Ta historia swój prolog ma 28 czerwca 1914 r. w Sarajewie (wówczas Austro-Węgry), gdzie serbski nacjonalista Gavrilo Princip w zamachu zabił następcę austro-węgierskiego tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Habsburga. Co było potem – wszyscy wiemy z lekcji historii.
Wybuch Wielkiej Wojny wywrócił życie wielu ludzi, z których część pewnie nawet nie wiedziała, gdzie to Sarajewo jest. Nas jednak interesuje jeden człowiek: Stanisław Majcher mieszkał w Żółtańcach (Galicja). Po wybuchu Wielkiej Wojny został zmobilizowany do armii austro-węgierskiej. Najpierw był front rosyjski, potem włoski. - Tam został dwukrotnie odznaczony, ranny dostał się do włoskiej niewoli – mówi Helena Pilejczyk, córka Stanisława.
Koniec Wielkiej Wojny zastał Stanisława Majchera w Błękitnej Armii generała Józefa Hallera we Francji. Do Polski wrócił w błękitnym mundurze (jego oddział wyładowano we Władysławowie) prosto na wojnę polsko – bolszewicką. Służbę wojskową zakończył (przynajmniej tak mu się wtedy wydawało) na Mazowszu, w okolicy Mławy.
Wspominamy o tym nieprzypadkowo, bo tam mieszkała Helena Rutkowska. - Mama była córką rolnika – wspomina Helena Pilejczyk. Młodzi się poznali, zakochali i dalej jak w popularnej piosence: „...Był piękny ślub, wesele huczne potem...” Po demobilizacji Stanisław Majcher wstąpił do policji.
* * *
Helena Majcher urodziła się 1 kwietnia 1931 w Zieluniu koło Mławy jako piąte dziecko małżeństwa. - Były obawy, że długo nie pożyję. Na wszelki wypadek ochrzcili mnie od razu po urodzeniu. Jak widać, wszystko dobrze się skończyło, ale drobna będę już zawsze – mówi Helena Pilejczyk.
Najstarsza z rodzeństwa była Jadwiga, starsza od Heleny o 10 lat. Potem kolejno trzech chłopców: Edward, Apolinary i Jerzy. - Wiadomo, byłam najmłodsza, byłam więc maskotką rodziny. Nikt ode mnie nie wymagał. Mama opowiadała mi, że jak byłam niemowlęciem , to kładła mnie w beciku na parapecie przy uchylonym oknie. Chcieli mnie w ten sposób zahartować. Efekt był taki, że ruszające się gałązki drzewa, które rosło przed domem, usypiały mnie. Potem bez tego szumu już nie umiałam zasnąć – wspomina.
Stanisław Majcher był policjantem i z tego powodu bardzo często zmieniał miejsce zamieszkania. Na szczęście, zawsze gdzieś w okolicach Mławy. - Chyba najdłużej to mieszkaliśmy w Zieluniu. Potem znowu gdzieś. Gdy tylko zdążyłam w jakimś miejscu zawiązać dziecięce przyjaźnie, trochę wrosnąć w środowisko, trzeba było się przeprowadzać. Dlatego nie potrafię powiedzieć skąd jestem – mówi dziś już elblążanka. - Z takich dziecięcych wspomnień pamiętam występy w przedszkolu. Tańczyliśmy krakowiaka, miałam piękne korale, które podczas tego tańca rozsypały się po scenie.
Wydawać by się mogło, że rodzina swoje miejsce na ziemi znalazła w Pułtusku. Majcherowie zamieszkali w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią i łazienką [to,że w mieszkaniu w tamtym czasie była łazienka, to nie było takie oczywiste]. Dzieci poszły do szkoły. Z Pułtuska pochodzi pierwsze wspomnienie związane z łyżwami. - Z miasta, z ulicy Kościuszki nad rzekę prowadził wygon. Taka ulica, zimą specjalnie nieodśnieżana. W zimie ten wygon to był raj dla dzieciaków, które z górki zjeżdżały na sankach. Tego dnia nie miałam ze sobą sanek, tylko łyżwy, takie dziecięce, z dwoma płozami. Stwierdziłam, że zjadę na dół, złapię się sanek dla bezpieczeństwa i pojadę. Na początku powoli, potem sanki pędziły coraz szybciej, wystraszyłam się, puściłam sanki i wpadłam w zaspę. – śmieje się przyszła łyżwiarka.
Przyszłą olimpijkę do łyżew ciągnęło. W Pułtusku nad rzeką organizowano lodowiska, na które mała Helenka chodziła wraz z siostrą. Dziś do nauki jazdy na łyżwach używa się pingwinków, przyszła olimpijska do tego celu używała... księdza. - Już byłam trochę starsza, łyżwy miałam z jedną płozą. Na lodowisku uwielbiałam się rozpędzać, potem się przewracałam i pędziłam na pupie siłą rozpędu. Żeby nauczyć się jeździć, łapałam księdza za sutannę. Skończyło się na tym, że trzymał mnie za rękę i w ten sposób uczyłam się jeździć.
* * *
1 września 1939 r. rozpoczął się rok szkolny i II wojna światowa. Stanisław Majcher został zmobilizowany i jeszcze w sierpniu stawił się w jednostce. Nauka w szkole trwała kilka dni i dotychczasowy świat runął pod bombami Luftwaffe. Jadwiga, Edward i Apolinary schronili się u rodziny. Helena Majcher z dwójką najmłodszych dzieci wraz z fala uchodźców poszła na wschód. - Najbardziej niezbędne rzeczy załadowaliśmy na wóz. Pamiętam, że zgubiłam jednego buta i niemal przez cały czas tej wędrówki musiałam iść w jednym i w skarpetce. Szliśmy przeważnie nocami, żeby uniknąć niemieckich samolotów – wspomina Helena Pilejczyk.
Mało brakowało, aby rodzina byłaby świadkiem bitwy. Wszystko dlatego, że początek kolumny uchodźców otwierał wojskowy oddział eskortujący... - Nie wiem... Więźniów, jeńców. Od czasu do czasu słychać było strzał z tamtej strony. I pewnego razu ktoś na ten strzał odpowiedział. Jednym słowem wywiązała się strzelanina. Przypomnijmy, że była noc, nie za bardzo było coś widać. Uciekliśmy w pole ziemniaków i próbowaliśmy się chować. W końcu padła komenda na bagnety i uuurrraaa. Po chwili się okazało, że to jeden oddział polskiego wojska odpowiedział ogniem na strzały „naszego” oddziału. Mogliśmy wrócić do wozu i kontynuować wędrówkę – mówi Helena Pilejczyk.
Wojska niemieckie zajęły, to co miały zająć. Dalsza ucieczka nie miała już sensu. Po powrocie do Pułtuska okazało się, że w dom państwa Majcher został zajęty przez jakiś innych Polaków. Trzeba było się wyprowadzić do Dąbrówki.
* * *
Po kampanii wrześniowej cała rodzina szczęśliwie odnalazła się. Stanisław Majcher jako podoficer z wojennym doświadczeniem wstąpił do konspiracji. Jego śladem poszła najstarsza córka Jadwiga, która u partyzantów znalazła miłość i syn Edward. Helena też chciała... - Jeździłam na rowerze z psem do lasu, gdzie mieli być partyzanci, żeby się zapisać – śmieje się elblążanka.
Od razu napiszmy – nie udało się. Chociaż... - Pamiętam, że chodziłam na jakieś lekcje i one były po polsku. Ale nie wiem czy to było tajne nauczanie – mówi po latach.
Na początku okupacji do rodziny trafił dog. Właściciel hodowli psów został zabity w pierwszych dniach wojny, a zwierzęta przygarnęli okoliczni mieszkańcy.
Podczas wojny Edward i Apolinary trafili do niemieckiego aresztu. Na krótko, ale to wystarczyło, żeby Apolinary nabawił się gruźlicy. Zmarł w okupacyjną wigilię. - Po okolicy chodziła też fama, że Niemcy eksperymentują z gruźlicą na mieszkańcach. Dużo ludzi w tej okolicy zmarło wówczas na gruźlicę – mówi Helena Pilejczyk.
* * *
W ostatnich dniach lipca 1944 r. Stanisław Majcher zabrał żonę i najmłodszą córkę do Warszawy. Zamieszkali u rodziny w domu przy ul. Krochmalnej. - Tata powiedział, że w razie czego to spotkamy się w Sochaczewie. I poszedł. Zobaczyłam go dopiero po wojnie, jak już mieszkaliśmy w Kwidzynie – mówi Helena Pilejczyk.
Jerzy został przy rodzinie w okolicach Sochaczewa. Jadwiga i Edward - w Dąbrówce przy „swoim” oddziale partyzanckim. 1 sierpnia wybuchło powstanie. Po kilku dniach dom przy ul. Krochmalnej szybko podpalili żołnierze. - Jakieś oddziały współpracujące z Niemcami – przypomina sobie Helena Pilejczyk.
Trzeba był uciekać. Niemcy systematycznie ostrzeliwani miasto wyrzutniami rakietowymi zwanymi przez warszawiaków „krowami” lub „szafami”. - „Krowy” wydawały charakterystyczny dźwięk. Wtedy trzeba było jak najszybciej znaleźć schronienie: bramę, piwnicę... - wspomina elblążanka. - Ludzie na te „krowy” reagowali rozmaicie. Pamiętam pana, który usiłował zasłonić się teczką, którą trzymał w ręku. Na szczęście wtedy rakiety spadły gdzieś dalej.
Piwnicami matka z kilkunastoletnim dzieckiem dostały się do kamienicy przy ulicy Siennej. Pierwsze dni spędziły na półpiętrze klatki schodowej. - Potem ktoś wskazał nam pustą piwnicę po jakimś wojskowym. Tam mieszkałyśmy do końca powstania – wspomina Helena Pilejczyk. - Teraz wiem, że śmierć czyhała na każdym rogu, ale miałam takie przeświadczenie, że nic mi się nie stanie.
Trochę szczęścia też trzeba było mieć. - Jedna z rakiet trafiła w dom obok, którego mieszkaliśmy, na szczęście nie wybuchła. Niewypałem natychmiast zajęli się powstańcy- mówi Helena Pilejczyk.
Napisać, że życie w owym czasie było ciężkie, to nic nie napisać. W tym przypadku mamy dwie kobiety, jedna (mama) chorująca na reumatyzm i druga – trzynastoletnie dziecko. - Nie wiem skąd mama załatwiła suszoną kapustę. Do tego dostaliśmy „z sąsiedzkiego przydziału” koninę z zabitego konia. Do dziś pamiętam jak mi ten „bigos” smakował – wspomina przyszła olimpijka.
Życiem można było przypłacić tak prozaiczne zajęcie jak pójście po wodę. Pompa znajdowała się na ul. Białej. Niemal zawsze była tam kolejka, bo było to podstawowe źródło wody dla okolicznych mieszkańców.
* * *
Po upadku powstania razem z mieszkańcami Warszawy Helena Majcher wraz z mamą trafiły do obozu przejściowego w Pruszkowie – Nie byłyśmy tam długo. Wkrótce zapakowano nas do towarowych wagonów i wywieziono. Kiedy ludzie pytali gdzie jedziemy, Niemcy odpowiadali: Na mydło – wspomina Helena Pilejczyk.
Po kilkudniowej podróży trafili do Krzeszowic koło Krakowa. To był jednak koniec podróży pociągiem. Niemcy stopniowo osiedlali uchodźców po okolicznych wsiach. Nasze bohaterki trafiły do gospodarza w Filipowicach. I... zaczęły się starać, żeby wrócić. - Mama wystarała się z Rady Głównej Opiekuńczej (polska organizacja charytatywna działająca w okresie II wojny światowej) o przepustkę, dzięki której mogliśmy wrócić do Sochaczewa – wspomina Helena Pilejczyk.
Różnymi sposobami, różnymi środkami transportu obie kobiety wróciły do Sochaczewa. Doczekały zajęcia miasta przez Armię Czerwoną 17 stycznia 1945 r. - Najcenniejszą rzeczą jaką miałam były książki schowane w walizce. Jakiś żołnierz, pewnie myśląc, że jest tam coś cennego, zabrał walizkę ze sobą. Wiem, że mama poszła do rosyjskiego dowódcy i... książki oddali – wspomina elblążanka.
Jeszcze w Sochaczewie odnalazła się niemal cała rodzina. Brakowało tylko ojca. Trzeba było jakoś się urządzać w powojennej rzeczywistości. Nowy dom czekał na Ziemiach Odzyskanych...
Odcinek 1 cyklu - "Pierwsze mistrzostwa"