– Marta Wiloch: Jak do tego doszło, że zaczęłaś latać? Skąd takie zainteresowania?
– Magdalena Stasiewicz: Chyba od najmłodszych lat lubiłam różne maszyny. Kiedy byłam mała chodziłam z tatą na…dworzec PKP, żeby popatrzeć na pociągi. Później trafiłam na lotnisko, tata pokazał mi aeroklub. Miałam wtedy chyba dziewięć, może dziesięć lat i byłam bardzo drobnych „rozmiarów”. Pamiętam, że tata poszedł i porozmawiał z instruktorami, którzy powiedzieli, że mogę polecieć szybowcem. Oczywiście najpierw musiał sam sprawdzić jak to wygląda i czy to bezpieczne, wtedy też pierwszy raz w życiu leciał szybowcem. Później przyszedł czas na mnie. Było to trochę zabawne, bo kiedy założono mi spadochron okazało się, że jest za ciężki i „ciągnie” mnie do tyłu, dlatego też instruktor musiał mnie trzymać za ten spadochron jak nauczyciel trzymający za plecak niegrzecznego ucznia (śmiech). Ze względu na moja lekką wagę trzeba było mnie ulokować w tylnej kabinie, gdzie jest nieco gorszy widok, ale dla mnie było to i tak ogromne przeżycie.
– Od jakiego czasu zajmujesz się sportami lotniczymi?
– Zaczynałam w momencie, gdy obowiązywały inne przepisy, trzeba było mieć ukończone szesnaście lat, by wykonać lot samodzielny. Aktualnie każdy, kto ukończy gimnazjum może zacząć latać. Miesiąc urodzin w tym przypadku nie ma znaczenia. Od trzech lat jestem szybowniczką, zaczynałam od kursu podstawowego, który rozpoczęłam gdy miałam osiągnięty ten minimalny, dozwolony wiek. Od roku zaś jestem szczęśliwą posiadaczką licencji szybowcowej. Staram się latać jak najwięcej. Przeszłam również kurs spadochronowy w wieku siedemnastu lat, bo jak mówi mój tata, co to za pilot, który nie umiałby wyskoczyć z samolotu w razie awarii (śmiech). Oczywiście spodobało mi się to i w miarę możliwości chciałabym kontynuować skoki, ale aktualnie ważniejsze jest dla mnie doświadczenie w lataniu.
– Skąd ten szczególny nacisk na latanie?
– Jestem tegoroczną maturzystką, przede mną wybór studiów i nie ukrywam, że chciałabym iść do szkoły lotniczej, myślę o studiach cywilnych w Dęblinie albo w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Chełmie, na której można studiować pilotaż. W obu przypadkach liczy się posiadanie licencji samolotowej, szybowcowej oraz ilość godzin spędzonych w powietrzu.
– Co trzeba zrobić, by zacząć uprawiać sporty lotnicze?
– W moim przypadku było tak, że zaczęłam od kursu podstawowego na szybowce. Polega on na 35 godzinach teorii, później jest około 50 lotów z instruktorem, a na koniec 10 samodzielnych. Jeśli są dobre warunki atmosferyczne i zorganizowana grupa to taki kurs trwa około 2 tygodni do momentu rozpoczęcia samodzielnych lotów. Wiadomo, że nie będą to od razu akrobacje powietrzne, gdyż tak naprawdę po kursie podstawowym pilot potrafi wystartować, zrobić cztery zakręty i wylądować. Druga rzecz to pogoda. Jako, że Elbląg jest położony blisko morza to częstą przeszkodą w odbywaniu dłuższych lotów jest na przykład bryza, która „rozdmuchuje” wszystkie noszenia. Najlepsze warunki termiczne ma Wielkopolska, okolice Leszna, gdzie również zdarzyło mi się latać.
– A czy startujesz w zawodach lotniczych?
– Nie, nie startuję w zawodach, wypływa to niejako z dwóch rzeczy. Po pierwsze nie czuję się na siłach, by brać w nich udział, uważam, że jeszcze nie doszłam do tego momentu. Poza tym przez jakiś czas trenowałam strzelectwo, było to na tyle poważne, że jeździłam na zawody i wtedy też zauważyłam, że w moim przypadku przez rywalizację pasja, której się oddaję traci swój urok. Wolę latać dla przyjemności.
– Na czym takie zawody właściwie polegają?
– Jeśli chodzi o szybownictwo to głównie są to tzw. zawody przelotowe. Polegają one na tym, że sędziowie ukladają trasę nieznaną wcześniej dla pilotów. Zawsze rano sprawdza się warunki pogodowe, bo jak wiadomo, szybowiec nie ma silnika, wiec musi polegać na tzw. ruchach pionowych powietrza. Wyłożoną trasę pilot nanosi na mapę i szybko się przygotowuje. Wygrywa osoba, która zdobędzie największą liczbę punktów, a przyznawane są one za najkrótszy czas przelotu, dolot do mety itp.
– Czy to, że jesteś bardzo młodą dziewczyną jakoś przeszkadza w „aeroklubowym życiu”, czy wręcz odwrotnie – pomaga ?
– Czasami mam wrażenie, że nie traktują mnie jeszcze poważnie. W aeroklubie jest bardzo przyjazna atmosfera, ale można wyczuć pewną nutę troski. Mój instruktor szybowcowy często mówił do mnie, że przyszła mała dziewczynka, powiedziała „Dzień dobry, chciałabym latać” i tak chyba zostało, że jeszcze taką mnie widzą (śmiech). Jak byłam na kursie podstawowym mówiono mi: „Magda, nie ukrywajmy, mało kto się szkoli dalej, nie ma zbyt wielu osób, które zostają po kursie podstawowym”. Generalnie w Elblągu nie ma wielu bardzo młodych ludzi zajmujących się tymi sportami. Wszyscy przychodzą na kurs z pewnymi ambicjami, nastawieniem typu „Jak to ja bym chciał latać”, a potem okazuje się, że na te dziesięć osób uczestniczących w kursie zostanie jedna. Tutaj liczy się wytrwałość.
– A czym dla ciebie jest latanie?
– Przede wszystkim nabieram dystansu, wszystkie problemy maleją. Ciężko powiedzieć o czym się wtedy myśli, chyba o… niczym. Czasami spędza się w powietrzu kilka godzin, to jest zupełne odstresowanie. Czas płynie bardzo szybko. Jeśli chodzi o adrenalinę, to przede wszystkim można ją znaleźć w skokach spadochronowych. Dla mnie punktem kulminacyjnym tego stresu jest moment, gdy siedzę, czekam na skok, a instruktor mówi do mnie „wstań”, a później „skacz”. Mam wtedy bardzo poważną minę, mało co do mnie dociera. Jako, że jestem dość drobną osoba, często nie mam siły się odepchnąć, więc wychylam się z samolotu i czekam, aż „wessie” mnie ten wiatr.
– Czy masz jakieś plany, marzenia związane z lataniem?
– W tym roku rozpoczęłam kurs samolotowy, to jest coś nowego dla mnie, swego rodzaju wyzwanie, które czuję, bo do tej pory latałam bez silnika. Generalnie „ciągnie” mnie do sportów lotniczych, jeśli się uda to chciałabym kontynuować skoki spadochronowe, jeszcze bardziej się rozwijać w tym kierunku i chociaż raz spróbować lotu na paralotni.
Najnowsze artykuły w tym dziale
Bądź na bieżąco, zamów newsletter