Chcę na własnej skórze przekonać się, jak wygląda honorowe oddawanie krwi w czasach zarazy. To już mój dwudziesta któraś wizyta w Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa, ale pierwsza w takich okolicznościach.
Poniedziałek, kilka minut po ósmej. Do budynku przy ul. Bema wchodzę bocznym, a nie głównym wejściem jak dotychczas. Zanim wejdę, muszę nacisnąć dzwonek i cierpliwie czekać na swoją kolej, aż w recepcji nie będzie żadnego innego dawcy. Po chwili jestem w środku i tu pierwsza niespodzianka.
- Pan zarejestrowany?
Niestety, nie. Sprawdzałem przed przyjazdem godziny otwarcia, ale nie zauważyłem informacji o konieczności wcześniejszej rezerwacji terminu (należy to zrobić telefonicznie w godz. 12-14 poprzedniego dnia). Na szczęście dzisiaj nie ma tłumów, więc mogę wejść. Szybki instruktaż: zakrywamy usta i nos, foliowe nakładki na buty, potem dezynfekcja rąk, następnie krótka ankieta „czy miałem kontakt z osobami zarażonymi koronawirusem, czy byłem na kwarantannie” i kilka innych pytań. W międzyczasie bezdotykowym elektronicznym termometrem sprawdzana jest temperatura. 36,4. Uff, mogę iść dalej.
W środku kilka osób czeka na wizytę u lekarza i oddanie krwi. Jeszcze tu wrócę, najpierw jednak czeka mnie kolejna, standardowa ankieta na temat stanu zdrowia, którą wypełnia się od lat. Dalej już wszystko jest tak jak dawniej. Próbka krwi do badań, wizyta u lekarza (kolejne mierzenie temperatury), kilka łyków kawy po turecku i po kilkudziesięciu minutach mogę wejść na oddanie krwi. Zanim usiądę na fotel, kolejna dezynfekcja.
- Już się oswoiliśmy z tą sytuacją. Pracujemy jak zwykle, tylko trochę cieplej jest w tych maseczkach, przyłbicach i kombinezonach. Jeszcze kilka tygodni temu przyjmowaliśmy mniej krwiodawców, bo były mniejsze limity. Ale w ostatni piątek przez cały dzień przewinęło się 60 osób – mówi pracownicy RCKiK. - Krew jest potrzebna w większej ilości, bo szpitale ruszyły z planowanymi zabiegami po przerwie.
- Oddaję krew po raz pierwszy. Zarejestrowałem się telefonicznie za namową kolegi - tłumaczy pracownikom Centrum jeden ze świeżo upieczonych krwiodawców.
Krew leci w takim tempie jak przed pandemią, po kilkunastu minutach jestem lżejszy o niecałe pół litra życiodajnego płynu. Wychodzę tylnym wyjściem, by nie mieć dodatkowego kontaktu z innymi krwiodawcami. Nie mam też nowych pieczątek w legitymacji krwiodawcy. - Teraz nie stawiamy. Dostawimy już po epidemii – tłumaczą pracownicy.