego pana prezydenta Henryka Słoniny, i przewodniczącej komisji finansowo - budżetowej Rady Miejskiej, Jadwigi Wawer, radnych opozycji i lewicy, doprowadzi do podjęcia decyzji, bo nie ma już na co czekać. W ostatnim czasie znacznie zwiększyła się szybkość egzekucji wierzytelności. Prawdopodobne w związku z zapowiedzią masowych przekształceń w szpitalach większość wierzycieli obawia się, że pieniądze, jakie należą im się od wierzycieli, przepadną, dlatego w ogromnym tempie egzekwują długi. W tej sytuacji za miesiąc, czy dwa może się okazać, że nie będziemy mieli na leki, na prąd i szpital przestanie działać...
Problemy mają miejsce nie od dziś. Wydaje się, że władze miasta nie spieszyły się dotąd, aby im zaradzić.
Na pewno trzeba powiedzieć, że ustawa o zakładach opieki zdrowotnej daje organom założycielskim niewielkie możliwości finansowania placówek takich, jak nasza. Jedyna droga do partycypowania w zobowiązaniach finansowych zakładu opieki zdrowotnej wiedzie przez jego likwidację, a tego nie chce nikt. Miasto, w roku 2001 poręczyło wykup części naszych zobowiązań, ale okazało się, że to za mało. Czekamy na dalszą pomoc.
Zobacz także: "Szpital tonie..."