Cokolwiek miałoby się kryć za hasłem „klasa lotnicza”, to utworzenie jej i utrzymanie wiązałoby się z poważnymi kosztami. Jeśli nawet część z nich pokryta zostałaby z funduszy unijnych, to i tak z miejskiego budżetu należałoby wysupłać niemałe pieniądze na zapewnienie wkładu własnego. Ponieważ w Elblągu nie mamy ani portu lotniczego, ani zakładów lotniczych, to należy założyć, że absolwenci klasy lotniczej odlecieliby w siną dal, a miejska kasa po raz kolejny narażona byłaby na bezsensowne wydatki. Dlatego w miejsce klasy lotniczej proponuję utworzenie klasy samorządowej, w której kształcono by przyszłych radnych. W Elblągu bez trudu można spotkać ludzi z dyplomami uczelni lotniczej, natomiast radni, którzy mieliby spójną i sensowną wizję rozwoju naszego miasta są dobrem głęboko deficytowym.
Można oczywiście wystartować z różnymi pomysłami, problem w tym, że nie zawsze potem czeka nas miękkie lądowanie. Radnego Malinowskiego bez trudu można przelicytować – klasa marynarska, maklerska, aktorska - każda z nich wzbudzi entuzjazm i przyciągnie tłumy młodych ludzi. Pytanie tylko dlaczego miasto miałoby inwestować w zawody, które gwarantują, że nie powrócą oni nigdy rozwijać się zawodowo w Elblągu? No chyba, że kolejnym pomysłem radnego będzie budowa portu lotniczego. W końcu wywodzi się on z ugrupowania, które zasłynęło budową dzielnicy przemysłowej z dala od wszelkich węzłów komunikacyjnych. Teraz trzeba tylko pociągnąć tam obwodnicę i zbudować most. Kiedyś może przylecą także inwestorzy w samolotach pilotowanych przez absolwentów klasy lotniczej.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter