Aleksandra Garczarczyk (z domu Jędrzejczyk) urodziła się w Gdańsku i tam zaczęła swoją przygodę ze sportem i przede wszystkim z piłką ręczną. Grała w kilku klubach, najdłużej w elbląskim Starcie i w nim zakończyła swoją zawodową karierę.
Anna Dembińska:- Jak doszło do tego, że zaczęłaś trenować piłkę ręczną?
Aleksandra Garczarczyk: - Na początku nie myślałam o piłce ręcznej. W gdańskiej szkole sportowej nr 35 zaczęłam swoją przygodę z różnymi sportami. Zajęłam się baletem oraz łyżwiarstwem figurowym. Nieskromnie powiem, że widziano we mnie perełkę i szybko zaczęłam uczęszczać na podwójne treningi. Z różnych względów nie miałam możliwości kontynuowania tych treningów, był to dość drogi sport. Brat zachęcił mnie to uczęszczania na zajęcia z hokeja, gdzie trenowałam razem z chłopcami, bo wtedy jeszcze nie było żeńskiej drużyny. Jak już hokeiści bardziej zaczęli grać ciałem, to zrezygnowałam. Zawsze dobrze biegałam, jeździłam na zawody i trener piłki ręcznej zaprosił mnie na swoje zajęcia. Miałam wtedy niecałe 11 lat i tak zostałam w tym sporcie do 30. roku życia.
- Grałaś w Dablex AZS AWF Gdańsk, Łączpolu Gdynia, Vistalu Łączpol Gdynia oraz Starcie Elbląg.
- Najpierw był Gdańsk. Potem Gdynia, gdzie zdobyłam mistrzostwo Polski. Były też medale w juniorskiej piłce ręcznej. Jako zawodniczka kadry młodzieżowej byłam powołana do reprezentacji seniorskiej. Był to fajny epizod w moim życiu. Nie pamiętam już od jakiego wieku, ale od dość wczesnych lat jeździłam na wszystkie zgrupowania reprezentacji Polski. Na jednym ze zgrupowań w Szczyrku trener powiedział, że nie mogę być już w kadrze. Na moje pytanie dlaczego, odpowiedział, że jadę na seniorską. Byłam bardzo zestresowana, chociaż znałam dziewczyny, bo grając w Gdańsku poznałam bardzo dużo świetnych zawodniczek. Ze Szczyrku pojechałam sama autokarem na stadion do Chorzowa, gdzie mieszkała kadra.
Pierwszy raz byłam powołana za trenera Krzysztofa Przybylskiego, potem Kima Rassmusena. Można powiedzieć, że wykorzystałam moment, kiedy Kinga Grzyb była w ciąży. Wtedy trochę pograłam, poznałam inny świat seniorskiej piłki ręcznej. Potem pojawiły się kontuzje i nie dane mi było grać w kadrze. Jeszcze raz się to udało, jak już grałam w Elblągu. Wtedy razem z Asią Wagą i Ewą Andrzejewską pojechałam na zgrupowanie. Przebiegłyśmy trzy km i tego samego dnia wróciłyśmy, bo ja miałam naderwany mięsień dwugłowy, a Ewa złamany nos. Nie do końca wpisywałam się w myśl trenerską. Były lepsze ode mnie zawodniczki: Kinga Grzyb, Agnieszka Kocela. Dość duża była konkurencja na tej pozycji.
fot. Anna Dembińska
- Wspomniałaś o grze w młodzieżowej reprezentacji. Czy ten okres przyniósł medale?
- Średnio nam szło w tej reprezentacji. Dla mnie dużą zaletą było ogrywanie się z innymi mocnymi reprezentacjami, z Norweżkami czy z Rumunkami, które teraz grają w lidze mistrzyń. Granie przeciwko Norze Mork czy A
mandzie Kurtovic to było coś wspaniałego. Sukcesów wymiernych nie było, ale dla mnie sukcesem było to, że mogłam jeździć i poznawać inne kraje, inne kultury i i przede wszystkim inną piłkę ręczną.
- A kadra seniorek? Pozostał niedosyt, że mogłaś pograć dłużej?
- Raczej nie. Dziś już inaczej podchodzę do pewnych rzeczy, z zimniejszą głową. Bardziej cieszę się, że mogłam uczestniczyć w takich zgrupowaniach. Nie rozmyślam, że mogłam osiągać coś więcej.
- Iwona Niedźwiedź nazwała cię w 2010 roku diamentem do oszlifowania.
- Niestety, nie pamiętam tych słów. Wtedy miałam 20 lat, grałam dość dużo w reprezentacji i w młodzieżówce i w ekstraklasie. Na pewno popełniłam jakieś błędy, też w poczynaniach klubowych. Sezon, w którym do zespołu dołączyła Kinga Grzyb i Kasia Koniuszaniec, to był dla mnie sezon stracony. Miałam iść na wypożyczenie, jednak trener Parecki mnie nie puścił. Nie ma teraz co rozpatrywać, bo dzięki temu że tu zostałam, poznałam swojego męża. (uśmiech)
- Masz na swoim koncie kilka medali.
- Z Vistalem w 2012 roku zdobyłam mistrzostwo Polski, z tą drużyną wywalczyłam też dwa brązowe medale. Ze Startem zdobyła brąz i chyba ten medal najbardziej odczuwam jako mój. Będąc w Vistalu i zdobywając złoty medal, nie do końca to czułam, bo nie grałam wtedy za dużo, chociaż byłam wtedy akurat w świetnej formie. Zawdzięczam to trenerowi Tomasowi Orneborgowi. Na swojej drodze nie poznałam lepszego trenera.
- W Elblągu zaczęłaś grać w 2012 r. ...
- Wtedy trenerem w Starcie był Jerzy Ciepliński. Znałam go już z kadry. Początki były dość trudne, docieranie się, dość specyficzne podejście trenera. Teraz wspominam go z uśmiechem na ustach. Pokazał mi, gdzie jest moje miejsce, wiele mnie nauczył i każdej młodej zawodniczce polecam przejść przez ręce tego trenera. Potem trenowała nas Justyna Stelina, a następnie Antoni Parecki i Andrzej Niewrzawa.
- Jak wspominasz swój transfer do Startu?
- Przyjście do Startu było dla mnie trudnym przeżyciem. Przeprowadzka z dużego miasta do Elbląga była dla mnie sporym szokiem. Tym bardziej, że w Vistalu było wszystko, były pieniądze. W Starcie tak nie było i musiałam się przestawić. Teraz z pewnością mogę powiedzieć, że Start to mój drugi dom, spędziłam tu osiem sezonów. Poznałam wielu fantastycznych ludzi z różnych branż, nie tylko z piłki ręcznej. Są to osoby bardzo życzliwe, na które mogę liczyć. Fajne jest też to, że Elbląg to małe miasto, a jednak dużo ludzi zna piłkarki ręczne i czasami dzięki temu łatwiej jest liczyć na pomoc. Na razie z rodziną mieszkam tutaj, kupiliśmy mieszkanie, mąż ma pracę, ja także.
- Z kim grało Ci się najlepiej w Starcie?
- Tęsknię za czasami, kiedy zdobywałyśmy brązowy medal. To był super zespół. Oczywiście jak w każdym zespole, były kłótnie i awantury, ale zawsze byłyśmy razem i to był naprawdę fajny czas w moim życiu i z uśmiechem go wspominam. Te przyjaźnie, które zawarłam grając w piłkę ręczną, są na lata. Inne przyjaźnie, które zawarłam z czasem, nie mają takiego wymiaru jak te sportowe. W sporcie poznajemy się w rożnych sytuacjach, towarzyszyły nam bardzo różne emocje i to są przyjaźnie na całe życie.
- 8 lat w Starcie to zapewne nie same pozytywne aspekty?
- Były też negatywne, ale nie ma sensu tego rozdrapywać. Były równego rodzaju problemy, z wypłatami czy z kwestiami organizacyjnymi, co bolało. To nie były łatwe czasy, kiedy przez kilka miesięcy nie dostawało się wypłaty. Nie wspominajmy jednak złych rzeczy, skupmy się na pozytywach.
- Ogromny pozytyw to poznanie przyszłego męża.
- Tak, w Starcie poznałam Krzysia, który przyszedł tu do pracy jako fizjoterapeuta. Wtedy zmieniłam całe swoje życie, bo mieszkałam w Gdańsku, tam miałam partnera i przez dwa lata dojeżdżałam do Elbląga. Krzyś to bardzo dobry człowiek, śmieje się, że takich mężczyzn teraz brakuje. Jesteśmy dwa lata po ślubie.
fot. Anna Dembińska
- Podczas kontraktu w Starcie nie obyło się bez kontuzji...
- Najbardziej bolesne było zwichnięcie obojczyka. Kiedyś też podkręciłam kolano. Na szczęście przez całą swoją przygodę ze sportem poważniejsze kontuzje mnie omijały. Teraz wychodzą różne dolegliwości.
- W Elblągu grałaś na kilku pozycjach...
- Jedni mogą powiedzieć, że to było moją zaletą, a dla mnie było to przekleństwem. Zupełnie inaczej gra się na różnych pozycjach i robiło mi to bałagan w głowie. Nie jest łatwo przestawić się z lewego na prawe skrzydło, to były trudne momenty. Wielu trenerów podkreślało, że mieć taką zawodniczkę to skarb, bo wiedzieli że wejdę i zagram jak trzeba.
- Najdłużej w Starcie trenowałaś pod okiem Andrzeja Niewrzawy...
To dość specyficzny trener. Miał różne relacje z zawodniczkami. Ze mną też, raz lepsze, raz gorsze. W całej wizji, którą miał i jego zasadach, były one uzasadnione. Na pierwszy rzut oka można było tego nie dostrzegać, ale przy bliższym poznaniu sprawy, to faktycznie miał on wiele racji. Z tym trenerem zdobyłam medal i to się dla mnie bardzo liczy.
- Bywasz na meczach Startu w tym sezonie. Jak teraz postrzegasz tę drużynę?
- Wstyd się przyznać, ale nie mam za bardzo czasu, żeby przychodzić na wszystkie mecze. To młody, ambitny zespół, co jest ważne. Trener Marcin Pilch ma swoją wizję i myślę, że skrupulatnie będzie ją realizował. Na pewno potrzeba czasu, żeby te młode zawodniczki się ograły. Jest tu dużo zdolnych zawodniczek. Wciąż nie mogę się nachwalić Nikoli Szczepanik. Dla mnie to profesor piłki ręcznej. Jestem jej wielką fanką, o czym ona wie. To ogromny talent i mam nadzieję, że jej kariera dobrze się potoczy i wiele osiągnie.
- Obecnie w superlidze gra zaledwie osiem zespołów. Jaka przyszłość Twoim zdaniem czeka kobiecą piłkę ręczną?
- Mam wrażenie że, jak ja zaczynałam grać, to piłka ręczna była bardziej popularna. Wtedy mecze transmitował Polsat, było więcej kibiców. Teraz zainteresowanie jest mniejsze. Być może jest to spowodowane poziomem, bo nie jest on za wysoki. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości to się zmieni i będzie więcej zespołów. To jest naprawdę fajny sport. Dość trudny dla oka, dla osób które są laikami, bo zrozumieć piłkę ręczną nie jest łatwo, ale na pewno jest to sport bardzo widowiskowy. W Elblągu mamy fantastycznych kibiców, ale jak na to, że tylko jeden zespół gra tu w najwyższej klasie rozgrywkowej, to jest ich za mało.
- Miałaś kiedyś propozycje gry w zagranicznym klubie?
- Nie. Nie da się ukryć, że lewe skrzydło to nie jest pozycja, która wygrywa mecze i jest pożądana za granicą. Może gdybym była leworęczna, to co innego. Może mogłabym sobie pluć w brodę, że nigdy nie wyjechałam, ale to były świadome decyzje.
- Pamiętam, że kilka lat temu myślałaś o odejściu ze Startu.
- Tak, miałam iść do Piotrkowa Trybunalskiego, była propozycja z Tczewa czy Szczecina, gdzie miałam iść na wypożyczenie. Klub mnie jednak nie puścił i nie żałuje, bo później ze Startem zdobyłam medal.
- Da się utrzymać z grania w piłkę ręczną?
- Często do tego wracam i się nad tym zastanawiam, teraz mam inny punkt widzenia. Będąc młodą zawodniczką, zarabiającą fajne pieniądze i będąc samą, to można się utrzymać. Mając 18 czy 19 lat można pojechać na fajne wakacje, kupić sobie buty czy spodnie różnych projektantów. Można się utrzymać z grania w piłkę ręczną.
- Ale jednak zdecydowałaś się na łączenie trenowania z pracą w szkole.
- Klubowi na tym zależało, bo mu się to opłacało. Musiałam zacząć pracę w szkole i wcale tego nie żałuję. To był bardzo dobry krok i żałuję tylko, że wcześniej tego nie zrobiłam. To mi dużo dało jeśli chodzi o psychikę i łagodniej przeszłam na sportową emeryturę. Wiedziałam, z czym to się je. Nie zostałam jak zbłąkana owieczka, że trzeba szukać pracy i co teraz. Miałam już jakieś znajomości, coś mogłam wpisać do CV.
- Sportowcy nie myślą o tym, co będzie później?
- W pewnym momencie się o tym nie myśli, tym bardziej jeśli zarabia się dobre pieniądze. Niestety sport jest ulotny i w każdym momencie może się zakończyć. Ja też będąc sportowcem, młodą zawodniczką, nigdy nie spodziewałam się, że moja przygoda ze sportem skończy się tak szybko, tak drastycznie.
- Myślałaś, że wrócisz do grania po urodzeniu dziecka?
- Tak, takie było moje marzenie.
- Czemu więc nie wróciłaś?
- Wydaje mi się, że byłoby dla mnie to zbyt trudne. Miałam pracować i grać, mając malutkie dziecko. Będąc tu bez rodziców, bez teściów, tylko z mężem, to byłoby za dużo. Już wcześniej, zanim zaszłam w ciążę i pracując na cały etat, grałam we wszystkich meczach, to było ciężkie. Fizycznie potrzebowałam przerwy. Ciąża była jak manna z nieba, bo potrzebowałam czasu, żeby odpocząć. Gdybym miała teraz wrócić na tych samych zasadach, czyli przychodzić na godz. 6 na siłownię, potem do pracy, a następnie znów na trening, to nie dałabym rady. W pewnym momencie są rzeczy ważne i ważniejsze, a rodzina jest czymś najważniejszym.
- Tęsknisz za graniem?
- Za graniem tak, za trenowaniem niekoniecznie. Najbardziej tęsknię za okołosportowym życiem, czyli szatnią, atmosferą jaka tu była. Ta drużyna już się bardzo zmieniła. Może gdyby to była drużyna, te dziewczyny, z którymi walczyłam o brązowy medal, to był próbowała jeszcze walczyć, połączyć granie z życiem prywatnym i zawodowym. Teraz są tu młode zawodniczki, które są u progu swojej kariery. Pewnie nie byłoby mi trudno znaleźć z nimi wspólny język, bo jestem bardzo kontaktowa i potrafię się dostosować do otoczenia. Jednak moje obecne życie to już inna rzeczywistość. Jak ma się dziecko, to świat wywraca się do góry nogami i to ono staje się najważniejsze.
- Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że byli sportowcy to bardzo zdyscyplinowani ludzie?
- Bardzo się z tym zgadzam. Widzę to po sobie, bo wobec dzieci jestem bardzo wymagająca. Jestem bardzo czepliwa jeśli chodzi o lenistwo, oszukiwanie i dzieci wiedzą, że nie powinni kombinować. Wydaje mi się, że muszą nabrać więcej dystansu. Ciężko jest się przestawić z treningów ekstraklasy, do okresu młodzieżowego i czasami jestem zbyt wymagająca. Teraz bardzo trudno jest zachęcić dzieci do sportu, a jeszcze trudniej utrzymać. Przejście na drugą stronę, od bycia zawodniczką do bycia trenerem było trudne. Nauczyć dzieci czegokolwiek, to najcięższy kawałek chleba. Lubię pracę z dziećmi, bo dzieci są szczere. Ja nie tylko trenuje piłkę ręczną, ale także uczę je jazdy na łyżwach.
- Widzisz się jako przyszłą trenerkę Startu albo innego klubu?
- Nie. W dalszym ciągu zastanawiam się, czy bycie trenerką piłki ręcznej jest dla mnie. Nie zawsze jest tak, że bycie dobrym zawodnikiem oznacza też bycie dobrym trenerem, a czasami wręcz jest odwrotnie. Szukam jeszcze swojej drogi życiowej. Na razie jestem trenerem, sprawia mi to satysfakcję. Jest to trudny kawałek chleba, ale na ten czas, kiedy jestem mamą małego dziecka, to chcę to robić, czerpię z tego dużo radości. Ktoś uwierzył we mnie, dał szansę, a moim zadaniem jest wykorzystać ją i dać z siebie jak najwięcej. Zupełnie jak na boisku.
Obecnie trwa nabór do 4 klasy szkoły sportowej o profilu piłki ręcznej, w której będę trenerką. Cieszę się, że mogę uczyć się od wybitnych z specjalistów piłki ręcznej. W mojej przygodzie trenerskiej mocno pomaga mi Marta Czapla, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Tak samo jeśli chodzi o zupełnie nowe dla mnie wyzwanie - jazdę na łyżwach. Są tu trenerzy, którzy wykonują naprawdę wielką pracę, aby popularyzować łyżwiarstwo wśród najmłodszych i od których mogę brać przykład.
- Nie trenujesz już piłki ręcznej. Może chciałabyś spróbować innego sportu?
- Teraz mogę trenować na swoich zasadach. Niestety, nie bardzo mam czas. Ćwiczę w domu z Chodakowską i się sama z siebie śmieję, że nie mogę zrobić pompki. Na sportowej emeryturze też jest fajnie. Bardzo bym chciała nauczyć się boksu. W moim życiu była tylko piłka ręczna, siłownia, bieganie, to umykały mi inne rzeczy. Bardzo chciałabym pojechać na narty. Jeszcze wiele rzeczy spróbuję w swoim życiu.