To kolejny spektakl dla młodej widowni w Pana dorobku. Jak pracuje się Panu nad tego rodzaju przedstawieniami?
Nie rozgraniczam nigdy wieku odbiorców. Tworzę spektakle familijne. Mówię to z pełną odpowiedzialnością, ponieważ wszystkie tytuły, jakie dotąd zaadaptowałem na potrzeby sceny, były takie, że zarówno widz młody, jak i dorosły, znajdą w każdym z tych spektakli coś dla siebie. Do "Tajemniczego ogrodu" mam szczególny sentyment, może dlatego, że jest to najmłodsze moje dzieło - jego prapremiera miała miejsce tu, w Elblągu. W przypadku tego tytułu moje marzenie i życzenie jest takie, by grać go jak najwięcej dla dorosłych, ponieważ rzeczywistość bywa brutalna i spektakl grany rano, dla szkół, często traci. Nie wszystko ci młodzi ludzie są w stanie odebrać i przeżyć. Inny klimat, nastrój spektaklu, jest kiedy gra się go wieczorem. Rzeczywistość, w której się poruszamy, zwłaszcza ta rzeczywistość ekonomiczna, zmusza jednak większość teatrów do grania podobnych przedstawień właśnie przed południem.
Jak odebrał Pan tekst? Powieść Francis Hodgson Burnett to raczej książka dla dziewczynek, niż dla chłopców.
No, na pewno nie dla chłopców. Nie ukrywam, że napisałem tę adaptację na zamówienie teatru. Wynikało to z zapotrzebowania rynku. Kiedy sięgnąłem po książkę, po pierwszej lekturze stwierdziłem, że ona nie bardzo mi odpowiada, że jest to książka kobieca i rzeczywiście utwierdziły mnie w tym przekonaniu rozmowy z kobietami. One były nią zachwycone, natomiast ja nie. Dla mnie ona była zbyt wolna, zbyt sentymentalna, za mało się tam działo. Pisząc tę adaptację postanowiłem pewne rzeczy pozmieniać, by stworzyć spektakl barwny, wzruszający, a jednocześnie z pewną szczyptą subtelnego dowcipu. Myślę, że to widać, to emanuje ze sceny.
W Pana adaptacji ta nieco przykurzona książka zyskała dużą dawkę wigoru.
Ten spektakl wymaga dużego skupienia. Jest bardzo ciężki dla całej siódemki aktorów. Piosenek tym razem, w porównaniu z innymi moimi spektaklami, jest niewiele, bo tylko dwanaście. W poprzednio realizowanym tu w Elblągu przedstawieniu "O dwóch takich, co ukradli księżyc" było ich 24 i zwykle, jeśli mówię o musicalu, to chcę, by przeważały w nim piosenki, bo to jest istota musicalu. Ten spektakl ciężar swój ma przerzucony na dialogi, sceny mówione, piosenki są pewnym dopełnieniem, dodatkiem. Świetnym dopełnieniem jest też ruch w układzie Tomasza Tworkowskiego. Najbardziej ulubioną moją postacią jest pani Medlock, którą - uważam - w sposób fantastyczny zagrała Teresa Suchodolska - Wojciechowska. Gdyby to ode mnie zależało, za tę rolę dostałaby Oscara.
Na premierze był Pan z synem. Dzieciaki pomagają Panu także w czasie pracy nad spektaklem?
Byłem nie tylko z synem, ale także z córką. Marta ma 17 lat, a Filip – 14. Moje dzieci towarzyszą mi praktycznie od swoich narodzin. Najpierw przychodziły na wszystkie spektakle, w których grałem, a od momentu, kiedy piszę i reżyseruję, one są pierwszymi słuchaczami scenariusza, z nimi rozmawiam w gronie moich przyjaciół - mam tu na myśli kompozytora Tomasza Bajerskiego, który ze mną od 10 lat współpracuje, czy Tomasza Tworkowskiego. Dyskutujemy na temat formuły spektaklu, tego, jak ma wyglądać. Wszędzie, gdzie dochodzi do premiery, towarzyszą mi moja żona, dzieci i przyjaciele. Wiem, że w nich zawsze mam oparcie, bez względu na efekt, jaki stworzę na scenie. Odpukać, nie poniosłem jeszcze porażki, choć - nie będę ukrywał - jest to również przyczyną stresu, który towarzyszy mi przy każdej realizacji. Jeśli jest pasmo sukcesów, to człowiek ciągle myśli, kiedy będzie porażka, bo kiedyś ona musi być, jest to normalne i jest to rodzaj nauki.
Nieprzypadkowo zapytałam o dzieci, bo w czasie spektaklu dookoła mnie rozlegały się salwy śmiechu - i dorosłych, i dzieci.
Testuję wszystko - nie tylko postaci dziecięce, ale też postaci dorosłych. Testuję na sobie, ponieważ sam jestem aktorem. Kiedy piszę scenariusz, dużo mnie to kosztuje, ponieważ piszę swoimi emocjami aktorskimi, od razu wyobrażam sobie, jak to będzie wyglądało na scenie.
W adaptacji "O dwóch takich, co ukradli księżyc", role dzieci grali uczniowie elbląskiej szkoły muzycznej. W "Tajemniczym ogrodzie" grają dorośli.
W moich spektaklach często bywa tak, że role dzieci grają po prostu dzieci. Robię to świadomie. Od wielu lat pracuję z dziećmi, zapraszam je do współpracy, by zderzały się z zawodowymi aktorami i efekty tej pracy są znakomite, m.in. dlatego, że ja sam jestem wrogiem grania dzieci przez dorosłych, bo zawsze będzie to infantylne, sztuczne. W przypadku "Tajemniczego ogrodu" można by też powiedzieć, że Mary i Colin mają lat dwanaście, oczywiście tak, zgadzam się. Pisząc adaptację dla teatru w Elblągu, wiedziałem, że będą to grali aktorzy, a nie dzieci - taki był wymóg teatru, z różnych względów - więc pominąłem wiek i tych moich bohaterów postarzyłem na scenie. Oni nie grają dwunastolatków, grają - śmiało można powiedzieć - 17, 18 - latków, co w niczym nie zmienia idei książki, nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, udało nam się z aktorami, którzy są młodzi duchem, młodo wyglądają, uzyskać efekt, w którym zapominamy o wieku postaci książkowych. Uczucia, emocje pozostają – i zawsze będą - te same, czy mamy lat dwanaście, dwadzieścia czy pięćdziesiąt parę.
W "Tajemniczym ogrodzie" wiek aktorów - i bohaterów - oraz ich emocje dodają spektaklowi nowych jakości. Pojawia się też, poważniej, niż w książce, miłość.
W dużym skrócie można powiedzieć, że mój spektakl jest o miłości. Ja myślę, że to dobrze, bo kiedy obserwuję rzeczywistość, w której spotykamy się z brutalnością, agresją, często z chamstwem, staram się temu przeciwstawić ze sceny. Dlatego tworzę spektakle piękne, oddziałujące na ludzką wrażliwość. Chciałbym w ten sposób zmieniać ludzi, tak, aby stawali się lepszymi. Czyż miłość nie jest najlepszą receptą?
Wspominał Pan o porannych spektaklach. Dzieci i młodzież to dziś trudny odbiorca teatru.
Dzieci są przyzwyczajone do trochę innego języka, innego odbioru. To, z czym stykają się na co dzień, telewizja, teledyski, gdzie jest szybki montaż, duże zbliżenia, epatowanie agresywnym często dźwiękiem, sprawia, że mogą zupełnie inaczej odbierać sztukę taką, jak "Tajemniczy ogród", która osadzona jest w określonej epoce, jest stylizowana. Ja się tego jednak nie boję, ponieważ wydaje mi się, że w tej chwili, jeśli chodzi o rynek, będziemy odchodzić od pewnych rzeczy i wracać do tych, które mają swój określony smak. Dla mnie czymś takim był Kabaret Starszych Panów, który się nie zestarzał do dziś. Stylistyka moich spektakli dotyka właśnie tych rejonów.
Zastanawiam się tylko, czy te nasze dzieci będą w stanie poczuć smak tego, co im pokażemy?
Ale one czują, widzę to po ich reakcjach! Reagują fantastycznie, swoimi reakcjami, co chwilę mnie zaskakiwały!
Są teksty współczesne, które Pana interesują? Ja mam czasem wrażenie, że wszystko, co najlepsze, już było.
Pewnie tak. Staram się sięgać po pozycje tzw. kasowe, ale nie do końca. Muszą to być tytuły, które same w sobie przyciągają widownię, choć także takie, które reprezentują określony poziom i które dają mi gwarancję stworzenia spektaklu o wysokich lotach artystycznych. To mnie najbardziej interesuje.
***
Francis Hodgson Burnett, "Tajemniczy ogród"; reżyseria i adaptacja - Cezary Domagała; scenografia - Jerzy Rudzki, choreografia – Tomasz Tworkowski, muzyka - Tomasz Bajerski; wyst.: Monika Andrzejewska, Marta Masłowska, Mariusz Michalski, Tomasz Muszyński, Lesław Ostaszkiewicz, Teresa Suchodolska - Wojciechowska, Marcin Tomasik; premiera – 3 października 2003, Teatr Dramatyczny w Elblągu.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter