Miejsca wyjątkowe...

28.06.2004
Rozmowa ze Zdzisławem Pietrasikiem, publicystą tygodnika „Polityka”.
Rozmawiamy kilka dni przed 17. Forum Wokół Kina, które po raz pierwszy odbędzie się w Elblągu. Tematem jednego z paneli dyskusyjnych będzie los, jaki czeka polskie małe kina. Temat spotkania podpowiedziała rzeczywistość. W Elblągu, tuż za ścianą istniejącego do wielu lat kina, powstaje multikino. Nie jestem wrogiem multipleksów, sam z nich czasem korzystam, nawet pop corn mało mnie obchodzi - jeśli ktoś chce, niech je, ale małe, stare kina mają w sobie poezję, klimat i żal, żeby miały się nagle skończyć i umrzeć wszystkie na raz. Wydaje mi się, że one zasługują na ochronę. Pytanie jednak, czy w Polsce taka ochrona ma miejsce? Chyba nie bardzo, a świadczy o tym kilkadziesiąt listów, które organizatorzy Forum wysłali do właścicieli niewielkich kin z zaproszeniem do udziału w imprezie, a które wróciły z adnotacją: „Nie istnieje”. To jest problem strukturalny. W całej sferze przeobrażeń własnościowych, jakie dokonały się w pierwszych latach „nowej” Polski, miały miejsce zaniedbania legislacyjne, jakieś grzechy, błędy, zaniechania i pewnie trudno jest dziś te ścieżki prostować. Można chyba tylko apelować do władz, żeby pamiętały o tym, że są różne filmy, różni widzowie i nie każdy film da się oglądać w multikinie. Sądzę, że kina, które mają jakiś wyraźny profil, kina, których repertuar wypełnia rynkowe nisze, są po prostu niezbędne i poradzą sobie na rynku. Pomijając całą sferę sentymentalną, która dla niektórych jest drugorzędna, w Polsce mamy widownię masową, która zapełnia multipleksy - ja tej widowni nie chcę oceniać, bo - jak wspomniałem - sam czasem do niej należę, ale mamy też widownię inną, mniej dostrzeganą, która szuka nie tylko innych filmów, ale także innego z nimi kontaktu. Ta widownia czuje się gorzej w kinowych kombinatach. Dodajmy jednak od razu, że kina małe muszą się zmieniać. To już nie jest tak, że - jak w piosence - ktoś kocha małe kina i pójdzie do takiego, w którym są skrzypiące, niewygodne krzesła, fatalny dźwięk i nie ma toalety. To się skończyło. Małe kina muszą się modernizować, stawać się obiektami na miarę czasu i wówczas odwiedziny w nich są dla kinomanów prawdziwą przyjemnością. To chyba właśnie komfort, jakie oferują wielkie kina, stał się jedną z głównych przyczyn, dla których publiczność tak szybko je zaakceptowała? Oczywiście, ale w Warszawie jest małe kino „Rejs”, które właśnie wymieniło fotele i ekran, i teraz jest to bardzo przyjemne miejsce, do którego ludzie chodzą, bo znajdą tam inne filmy niż w multipleksach. Ten przykład pokazuje, że i przed niewielkimi kinami jest w Polsce przyszłość. Wydaje się, że warto pamiętać i o tym, że pieniądze, jakie zarabiają kina lokalne, zostają na danym rynku, w przypadku multipleksów nie do końca tak jest. To znowu jest kwestia prawa i pytanie podstawowe: jak do tego doszło? Nie jestem specjalistą od spraw ekonomii, ale często się dziwię, kto zadecydował, że stało się tak, a nie inaczej. Mówiąc górnolotnie, wydaje mi się, że jest w interesie państwa, by zadbać o niewielkie kina, które nam jeszcze zostały. Są one może reliktem, ale reliktem z czasów lepszych, bo kino było zawsze miejscem wyjątkowym. Był często w Polsce marny czas, a kino było zawsze enklawą, do której się szło, aby zapomnieć… Ten bagaż emocji, sentymentów też się da przeliczyć na pieniądze. Należy wykorzystać okoliczność, że istnieje taka widownia, są takie emocje i to się może również opłacić. Śmierć małych kin to też temat na film. Wraz z likwidacją takiego kina, zwłaszcza, gdy dzieje się to w małym mieście, często kończy się cały świat. Pytanie, czy te kina obronią się przed naporem wielkich, którzy mają pieniądze i dystrybutorów po swojej stronie? Ja wierzę, że się obronią, jeśli nie wszystkie, to niektóre. Sporo jednak zależy od właścicieli, ale też od władz, bo takie kina nigdy nie będą potentatami. Trzeba im pomóc, ponieważ na to zasługują.
rozmawiała Joanna Torsh

Najnowsze artykuły w tym dziale Bądź na bieżąco, zamów newsletter