- Jak się zaczęła przygoda z piłką?
- Pod koniec lat 60. w Błękitnych Orneta powstała pierwsza w historii drużyna trampkarzy. Trenerem był Roman Wiśniewski. Pewną ciekawostką jest fakt, że w tej samej drużynie grał Jurek Fiłonowicz, w przyszłości znany piłkarz i trener w elbląskiej Olimpii. Stosunkowo szybko trafiłem do seniorów, już w wieku 16 lat. Była tam fajna paczka. Mniej więcej od 1973 r. Orneta zaczęła się liczyć na piłkarskiej mapie województwa olsztyńskiego. Graliśmy wówczas w silnej klasie okręgowej, były aspiracje do awansu, ale zawsze czegoś tam zabrakło do szczęścia. Największy szczyt to chyba rok 1975. W tym roku rozegraliśmy dwa towarzyskie mecze z trzecioligową wówczas Olimpią Elbląg. I dwa razy wygraliśmy. Dla nas, młodych chłopaków z Ornety, Olimpia to była bardzo dobra marka, silny zespół.
- I mało brakowało, żeby już wtedy ubrał Pan żółto-biało-niebieskie barwy.
- Pierwszy raz grałem na A8 w lipcu 1975 r. I po tym meczu byłem bardzo bliski przejścia do Olimpii. Byłem na rozmowach ze śp. Mirosławem Dymczakiem i Franciszkiem Wiśniewskim. W połowie lipca miałem przyjść do klubu. Ale odezwał się trener gdańskiego Stoczniowca. Wybrałem Gdańsk z bardzo prostego powodu: Stoczniowiec grał w II lidze. To był drugi stopień rozgrywek. Wówczas nie było kontraktów, dostałem etat w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Co oczywiście nie oznacza, że budowałem, czy też remontowałem statki. Taka była wówczas rzeczywistość, sport teoretycznie był amatorski, a zawodnicy byli zatrudniani w zakładach sprawujących opiekę nad klubem. Tam też były przygody z transferem, pojechałem do nich w sierpniu, początkowo wydawało się, że nic z tego nie będzie. I dopiero w listopadzie zadebiutowałem w II lidze. W Stoczniowcu spędziłem 10 lat.
- Ciekawy jest też epizod w Zawiszy Bydgoszcz.
- Zawisza „wzięła“ mnie do wojska. To był klub wojskowy, więc wyróżniający się sportowcy odbywali służbę wojskową. Zawisza wówczas szykowała się do awansu do I ligi. Zagrałem tam tylko jeden mecz na prawej obronie - właśnie z Olimpią Elbląg. Dość nietypowa dla mnie pozycja, bo przeważnie byłem ustawiany jako ofensywny zawodnik. Mecz był w marcu, Zawisza wygrał 3:0, jak w kwietniu już z przyczyn rodzinnych poszedłem do cywila i wróciłem do Stoczniowca. Ale w annałach Zawiszy figuruję w składzie, który w 1977 r. awansował do I ligi.
- Po 10 latach w Stoczniowcu trafił Pan do Elbląga.
- W 1985 r., Olimpia weszła do II ligi. Znałem działaczy, grał tu Jurek Fiłonowicz. I trener Józef Bujko zaproponował mi grę w Olimpii. Szukał wtedy doświadczonych piłkarzy, którzy mogliby wzmocnić zespół po awansie. Wtedy na dobre związałem się z naszym klubem. W Stoczniowcu grałem 10 lat i powoli rozglądałem się za swoim miejscem na ziemi. Pograłem jeszcze cztery lata i zająłem się trenowaniem. W tzw. międzyczasie pojawiła się też możliwość gry w Kanadzie. Na przełomie 1989/90 r. pojechałem grać w polonijnym klubie, wiele z tego nie wyszło i po pół roku wróciłem do Elbląga. Były momenty w tym czasie, kiedy pojawiały się nieśmiałe marzenia o realizacji wyższych celów. Ale też były chwile słabsze. Organizacyjnie to nie był raj. Jak wyjeżdżaliśmy na Śląsk, to mieliśmy czego zazdrościć. O sobie mogę powiedzieć, że parę sytuacji mogłem rozegrać inaczej – ale granie na II poziomie rozgrywek przez 10 lat wymagało niemałych umiejętności.
- Jak zaczęła się kariera trenerska?
- Na początek w 1987 r. prowadziłem drużynę trampkarzy. Dodatkowo byłem grającym trenerem w drugim zespole Olimpii. Awansowaliśmy wtedy do ligi elbląsko-toruńskiej na czwarty poziom rozgrywkowy. Wtedy wyjechałem do Kanady, o czym wspominałem wcześniej. Kiedy wróciłem, Olimpia wracała do II ligi po barażach z Ursusem Warszawa. I zostałem asystentem Józefa Bujki. Po spadku, odejściu z klubu Józefa Bujki zostałem pierwszym trenerem już wtedy Polonii Elbląg. Graliśmy w III lidze, trudności były dosłownie ze wszystkim. Dwa sezony prowadziłem tę drużynę. Po tym okresie miałem pół roku urlopu, pograłem jeszcze troszkę amatorsko w Kolejarzu Chojnice i na dobre zająłem się pracą trenerską.
- I powstał zespół Oldbojów Olimpii.
- Mieliśmy pod czterdziestkę, ale ciągle ciągnęło nas na murawę. Powoli kończyliśmy swoje zawodowe granie. W 1992 r. rozegraliśmy pierwsze mecze. I tak to już trwa. My coraz starsi, ale ciągle ten pęd na bramkę jest. Dziś już jesteśmy emerytami, ale dusza sportowa się odzywa, a czwartek to święto, ponieważ Oldbojsi mają wtedy trening.
- Po odejściu z Elbląga zaczęła się „tułaczka“ po różnych klubach.
- W 1995 roku rozpocząłem pracę w Błękitnych Ornecie. Przejąłem zespół po Jurku Fiłonowiczu, który wprowadził Błękitnych do III ligi. Byłem tam pięć lat. Było rożnie. Spadliśmy, walczyliśmy o powrót i w 1998 r. po barażach awansowaliśmy z powrotem, żeby po roku znów spaść. Wtedy odszedłem z Błękitnych. Potem miałem bardzo nieudane trzy miesiące w III-ligowej Zatoce Braniewo. Nie potrafiliśmy złapać wspólnego języka i wyszło tak jak wyszło. Potem przez Ornetę wróciłem w 2000 r. do PKS Olimpii. Wtedy już klub wrócił do tej nazwy. Miałem okres odbudowywania Zatoki Braniewo od piątej ligi, bardzo milo wspominam ten czas. Była Polonia Pasłęk, Barkas Tolkmicko i Powiśle Dzierzgoń.
- Szansa na największy sukces trenerski była w Elblągu.
- Na przełomie 2009/10 roku przyszedłem do Olimpii 2004. Jak wiemy, wówczas w Elblągu były dwie Olimpie, które w 2012 r zdecydowały się na połączenie. Po przyjściu zostałem asystentem trenera Dariusza Kaczmarczyka, w drugim sezonie awansowaliśmy wspólnie do III ligi. Potem miałem przerwę na operację, a po powrocie zostałem pierwszym trenerem, asystentem był Dariusz Tyburski. Po rundzie jesiennej byliśmy współliderem rozgrywek razem z Olimpią Zambrów. I wtedy przychodzi decyzja o połączeniu obu klubów. Można oczywiście dywagować, czy z Olimpią 2004 dałaby radę awansować, ale to już pozostaje niezrealizowanym marzeniem.
- Olimpia wówczas grała w II lidze.
- Część piłkarzy z 2004-ki przyszła do nowego zespołu. Zaczął się wtedy nowy etap w historii klubu. Nastąpiło połączenie dwóch grup II ligi w jedną, trenerem zespołu został Adam Boros, któremu nie udało się utrzymać zespołu na trzecim szczeblu rozgrywek. Jak było później - wiemy. Dwa lata walki – byłem asystentem i kierownikiem zespołu Adama Borosa – gdzie po barażach z Motorem Lublin - awansowaliśmy do II ligi i ten sezon będzie szóstym, od kiedy Olimpia gra na szczeblu centralnym. Ja od półtora roku jestem na emeryturze.
- Ale o nudnym życiu emeryta nie ma mowy.
- No nie. Cały czas jestem przy klubie. Szkolę młodzież w Akademii, jestem kierownikiem drugiego zespołu. Miałem też okazję komentować mecze pierwszego zespołu dla klubowej telewizji. Bardzo interesujące i stresujące zajęcie, z którym wcześniej nie miałem do czynienia. Szybko minęła ta przygoda z piłką. Spotkałem wielu wspaniałych ludzi: piłkarzy, działaczy, sędziów. Bardzo ważnym dla mnie wyróżnieniem był tytuł Działacza Roku 2019 r. na Gali Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej, za który jeszcze raz serdecznie dziękuję. Pozdrawiam wszystkich sympatyków piłki nożnej, którzy mogli dopingować mnie z trybun stadionów oraz wspierać mnie podczas pracy trenerskiej.