Panie komendancie, czy Elbląg jest miastem bezpiecznym?
Cały czas mówiłem i powtarzam nadal - tak, Elbląg jest miastem bezpiecznym. To potwierdzają policyjne statystyki. Nie zawsze jednak dane statystyczne przekładają się na subiektywne przekonanie mieszkańców. Poczucia bezpieczeństwa nie wyrabia się na podstawie kilku bójek czy pobić, o których w zasadzie mieszkańcy nie wiedzą. Poczucie bezpieczeństwa i ewentualne przekonanie, że nie czujemy się bezpieczni wyrabiamy sobie na podstawie brawury użytkowników dróg, wyzywającego zachowania się młodzieży, krzyków w nocy czy porysowanych ścian budynków.
Przykład mieliśmy ostatnio podczas koncertu na Bulwarze Zygmunta Augusta zorganizowanego z okazji Dni Elbląga. Była duża grupa osób niezadowolonych z tego, że o godz. 23.00 czy 24.00 rozbrzmiewa tam muzyka. I to już powoduje pewną frustrację tych ludzi i przekonanie, że w Elblągu dzieje się byle co, byle jak, a idąc dalej - policja jest do niczego, bo nie potrafi sobie z koncertem poradzić. A przecież na całym świecie jest tak, że w dużych miastach, a w szczególności w ich centrach, życie tętni przez całą noc. Weźmy Kraków, Warszawę, Olsztyn nawet. Nie słyszałem, żeby ktoś się tam skarżył. Jeżeli ktoś decyduje się na zamieszkanie w centrum miasta, to musi zdawać sobie sprawę, że z tego wynikają pewne uciążliwości. Tam są kluby, puby, w których muzyka będzie grała głośno przez całą noc. Natomiast w Elblągu zauważyłem, że ludzie, którzy liczą na spokój, osiedlają się w nieodpowiednich dla siebie miejscach. I tam spokoju mieć nie będą.
Druga sprawa - tzw. graffiti, a właściwie bazgroły na ścianach, bo trudno to nazwać graffiti. Mnie osobiście to bardzo denerwuje. Kilka dni temu rozmawiałem z policjantami, którzy się tym zajmują. I byłem pod wrażeniem, bo potrafili powiedzieć mi kiedy, kto i co namalował. Często okazywało się, że są to malunki z 1997 r. czy 2000 r. Natomiast te, które mi wydawały się najświeższe, były z 2003 r. Co nie oznacza, że w tym roku nie malowano po ścianach, bo na przykład na Światowidzie pojawiły się bazgroły. Na szczęście sprawcy zostali szybko wykryci, a ścianę odmalowano. Problem polega na tym, czy my się przyzwyczaimy do tej bylejakości i zostawimy te malunki, czy też będziemy chcieli żyć w środowisku przyjaznym, komfortowym i będziemy te "dzieła sztuki" likwidować. Amerykanie dawno już zauważyli, że w miejscu, gdzie chociaż jedna szyba jest wybita i nikt jej nie wymienia, zaraz lecą kamienie, by wybić następne. Z tego płynie wniosek i dla nas. Jeżeli nie zamalujemy tych zniszczonych ścian to ci, którzy to zrobili, odbiorą to jako przyzwolenie na dalszą dewastację. A ja - i myślę, że również większość mieszkańców - takich graffiti w mieście nie chcę. Myśleliśmy o miejscu, gdzie grafficiarze mogliby się wyżyć, ale po konsultacjach z kolegami z innych jednostek, a także po rozmowach z psychologami doszliśmy do wniosku, że wskazanie takiego miejsca nie spełni naszych oczekiwań. Dla grafficiarzy ważna jest tzw. adrenalina. Graffiti wykonywane za przyzwoleniem to nie jest graffiti. Frajda jest dopiero wtedy, gdy wykonawca czuje emocję, obawę, lęk. Ostatnio kilkakrotnie odwiedzili nas "koledzy artyści" z Gdańska i zamalowali nasze pociągi. Zostali również zatrzymani i będą odpowiadali za dewastację mienia. I od trzech miesięcy nikt do nas nie przyjeżdża.
Chodzę specjalnie po mieście, by popatrzeć, czy jest jakaś wolna ściana od bazgrołów. Nie ma. Na przykład na ul. Hetmańskiej. Jednak myślę, że jesteśmy w stanie przekonać ludzi do podjęcia heroicznej walki z grafficiarzami. Pierwsze efekty już mamy.
Zdarzają się jednak przestępstwa. Jakich jest najwięcej?
Odnotowujemy istotny spadek przestępczości kryminalnej, który, jeśli uda się go utrzymać do końca roku, to już jest więcej, niż połowa sukcesu do powtórzenia wyników z 2002 r., kiedy to Elbląg otrzymał zaszczytny tytuł "Bezpiecznego Miasta”. Cel ten jest realny również dlatego, że duże zaangażowanie i determinację w sprawy bezpieczeństwa wykazują władze miasta, na czele z panem prezydentem. W Elblągu, jak pokazują statystyki, zdarzają się przede wszystkim kradzieże. Ich jest najwięcej. Na koniec maja br., w całym rejonie, tj. na terenie miasta i powiatu elbląskiego odnotowaliśmy 570 tego rodzaju przestępstw. Jeśli chodzi o Elbląg, w skład którego włączamy posterunki w Gronowie Elbląskim i Tolkmicku, było 515 kradzieży. Liczba ta jest minimalnie wyższa niż w roku ubiegłym, ale z miesiąca na miesiąc stwierdzamy mniej kradzieży. Natomiast zdecydowanie mniej mamy kradzieży z włamaniem. Na terenie miasta mamy spadek o ponad 50 proc. Łatwiej jest ukraść coś, co leży bądź stoi lub leży, niż włamywać się, czyli pokonywać przeszkody.
A co kradną? Wszystko, choć znaczącą liczbę stanowią telefony komórkowe, które giną często w szkołach, barach, restauracjach, a nawet w mieszkaniach. Jest to głównie wina nieuwagi właścicieli. Mieliśmy także dużą liczbę kradzieży złomu, ale to dotyczyło głównie okresu zimowego. W tej chwili, z tego co słyszałem, ceny złomu poszły w dół i już tak dużej liczby zgłoszeń kradzieży złomu nie przyjmujemy. Mamy też problem z kradzieżami samochodów, aczkolwiek w liczbach bezwzględnych nie ma tego dużo, ale dynamika kradzieży jest wyższa o ok. 30 proc., niż w roku poprzednim. Na początku roku mieliśmy problem z kradzieżami nowych samochodów, przede wszystkim marki Renault. W tej chwili złodzieje kradną starsze samochody dostawcze. Zatrzymaliśmy trzy grupy złodziei samochodów, ale okazuje się, że na ich miejsce "wyrastają" następni. Na tym rynku nie ma próżni. Jeżeli chodzi o kradzieże samochodów, to trudno sobie dziś wyobrazić, żeby złodziej działał w pojedynkę. Są to przede wszystkim grupy ludzi, czyli w naszym języku zorganizowane grupy przestępcze, w której kto inny typuje samochody do kradzieży, inny kradnie, inny przechowuje w tzw. dziupli, inny rozbiera na części, inny przebija numery, inny wreszcie rozprowadza czy to w postaci części czy samochodu z przebitymi numerami.
Jest to problem nie tylko w naszym kraju, ale i na całym świecie. Kradzione samochody wędrują nawet między kontynentami. W szczególności, jeśli chodzi o te lepsze marki. Nikt na świecie nie wymyślił skutecznego sposobu zapobiegania tego typu zdarzeniom. W moim przekonaniu, najskuteczniejsze są najprostsze zabezpieczenia. Nie firmowe autoalarmy czy inne elektroniczne zabezpieczenia, bo są i takie grupy przestępcze, które dysponują sprzętem elektronicznym, który rozkodowuje wszystko w mgnieniu oka. Najprostsza, przynajmniej ja tak uważam, jest blokada skrzyni biegów. Zaleta tego zabezpieczenia polega na tym, że jego rozmontowanie zabiera dużo czasu. A przestępcy nie mogą sobie pozwolić na to, by zbyt długo siedzieć w samochodzie, bo narażają się na ujęcie. Dlatego typują do kradzieży takie samochody, w których gołym okiem widać, że nie ma zabezpieczeń mechanicznych. Nie polecałbym również jako jedynych domowej roboty zabezpieczeń elektronicznych, bo złodzieje doskonale wiedzą o takich zabezpieczeniach. Chodzi o takie "pstryczki" w miękkich częściach samochodu - tapicerce, obiciach. Jak złodziej widzi, że samochód mu nie odpala, to dotyka po skórach, tapicerce, znajduje włącznik i odjeżdża. Żałujemy 500 zł na zamontowanie mechanicznego zabezpieczenia, natomiast niekiedy tracimy cały samochód. Tylko Polak, jak zwykle, mądry po szkodzie.
Na początku roku mieliśmy spory problem z tzw. przestępstwami przeciwko życiu i zdrowiu. Chodzi tu o rozboje, bójki i pobicia. W tej chwili mamy odnotowanych ok. 32 bójek i pobić w mieście i powiecie. To nieco więcej niż ub. r. Biją się o byle co i w najprzeróżniejszych miejscach. Naprawdę niekiedy bardzo trudno ludzi zrozumieć, odkryć, co za diabeł w nich siedzi? Natomiast jeśli chodzi o rozboje - niektóre są takie, że ręce człowiekowi opadają. Piją kumple razem jedno wino patykiem pisane i naraz jeden drugiemu grozi, że go pobije, jeśli ten nie da na następne wino. Z punktu widzenia prawa karnego jest to bardzo poważne przestępstwo zwane rozbojem, ale jak człowiek czyta materiały dotyczące tego rozboju to... Ech!
Na szczęście rzadko zdarzają się ordynarne rozboje. Ostatnio, jak pamiętam, był to napad na taksówkarza. Na szczęście sprawa bardzo szybko wykryta, sprawcy zostali zatrzymani. I kilka samochodów ukradziono też w ten sposób, że zostało to zakwalifikowane jako rozbój, bo jeżeli ktoś przy kradzieży używa siły, to z punktu widzenia prawa jest to rozbój. Mieliśmy 3-4 samochody ukradzione w ten sposób, ze kierowca został wyciągnięty zza kierownicy lub niedopuszczony do samochodu.
Które dzielnice Elbląga są najbardziej niebezpieczne?
Nie ma czegoś takiego, jak podział miasta na dzielnice mniej lub bardziej niebezpieczne. Powiedzmy, przestępczość rozkłada się równomiernie wzdłuż ul. Płk. Dąbka i Grunwaldzkiej, z pewnym nasileniem w Śródmieściu. Faktem jest, że w centrum częściej zdarzają się rozboje i bójki, bo tu są puby, a po alkoholu krew się burzy. Kradzieże i włamania są równomiernie rozłożone, oprócz willowych dzielnic. Zawsze odstraszająco działała Zawada, a w ostatnim miesiącu na tym osiedlu odnotowaliśmy tylko 9 różnego rodzaju przestępstw. Pamiętam jednak, gdy kilka miesięcy temu zadałem swoim współpracownikom pytanie, gdzie organizujemy pierwsze "Sprzątanie", zgodnie odpowiedzieli: Na Zawadzie!
Właśnie akcja "Sprzątanie" wzbudziła wśród elblążan wiele emocji. Jakie są jej wyniki?
Celem sprzątania jest zapobieganie przestępstwom i wykroczeniom. Dążymy do sytuacji, że przynajmniej podczas działań nic złego nie będzie się działo. Ale kilkakrotnie spotkałem się ze złośliwymi komentarzami, że w działaniach brało udział kilkudziesięciu policjantów, którzy nałożyli tylko kilka mandatów. No, co to za wyniki? A o takie "wyniki" nam chodzi. Nie chcemy produkować mandatów, a zapobiegać sytuacjom uzasadniającym ich nakładanie. Ostatnio trochę odpuściliśmy, bo mniej nas wspiera komenda wojewódzka policjantami z oddziału prewencji. Chcemy jednak własnymi, trochę skromniejszymi siłami "posprzątać" na jednym z osiedli, bo docierają stamtąd sygnały, że źle się dzieje.
Jednym z Pana pierwszych pomysłów jako nowego Komendanta Miejskiego Policji w Elblągu było wprowadzenie do służby patroli konnych.
Pomysł nie jest mój. Zastałem już dość zaawansowane uzgodnienia co do uruchomienia takiej służby. Zostali nawet przeszkoleni policjanci do pełnienia służby na koniach. Pomysł mi się podoba i podchwyciłem go. Ale, jak to zwykle bywa, pojawiły się istotne problemy. Po szczegółowym przeliczeniu okazało się, że jest to dość kosztowne przedsięwzięcie. Po pierwsze - konie muszą być własnością policji. Tę przeszkodę moglibyśmy przeskoczyć, bo jest sponsor, który za symboliczną złotówkę takie konie, przynajmniej dwa, by nam przekazał. Jednak roczne utrzymanie konia to wydatek rzędu 10 tys. zł. Poza tym trzeba kupić oprzyrządowanie za kolejne 10 tys. zł. To, powiedzmy, jednorazowy wydatek. Najważniejsze jest jednak to, ze koń musi przejść specjalny kurs i zdać egzamin. To nie może być zwyczajny koń. Musi być spokojny, nie może bać się hałasu, strzałów, nie może bać się tłumu.
Na razie sprawa przycichła, bo w komendzie wojewódzkiej nie ma wystarczającej ilości pieniędzy. Nie jest to jednak sprawa stracona. Jednak w tym roku jeszcze nie uda nam się zrealizować tego pomysłu. Na razie pozostają więc psy. Mamy ich pięć, a to grono się powiększy. Właśnie kolejny policjant jedzie na szkolenie i będzie miał psa.
Jest Pan komendantem elbląskiej policji od 10 miesięcy. Zadomowił się Pan już u nas?
Nie mieszkam na stałe w Elblągu. Mój dom jest w Olsztynie, tam pracuje żona i uczą się dzieci. Nie zarabiam tyle, by stać mnie było na zakup mieszkania w Elblągu. Tak więc siłą rzeczy muszę mieszkać w hotelu albo... emerytura. Przepracowałem już 25 lat, z tego 22 w policji, ale jeszcze broni nie składam. Chcę, aby elbląska komenda się rozwijała. Może nie wszyscy mieszkańcy są zadowoleni z tego, co robimy, ale naprawdę się staramy. Robimy dużo, by policjantów na ulicach było więcej, m.in. podjąłem kontrowersyjną decyzję o zmniejszeniu liczby dzielnicowych, aby zwiększyć liczbę policjantów służby patrolowej. Zabrałem dzielnicowym wiele spraw, które przywiązywały ich do biurka. I teraz więcej są w terenie, bo mają na to czas. Nie przewidziałem jednak, że lawinowo rosnąć będzie liczba wakatów. W samej służbie patrolowej brakuje już 16 policjantów. Codziennie na ulice nie wychodzi więc 8 patroli. To bardzo dużo.
Nie ma chętnych do pracy w policji?
Kandydatów do tej pory mieliśmy niewielu, ale po ogłoszeniach medialnych sytuacja trochę się poprawiła. Jest sporo podań, ale nie zawsze przekłada się to na zatrudnienie. Proces rekrutacji jest długi i trudny. Po pierwsze - kandydat musi przejść rozmowę z kadrowcem. Druga przeszkoda to testy sprawności fizycznej. Trzecia - to policyjny psycholog, a właściwie program komputerowy, bo to z nim kandydat "walczy". Następnie kandydat musi pozytywnie przejść komisję lekarską, w skład której wchodzi także lekarz psychiatra. Na zakończenie rekrutacji jest rozmowa ze mną, jako przełożonym. Nie jest więc łatwo.
Spośród 31 zgłoszonych kandydatów w pierwszym kwartale br. przyjęliśmy tylko dwie osoby. Nie dość, że procedura długa, to jeszcze trudna. A równolegle do tych testów działa mój pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych. Ma on za zadanie sprawdzić, czy kandydat nadaje się do służby w policji, czy nie był karany, czy ma dobrą opinię w środowisku. Nigdzie w prawie nie jest napisane, że nie można przyjąć do służby kogoś, którego matka, czy ojciec byli karani. Jednak bardzo poważnie bierzemy i to pod uwagę.
Nowi policjanci to przede wszystkim mężczyźni?
Więcej zgłasza się kobiet, ale zapotrzebowanie jest na mężczyzn. Potrzebujemy, nie ukrywam, ludzi do pracy z pałką na ulicy. Potrzebujemy takich, którzy poradzą sobie z łysolem czy ABS-em, czyli "Absolutnym Brakiem Szyi". Kobiety, i to nie tylko moje doświadczenie, mają z tym problemy. Psychicznie również nie są przygotowane, by grzebać w kloace społecznej, a często nie mają dość siły fizycznej, by poradzić sobie z konkretnym problemem. I powołam się tu na działanie jednej z bardzo nielicznych kobiet-komendantów w policji. Pani Komendant Miejska Policji w Łodzi. Jedna z pierwszych decyzji pani Komendant Miejskiej Policji w Łodzi na nowym stanowisku dotyczyła zdjęcia kobiet z ulicy. Ona sama publicznie powiedziała, że kobiety nie nadają się do pracy na ulicy. To kto lepiej może to wiedzieć, niż kobieta? Mamy bardzo duże zainteresowanie kobiet pracą w policji. Jednak szanse mają tylko te wysoko wykwalifikowane, np. prawnik i to najlepiej z doświadczeniem. Z drugiej strony nie bujamy w obłokach. Wiemy, że dajemy 1200 zł na początek, tuż po odbyciu rocznego szkolenia. To są żadne pieniądze. Za to trudno utrzymać rodzinę, gdy same opłaty wynoszą 800-900 zł. W ogóle policjanci w garnizonie warmińsko-mazurskim zarabiają średnio najmniej w całym kraju. Są co prawda podejmowane działania, żeby uporządkować tę sytuację, ale jest to proces długotrwały.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter