Z archiwów, do których dotarł Fakt wynika, że od 23 października 1969 r. Krasulski był żołnierzem – najpierw służby zasadniczej, a po uzyskaniu stopnia kaprala w wakacje 1970 r., postanowił zostać zawodowcem. Służył w 1. Warszawskim Pułku Czołgów z Elbląga. To właśnie ta jednostka pacyfikowała stoczniowców na Wybrzeżu w grudniu 1970 r.
- Próbujemy umówić się z posłem. Nie jest to łatwe. W końcu zostaje tylko rozmowa telefoniczna - piszą dziennikarze Faktu. - Poseł przyznaje nam rację. – To prawda, moja jednostka brała udział w tych wydarzeniach. Nawet po drodze był wypadek z czołgiem – Krasulski o dziwo chętnie o tym opowiada. – Strzelał pan do robotników? – pytamy zdziwieni. – Nie! Odmówiłem wyjazdu, zostałem w koszarach – zapewnia.
Dziennikarze "Faktu" zapytali ekspertów. Szef warszawskiego oddziału IPN prof. Jerzy Eisler (64 l.) jest badaczem Grudnia '70. Podkreśla, że to niemożliwe, by niscy stopniem wojskowi mogli odmówić przełożonym i nie ponieść konsekwencji. Nie jest odosobniony w tej opinii. – Taki ktoś błyskawicznie straciłby pracę i zostałoby to odnotowane w jego aktach. Dla mnie to brzmi jak bujda z chrzanem! – dopowiada prof. Antoni Dudek (50 l.), historyk czasów PRL.
Krasulski żadnych konsekwencji nie poniósł. Do lutego 1976 r. jego kariera w wojsku przebiega płynnie. Doszedł do stopnia plutonowego, gdy nagle coś się wydarzyło. Krasulskiego zdegradowano do stopnia szeregowca i wyrzucono z armii. Dlaczego? – To długa historia, kiedyś o tym porozmawiamy – uciął poseł rozmowę z "Faktem"..
Więcej: Fakt.pl ***
Próbowaliśmy również skontaktować się z posłem Leonardem Krasulskim. Bez skutku. Kilkanaście minut temu biuro PiS w Elblągu poinformowało, że jutro, 4 stycznia, o godz. 14 odbędzie się konferencja prasowa. Do tego czasu poseł nie będzie zabierał głosu w tej sprawie.