W naszym niedzielnym cyklu zgodnie z zapowiedzią wracamy raz jeszcze do odbudowy spalonej w 1949 r. hali nr 20, a więc do wydarzeń związanych ze Sprawą Elbląską. Kontekst i dodatkowe materiały przedstawiliśmy w poprzednim odcinku.
Były trudności
"Montaż zaczął się z początkiem marca. Właśnie na ten okres przypadł apel Marchewki. Już i przedtem robotnicy warszawscy – przy demontażu i pracach przygotowawczych pokazywali, że umieją pracować na ostro. A gdy przyszły długoterminowe zobowiązania tempo i organizacja pracy podniosły się na jeszcze wyższy poziom. - Trzeba przecież tym draniom pokazać, że ich cała robota na nic, że hala będzie i to jeszcze lepsza niż przedtem – mówili między sobą. Nie obeszło się bez trudności. Mostostalowcy rozumieli, że ich praca powiązana jest ściśle z pracą zakładów. Toteż gdy urządzali z początkiem marca ogólne zebranie w sprawie swoich długofalowych zobowiązań, poprosili na zebranie przedstawicieli zakładów, żeby te zobowiązania wzajemnie dopasować. Ale jakoś nic z tego nie wyszło. Na masówkę mostostalowców nikt z zakładów nie przyszedł. Owszem, >>Świerczewski<< podjął zobowiązania długofalowe, ale żeby tak na przykład tabory albo W4 dopasowały swoje plany do pracy przy odbudowie hali nr 20 – to nie. Po prostu każdy robił na swoją rękę.
Na skutki nie trzeba było długo czekać. Mostostalowcy poszli na całego – po warszawsku. A tu co? Zaczyna brakować części konstrukcji. Po prostu tabory nie dotrzymują zobowiązania z dostawą przyściennych słupów. Ludzie starali się, nie można powiedzieć. Ale jakoś nie wychodziło. A to z nitowaniem nie mogą dać rady na czas, a to spawanie nie idzie tak, jak należy.
Było to gdzieś w połowie maja. Naradzają się: Nie, tak dalej iść nie może. Trzeba koniecznie przyspieszyć montaż tej hali. I wtedy – było to 19 maja – tę datę pamiętają dobrze i tow. Jasiński i tow. Golik i inż. Kilen – zwołali naradę wytwórczą.
Tym razem przyszli z zakładów: tow. Ryfa - sekretarz oddziałowej organizacji partyjnej, przedstawiciele rady zakładowej, inż. Nader, kalkulator Pielnicki, kierownik warsztatów tow. Domański i wielu innych.
- Zebrało się nas wtedy ze 20 osób. Kierowników technicznych, majstrów, brygadzistów, przodujących robotników – opowiada o tej naradzie tow. Jasiński. Już wtedy mostostalowcy zdecydowali się: Mamy za dwa miesiące święto Odrodzenia – 22 lipca i na ten dzień musi być konstrukcja hali gotowa. To będzie wspólny czyn Lipcowy robotników warszawskich i załogi elbląskiej – tak mówili mostostalowcy. A Świerszczewszczacy? Owszem! Podobała im się ta myśl, żeby skończyć na 22 lipca – ale... Właśnie chodziło o to ale... Zaczęło się przekonywanie, że nie zdążą, że inne roboty, że brak fachowców, że to, że tamto... Słowem – jak zdążą na koniec sierpnia z wykonaniem wszystkich elementów, to i tak będzie dobrze.
Na ich terminy, na wszystkie obiekcje inż. Nadera nie mogli się znowu zgodzić mostostalowcy. Przecież nie po to przyjechali tu z Warszawy, z pilnych robót, żeby pracować po parę godzin dziennie i czekać aż im dostarczą konstrukcji. Tracić tyle czasu na przestoje – to nie ich, warszawiaków, zwyczaj! A już specjalnie zależało im na szybkim wybudowaniu tej hali.
Więc zaczęli radzić: Z czym idzie wam najtrudniej? Największa trudność w taborach to zbyt wolne nitowanie i za wąskie rozłożenie roboty. To znaczy, że koncentruje się zbyt wielu robotników na jednym słupie zamiast robić jednocześnie kilka. I robotnicy przeszkadzają sobie nawzajem, nie wykorzystują w pełni czasu pracy, są przestoje, robota idzie wolniej (...)".
Jak czytamy jeszcze w przywoływanym artykule, konstrukcję stalową hali robotnicy ukończyli na 3 dni przed terminem.
Źródło: Głos Wybrzeża nr 206, 1950 r.
Cykl Głos z przeszłości powstaje we współpracy z Biblioteką Elbląską.