- "Jesteśmy bacznymi obserwatorami rzeczywistości i czujemy, że jesteśmy w mniejszości ze swoim podejściem do świata, do życia, do ludzi, relacji. O tym właśnie jest ten album". To Wasz opis nowej płyty. Da się dotrzeć z tym przekazem mniejszości do większości, albo chociaż do wielu? Czy w ogóle macie taki cel?
Piotr Banach: - To napisała Kasia, ale nie dlatego, że tak sobie wymyśliła, to wynikało z naszych rozmów, więc to nasze wspólne słowa. Zaznaczam jednak, że mamy do tych słów odmiennie podejście. Po latach mojego grania w dużych zespołach, jak Hey czy Indios Bravos, zapragnąłem czegoś odmiennego. Stąd minimalistyczny skład, granie tylko we dwoje, a także chęć grania w miejscach, w których nie grałem z tamtymi zespołami. Również dlatego, że po prostu nie zmieścilibyśmy się z nimi nawet na scenie, nie mówiąc o udźwignięciu tego finansowo. To, że jesteśmy, jak przy tytule płyty "Zdecydowaną mniejszością", mi nie doskwiera, ale Kafi raczej tak. Każdy, kto zajmuje się muzyką, chciałby stanąć na wielkiej scenie i mieć przed sobą kilkadziesiąt tysięcy ludzi wsłuchujących się w każdy dźwięk i entuzjastycznie go przyjmujących. Nie ma się co oszukiwać, że nasza muzyka, wbrew temu, co sami o niej myśleliśmy, czyli że robimy po prostu ładne piosenki, jest ambitna, trudna, nie dla każdego - takie przynajmniej dostajemy opinie. Jesteśmy tym zdziwieni, ale nie będziemy się dostosowywać i upraszczać rzeczy, które dla nas są już proste. Jestem zdania, przekonuję do tego Kasię, że ma nic ważniejszego niż robienie tego, co się chce robić. Wtedy człowiek nigdy nie ma poczucia, że chodzi do pracy. Z drugiej strony nie mamy nic przeciwko temu, by świat nas zaakceptował i żebyśmy byli sławni i bogaci, ale nie na takich warunkach, w których mielibyśmy się dostosować do współczesnej koniunktury.
Kafi Ficaj: - Na pewno nie da się z takim przekazem dotrzeć do większości, ale jest jak jest. Nie odnajduję się w tym, co w ostatnim czasie jest popularne i siłą rzeczy ja też nie mogę być popularna. Nie mam w sobie tego czegoś, co aktualnie oddziałuje na większość. Nasze grono słuchaczy, fanów, osób, które nas wspierają, to dowód na to, że jest trochę osób, które nas rozumieją, ale to zdecydowana mniejszość. Do tego nawiązuje tytuł albumu. Chyba z naszą wrażliwością nie będziemy w stanie dotrzeć szeroko z tym, co robimy. Byłoby to oczywiście bardzo przyjemne, aczkolwiek ja bym chyba tego psychicznie nie udźwignęła. Z jednej strony chciałabym zaznać popularności, energii tłumu, czegoś, co obserwujemy na filmach dokumentalnych o wielkich zespołach, artystach. Jednak do tego też trzeba być stworzonym, z całym bagażem emocjonalnym, charakterem, jakąś pewnością siebie. Moja konstrukcja psychiczna by w tym przeszkadzała, byłaby to ciągła walka. I tak na co dzień takich walk już sporo toczę. Teraz wydaje mi się, że z wielkiej popularności bym się cieszyła, a gdyby przyszła, chyba bym się nią cieszyć nie umiała.
- Rozmawiamy w związku z nadchodzącym koncertem w Elblągu. Skupicie się na repertuarze z nowej płyty, czy pojawią się raczej wcześniejsze utwory? Czy może spodziewać się jeszcze czegoś innego?
PB: - Gramy przekrojowo. Są utwory z pierwszej płyty, a także z początku naszej działalności, których nie ma na żadnym albumie i oczywiście utwory z nowego krążka. Każdy wykonawca na koncertach ma tak, że jedne utwory na koncercie sprawdzają się lepiej, inne gorzej, a w przypadku słuchania płyty odbiór mógłby być odwrotny. Mamy zestaw, który dobrze nam się sprawdza na występach, w którym jeden utwór może przygotowywać grunt pod kolejny.
- Jakoś trudno było mi odnaleźć tego medialne ślady, ale to nie będzie Wasza pierwsze granie w Elblągu?
PB: - Na pewno graliśmy w Elblągu jeszcze w składzie Ludzie Mili, jako BAiKA też, Kafi wtedy zostawiła w Mjazzdze swoje ulubione jeansy. Jak się dużo jeździ z koncertami, podkreślam, nie jest to sprawa lekceważenia, to nawet trudno sobie przypomnieć, co się grało i z kim. Potrzebuję czasem jakiegoś zahaczenia, gdy ktoś mówi mi, że się spotkaliśmy, że się znamy. W tym przypadku taką kotwicą pamięci będą te jeansy (śmiech).
KF: - Jeansy odzyskałam, bardzo uprzejmy właściciel klubu je odesłał kurierem (śmiech). To drobiazg, ale ja się przywiązuję do rzeczy. Kiedyś zgubiłam klapki na Woodstocku i do dzisiaj mi szkoda, bo były takie wygodne, skórzane. Nowych rzeczy nie kupuję często, bo jak już trafię na coś, w czym dobrze się czuję, to zostaje ze mną na lata. Do dziś mam niektóre ciuchy z liceum i chodzę w nich. Pamiętam, że graliśmy w Elblągu w Mjazzdze, kojarzy mi się taki niski sufit, a przed koncertem jedliśmy w jakiejś restauracji z kuchnią azjatycką. Pamiętam też spacer po starówce, było ładnie. Lubię wieczory, rynki miast, Elbląg ma właśnie ten bliski mi klimat. Bruk, kamieniczki, przygaszone światło... Jeszcze jesienny dym z kominów, zapach lekko gryzący w nos. To mam silnie zakodowane od dzieciństwa, bez tego jesień nie byłaby taka sama. Oczywiście to jest nieekologiczne, ale sentyment jest sentymentem. Graliśmy też w bibliotece na jakimś wieczorze poetyckim, pamiętam wiersz jednego pana o ptakach...
- BAiKA to jest jeden z wielu muzycznych projektów, w których uczestniczyliście czy uczestniczycie. Co dla Was jako duetu jest wyjątkowego właśnie w nim?
KF: - To, że jesteśmy parą, mocno się przekłada na kreatywność i na kwestie techniczne. Mieszkanie w jednym miejscu oczywiście pomaga, bo gdy najdzie nas ochota, to po prostu tworzymy. Kłótnie czy sprzeczki o rzeczy z codzienności mają wpływ na muzykę. Między nami są 24 lata różnicy, oglądamy świat przez inny pryzmat, inaczej go filtrujemy. Tworzymy wspólnie, a jednak osobno, bo Piotr jest u nas odpowiedzialny za aranżację, układanie wszystkiego. Melodia pojawia się najpierw raz na jego gitarze, raz na moim wokalu. Co do tekstów, większość pisze Piotr, ale zdarza mi się też dodać coś od siebie. W ogóle są z nas trochę dziwaki, ludzie nas często nie rozumieją, my ich. Znajomych mamy wielu, przyjaciół mamy troszeczkę. Nie wnikając w szczegóły, jesteśmy trochę inni.
PB: - Wyjątkowe jest to, że jesteśmy "swoiści", pochodzimy z różnych muzycznych epok, bo między nami jest dosyć duża różnica wieku. Kafi wychowywała się na innej muzyce, uwielbia rockową, ale nie słuchała całych dyskografii, a pojedynczych utworów. Na imprezach, na które chodziła, kawałek Led Zeppelin sąsiadował z Britney Spears. Ja jestem z epoki, w której gdy ktoś słuchał metalu, to nie słuchał czegoś innego, bo było to zdradą. Może to nie był jakiś oficjalny regulamin, ale wrażliwość i podejście do muzyki było inne. Mnie kształtował świat muzyki niezależnej, a inne doświadczenia Kasi dają nam podkład pod taki naturalny eklektyzm. On wynika nie z założenia, postanowienia, tylko właśnie naturalnie. Jasne, o każdym zespole można powiedzieć, że składa się z innych charakterów i gustów muzycznych. U nas jeszcze tym dodatkowym czynnikiem jest to, że jesteśmy parą, mieszkamy ze sobą od 8 lat, jeździmy ze sobą na koncerty, spędzamy razem 24 godziny na dobę. Ten nasz świat, naszych emocji, przenosi się na twórczość i vice versa. Nasze koncerty nie polegają tylko na tym, że wychodzi zespół, gra piosenki, ale jest też sporo gadania, które wynika z naszych osobistych relacji. Jesteśmy w stanie na tej scenie wspólnie się cieszyć, zrobić jakiś przytyk, dlatego ludzie po koncertach mówią, że w pewien sposób weszli w nasz świat. Nie ma tu oczywiście żadnego emocjonalnego ekshibicjonizmu z naszej strony, bo brudów i tajemnic nie wywlekamy. My po prostu zachowujemy się naturalnie. Kilka godzin wspólnej podróży w samochodzie sprawia na przykład, że jakiś temat z trasy potrafimy dokończyć na koncercie.
PB: - Wszystkich nas w dobie covida spotkał areszt domowy i dość trudny czas, także emocjonalnie. Wiele osób, które próbowały nagrywać wtedy płyty, mówiły potem, że to jak krew w piach, zupełnie to wszystko nie rezonowało, bo były inne zmartwienia. My chcieliśmy wtedy coś zmienić, sprawić, żeby wydarzyło się w życiu coś pozytywnego, stąd wyprowadziliśmy się z dużego Szczecina do małego Miłosławia. Kupiliśmy dom z ogródkiem. Tu się okazało, że jest zupełnie inny świat, inne relacje międzyludzkie, to było dla nas ogromną przyjemnością. Nieprzyjemnością był bardzo duży remont, bo trochę mieszkaliśmy na gruzach, bez prądu, bez kuchni i łazienki, spaliśmy na materacu. Na to nam zeszło sporo czasu. Kafi dopingowała mnie do nagrywania, ja jednak nie miałem do tego głowy.
- Zdecydowana mniejszość wydaje mi się brzmieniowo dużo ostrzejsza niż poprzednia płyta. Z czego to może wynikać?
KF: - Jedną z odpowiedzi jest "tak wyszło", z chęci Piotrka. Po prostu zastosował inne brzmienia gitary, poszukał nowych instrumentów, jak skończyliśmy remont, to stwierdził, że coś się popsuło, coś jest stare, więc sprzęt sobie trochę powymieniał i zaczął tego używać przy tworzeniu płyty. Ja sama zakochana w delikatnych brzmieniach nie jestem, jak na początku naszej działalności ludzie mówili, że my to nawet taką poezję śpiewaną tworzymy, to mi się aż żołądek wywracał do góry nogami. Nigdy nie byłam fanką poezji śpiewanej, nie chciałam tego robić, to nie są moje klimaty. Dlatego prosiłam Piotra, żebyśmy zrobili coś bardziej z werwą, zadziorem, charakterem, bo potrzebuję mocniej siebie wyrazić, dążę do tego, żeby było więcej ekspresji i szansy na mocniejsze reakcje. Może wpływ miały też ówczesne zawirowania na świecie, aura tamtego czasu. Z jednej strony byliśmy tacy zamrożeni podczas covida, z drugiej wiele rzeczy działo się w środku. Kotłowało się w nas to wkurzenie, że chciałoby się coś robić, a nie można nic zdziałać.
PB: - Nigdy nie wiadomo, jak to wyjdzie, w twórcach dzieją się pewne procesy i są trudne do zdefiniowania, dopiero po latach można dojść, co spowodowało, że coś wyszło tak, nie inaczej. Tu też mogę powiedzieć: "tak wyszło". Gdybym spróbował to teraz analizować, to zaznaczyłbym, że materiał na pierwszą płytę był taki, że pół naszego ówczesnego koncertu był na gitarę akustyczną. Te utwory powstawały spontanicznie, brałem gitarę, Kafi śpiewała i zaraz potrafiliśmy to zaprezentować razem na koncercie. Jak przyszło do nagrywania tamtej płyty, zrozumieliśmy, że bez sceny to nie będzie tak wyglądało, studio wymaga innego zaangażowania. Piosenki na gitarę musiałem przearanżować na cały zespół. Siłą rzeczy album wyszedł spokojniej, była inna emocja przy tworzeniu. Ubrałem piosenki w inne instrumenty. Teraz, po wspomnianych remontach, w nowej przestrzeni, w naszej pracowni muzycznej po byłym gabinecie weterynaryjnym, było inaczej. Za oknem czereśnia, jabłonka, a my możemy sobie pracować nawet do 3 w nocy, bo nikomu nie będziemy przeszkadzać. Stąd inny klimat płyty.
- To trochę paradoksalne, bo otoczenie mieliście spokojniejsze, a płyta jest "ostrzejsza".
PB: - Bo chodzi nie tyle o warunki zewnętrzne, co wewnętrzne. Mówię za siebie, ale jeśli człowiek jest pełen jakiegoś wewnętrznego niepokoju, nie ma swojego miejsca, to działa inaczej. Niektórzy są zdania, że do napisania tekstu trzeba być nieszczęśliwym, zestresowanym, tak mieli pisać wielcy poeci i twórcy. To chyba bliższe jest Kafi, ja prędzej coś napiszę pod wpływem dobrego nastroju. Mój tekst o smutnej wymowie nie powstanie, gdy muszę walczyć z otaczającą rzeczywistością, o siebie. Muszę mieć siebie na własność, żeby coś stworzyć.
- A propos jesieni, teraz cytat z jednego z nowych utworów: "Tli już się we mnie buntu zarzewie, przeciwko komu, czemu nie wiem, ale coś czuję, że eksploduję, jeśli nic się nie zmieni do następnej jesieni". I jak, zmieniło się?
KF: - W moim odczuciu nie, chyba jest nawet lekko gorzej. Ja mam naturę mocno pesymistyczną, jak mi się coś nie udaje, to już po całości, wszelka nadzieja pogrzebana. Piotrek z kolei w każdym momencie, nawet bardzo ciężkim, widzi pozytywne strony. Dla mnie sytuacja teraz jest trudna, może są szanse na zmianę, ale nie wydaje mi się, że nie tak mocno, jak oczekiwałam. Zdaniem Piotra wszystko jest na dobrej drodze, wspaniale. To nawet jest śmieszne, jak my różnie patrzymy na naszą sytuację. Już nawet czasem macham ręką, przyznaję mu: "niech będzie".
- "Ich koncerty są jak teatralne przedstawienie, gdzie każda piosenka to osobny akt". Zakładam, że lepiej czujecie się występując na żywo przed publicznością niż w studiu nagraniowym?
PB: - Tu znów wychodzi różnica charakterów. Dla Kafi scena jest miejscem realnym, prawdziwym, w którym czuje się sobą. Takim, gdzie może pokazać swoje emocje, nie musi udawać. To wymarzone dla niej miejsce na świecie. Sam jako twórca uwielbiam scenę, interakcje z innymi muzykami, improwizowanie, chemię między widownią a sceną, to dla mnie bardzo inspirujące... a jednak główną moją naturą jest bycie aranżerem, kompozytorem, producentem. Studio, składanie tych muzycznych klocków, wywracanie czegoś na drugą stronę, tworzenie kontrapunktów dla tego, co powstało, to największa zabawa i przyjemność. Uwielbiając być na scenie preferuję studio, a Kasia odwrotnie.
- W wywiadzie sprzed paru dni wspominacie, że "cała lub prawie cała współczesna popkultura jest Wam obca". Jak patrzycie na współczesny mainstream muzyczny w Polsce?
KF: - Dzisiejszy mainstream trzyma się moim zdaniem fajnie, w jakiejś tam części. Nie jestem fanką wszystkiego, ale nie dziwi mnie popularność twórców takich jak Dawida Podsiadło czy Sanah. Oboje są bardzo urokliwi i mają w tych swoich głosach coś, co potrafi odzwierciedlić nasze czasy, poruszać innych. Imponują mi tym, co osiągnęli, dołuje mnie natomiast to, że to nie jest oddziaływanie samych ludzi, ale też marketing, sprzedawanie produktu. Gdyby chodziło o piosenki i o ludzi, to wtedy byłby to wielki sukces i byłabym nim oszołomiona. W tej sytuacji po prostu doceniam i cieszę się, że sukces odnieśli, bo mają ku temu predyspozycje. Nie mogę się z tego cieszyć na 100 proc., bo wiem, że macherzy od losu maczali w tym palce. Daria Zawiałow też jest super, ale w tym mainstreamie nie ma czegoś tak silnie realnego, to tak, jakby mnóstwo ludzi chowało się tam za lustrem weneckim. Fakt, że sztaby które pracują z takimi artystami, potrafią sprawić, że to wszystko jest jeszcze bardziej atrakcyjne. Szkoda, że to działa na zasadzie wszystko albo nic, bo jak dopchasz się do tego, że masz zaplecze, to masz wszystko. A jest mnóstwo fajnych twórców, są świetni, a nie mają nic, nie dostają takich szans. Tutaj mocno chodzi o kasę i o biznes.
PB: - Nie mogę znaleźć dla siebie czegoś we współczesnej muzyce, co będzie bardzo inspirujące. Mówię o tej muzyce, która jest nam podsuwana, jest na wierzchu. Na Spotify trafia 6 tys. kawałków tygodniowo czy tam dziennie, to są olbrzymie ilości. Z dużym smutkiem patrzę na wykonawców, których poznałem, mam ich za mistrzów świata, a w Spotify mają 300 odsłuchań na całym świecie. Mało tego, taki T Bone Burnett, człowiek, który grał od lat 50 kawałki country, bluesowe, z Bobem Dylanem, nagrywa znakomite płyty, tworzył ścieżkę dźwiękową do firmu Across the Universe... ma w tej aplikacji śladowe ilości odsłuchań. Przebija go przeciętny raper z Polski, co mnie smuci. Nie dlatego, że raper ma odsłuchania, bo ja rozumiem zmianę pokoleniową, ale co się stało z tymi ludźmi, którzy wciąż żyją i słuchali tego dawniej? Czemu porzucili świat tej muzyki, o którym wiemy, że jest ważny? Dziś ludzie potrafią zgromadzić się w jednym miejscu, bo jest fajna muzyka, ale nie do końca o to im chodzi. Odbieram to tak, że dziś ludzie idą na koncert, bo można sobie zrobić fotkę na Instagrama na tle wielkiej sceny. Działa to, że można się podczepić pod jakieś zjawisko, poczuć się częścią wspólnoty fanów. Nic w tym złego, świat się zmienia, tyle że ja jestem z innego świata. Z drugiej strony sam widzę po sobie, że chociaż mam naprawdę olbrzymią kolekcję płyt winylowych, jak chcę czegoś posłuchać, włączam Spotify, Jesteśmy tak skonstruowani, że ułatwiamy sobie życie. Są ludzie, którzy nigdy nie sięgną po aplikację, wyciągną płytę, ale oni są w mniejszości. Widzę zmiany, nie narzekam na nie, nie każdy traktuje muzykę jako centrum swojego świata, a jako pewną ilustrację dźwiękową dla tego świata.
Wracając do pytania, dla mnie najlepszym mainstreamowym wykonawcą w Polsce była w ostatnim czasie grupa Lao Che, która zawiesiła działalność. Spięty to dla mnie najlepszy polski tekściarz, z całym szacunkiem dla innych. Od kiedy się rozwiązali nikt tak na mnie nie działa, ale nie tracę nadziei. Od czasu do czasu trafiam jednak na rzeczy, które mi wiarę w to przywracają.
- Dwa zdania zaproszenia na koncert w Elblągu?
PB: - Bardzo was zapraszamy na koncert, drodzy elblążanie, bo myślimy, że możecie tam znaleźć coś, za czym możecie tęsknić. Nawet jak nie rozwali wam to serc, to powiecie: o kurde, za tym tęskniłem, tęskniłam. Trudno jest rozmawiać o muzyce, tak jak trudno jest tańczyć o architekturze, jak mówi znany bon mot, a nasze koncerty są bardzo specyficzne. Kafi to takie sceniczne zwierzę, które kocha scenę, nie będziecie mogli od niej oderwać oczu i uszu. A ja będę starał się zrobić godnie tło pod jej ekspresję.
KF: - Często dostajemy komentarze, że to nie był koncert, ale muzyczny spektakl, więc dla fanów teatru możemy się nawet załapać! Do zobaczenia.
rozmawiał Tomasz Bil
BAiKA w Bibliotece Elbląskiej, 20 października:
19:00 otwarcie wejść
19:30 koncert BAZIA
20:20 koncert BAiKA
Bilety w cenie 50zł do nabycia na stronie Eventim oraz w sklepach Media Markt (w tym w C.H. Ogrody)
Organizatorami wydarzenia jest Firma W Moich Oczach, we współpracy z Biblioteką Elbląską i przy pomocy Stowarzyszenia Kulturalnego „Co jest?”. Bilety są dostępne w Media Markt i na stronie eventim.pl.
Elbląska Gazeta Internetowa portEl.pl jest patronem medialnym koncertu.