Szczerze mówiąc, to ktoś taki przydałby się nam na miejskim tronie. To niewątpliwie zdolny, wykształcony człowiek, który musi wyrastać ponad przeciętność, skoro w wieku 34 lat doszedł do tak wysokiego stanowiska. Do tego ma dużą wrażliwość społeczną. Trudno sobie bowiem wyobrazić wiceministra dużego europejskiego kraju, który w natłoku spraw wagi państwowej znajduje czas, żeby pochylić się nad problemami przedszkola nr 8 w odległym od stolicy powiatowym mieście. Ma jeszcze jedną zasadniczą zaletę – zapewni nieprzerwaną transmisję państwowej kasy do Elbląga i sprawi, że wszystkie problemy związane z portem znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tylko Harry Potter byłby lepszy na tym stanowisku. Oczywiście pod warunkiem, że jesienią wyborcy nie zrobią PiS-owi brzydkiego psikusa.
Można się domyślać, że pan wiceminister myślał (i trudno o to mieć do niego pretensje) o dalszej karierze w rządzie, ale partia skierowała go na trudny, elbląski odcinek z zadaniem odbicia miasta z rąk totalnej opozycji. Szczerze współczuję, ciepła ministerialna posadka, to nie sklejanie wiecznie dziurawego miejskiego budżetu, ale rozkaz nie gazeta.
Pomysł na skuteczną kampanię wyborczą, jaki przyjął pan Śliwka wydaje się prosty – wykreować problem, aby go potem rozwiązać i zbudować w ten sposób swoją rozpoznawalność jako tego, który uczynił Elbląg czwartym portem RP. Państwo inwestuje dwa miliardy w przekop i nagle stwierdza, że ostatnie paręset metrów toru wodnego, to niech miasto pogłębi na swój koszt. Rzeka jest państwowa, miasto zgodnie z ustawą nie ma prawa się do niej dotykać, do tego bieda w miejskiej kasie aż piszczy, a na pogłębienie trzeba by wysupłać ze 100 milionów. I tu zjawia się pan minister wymachując czekiem na podobną kwotę w zamian za drobne 51 procent udziałów w porcie i zobowiązanie miasta do pogłębienia rzeki. Trzeba przyznać, że pan minister ma łeb do interesów, tylko miasto nie wiedzieć czemu nie potrafi tego docenić.
Rozpoczyna się więc medialna bitwa, gdzie miasto walczy o prawa do swojego portu, a pan Śliwka o urząd prezydenta. No bo raczej nie o udrożnienie dostępu do portowych terminali, bo w takim wypadku dawno już by zainwestował te 100 milionów w pogłębianie toru wodnego
Aby przekonać suwerena do swoich racji, obie strony rozpętują akcję propagandową. Miasto organizuje sondaż, a komitet społeczny powołany przez Prawo i Sprawiedliwość wydaje ulotkę.
I z tą ulotką właśnie mam pewien problem. Odnoszę bowiem wrażenie, że jej autorzy posunęli się za daleko. O ile pozyskiwanie zwolenników przy pomocy mniej lub bardziej prawdziwych haseł nie budzi zastrzeżeń, to już próba zohydzenia przeciwnika przy pomocy odpowiednio spreparowanej grafiki, przywołuje jak najgorsze skojarzenia z metodami stosowanymi w pewnych czasopismach w czasach słusznie minionych. Z jednej strony wymuskane Photoshopem oblicze pana ministra, z drugiej diabelskie rysy, zlanego piekielnym ogniem prezydenta, któremu chyba tylko przez niedopatrzenie nie doprawiono rogów i ogona. Co będzie w następnym kroku? Odnalezienie esesmańskiej legitymacji ojca prezydenta? Panie Andrzeju, jestem odrobinę starszym Pana kolegą z I LO, stąd pozwalam sobie na taką poufałość – mam nadzieję, że nie miał Pan nic wspólnego z projektem tej ulotki. Nie mam nic przeciwko temu, żeby Pan został prezydentem w drodze demokratycznych wyborów, ale proszę nie uciekać się do tak haniebnych metod.