Ten widowiskowy thriller science-fiction zaczyna się dość banalnie. Głównym bohaterem jest rozwiedziony Ray Ferrier, zwykły robotnik, prowadzący trochę chaotyczny tryb życia. Pewnego dnia była żona zostawia pod jego opieką dwójkę nastoletnich dzieci, z którymi Ray nie potrafi znaleźć wspólnego języka. Nieudolność samotnego ojca, potyczki z dorastającymi dziećmi – to normalny obraz w większości filmowych rodzin.
Dopiero gdy następnego ranka w okolicy rozpętuje się potężna burza, a spod ziemi wyłaniają się przedziwne maszyny wiadomym staje się, że szykuje się coś niezwykłego. Rozpoczyna się przerażająca wojna, w której sterowane przez pozaziemskie istoty „trójnogi” niszczą wszystko, co spotkają na drodze. Jednak bardziej przerażające wydaje się zachowanie ludzi, którzy w chwili zagrożenia zachowują się jak bestie; nie zważając na los innych ratują jedynie siebie. Jest to szczególnie drastycznie ukazane w scenie przy promie.
W takiej sytuacji przychodzi na myśl pytanie czy we współczesnym świecie największym i jedynym zagrożeniem dla nas są ludzie?
„Wojna światów” to film szybki, porywający, a zarazem mroczny i przytłaczający atmosferą klęski. Nie ma w nim typowego bohaterstwa - jest za to panika, rozpacz, ucieczka. A do tego fantastyczne efekty specjalne. Przeraźliwe dźwięki dudniące w uszach sprawiają że całe kino drży. Drżą również widzowie, bowiem film przez cały czas dostarcza mocnych wrażeń. Warto także wspomnieć o aktorach grających w tym filmie: Tom Cruise oraz Tim Robbins sprawnie bronią swoich wyrobionych wizytówek. Na największe jednak uznanie zasługuje najmłodsza – Dakota Fanning, która rokuje nadzieję na wielką gwiazdę filmową.
Zobacz także: "Wojna światów"
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter