- Po co Panu ta polityka? Rapował Pan o tym, że to jest zoo, a teraz jest Pan jego częścią..
- Zoo niestety jest dalej, ale ja się do części tego zoo nie zaliczam. Po co mi to? Właśnie po to, by nasze dzieci nie musiały się wstydzić, że mają polityków takich jakich mają. Że są zdani na to wszystko, na co my byliśmy zdani. Po to, by zrobić wyłom w całym systemie. Pojawiła się po raz pierwszy szansa od 1989 roku i to tę szansę staram się wykorzystać.
- Jak się Pan odnalazł w sejmowych korytarzach?
- Przesiadka z show biznesu - akurat tego, jakiego ja doświadczyłem - to jest mała zmiana, prawie żadna (śmiech). Dzisiaj polityka przypomina bardzo show biznes, co prawda odpowiedzialność jest duża wyższa, niestety nie wszyscy o tym w Sejmie pamiętają. Mechanizmy są podobne, więc osobie, która miała do czynienia z podobnym cyrkiem, nietrudno się odnaleźć. Czuję się tak samo, nic się nie zmieniło, chodzę tylko pierwszy raz do roboty na określoną godzinę i nie wiem, kiedy wrócę (śmiech).
- Część posłów z Pańskiego klubu, ta związana z ruchem narodowym, niespecjalnie za Panem przepada. Jak to jest?
- Nie sądzę, by tak teraz było. To były głosy z kampanii wyborczej, które już były wielokrotnie demontowane. Zgrzytów między mną a grupami narodowców, obecnie endecją, nie ma. Wręcz przeciwnie, nasza współpraca się dobrze układa.
- A jak współpraca z Pawłem Kukizem? W ostatnim czasie odszedł Pan ze stowarzyszenia, które założył Kukiz, nadal Pan jest w klubie sejmowym...
- To jest burza w szklance wody. Trzeba pamiętać o tym, że w wyborach nie startowałem z ramienia żadnego stowarzyszenia tylko ruchu Kukiz. Stowarzyszenia to jest nasz pomysł na organizację wewnątrz Ruchu, byśmy skupiali się na celach, którym możemy poświęcić najwięcej czasu, w których jesteśmy merytoryczni.
Ja w tej chwili odchodząc ze stowarzyszenia Pawła, skupiam się na stowarzyszeniu, które będzie obejmowało swoim działaniem województwo świętokrzyskie i na tym polu mogę się lepiej sprawdzić. To przerzucenie sił na inny front. Mówiłem od pierwszego dnia, gdy szedłem do Sejmu, że jestem partyzantem, osobą od specjalnych zadań.
Wielu z nas jeszcze będzie zmieniało stowarzyszenia, by odnaleźć się w tym właściwym, gdzie na sto procent może sprawdzić wszystkie swoje umiejętności. Te wszystkie sprawy związane z przejściem z jednego do drugiego stowarzyszenia są czysto personalne, nie mają związku z działalnością w Ruchu. Stowarzyszenia pozwalają nam lepiej realizować zobowiązania, które wzięliśmy na siebie wobec wyborców podczas kampanii.
- Traktujecie siebie jako opozycję? W wielu sprawach popieraliście PiS...
- To jest jedyna chyba wartościowa opozycja. W Sejmie rozgrywa się ta sama gra, która trwała przez lata. Trwają wojny klanów, które sobie tylko na złość robią, licytują się na to, który więcej ukradł. My jesteśmy opozycją dość konkretną, pilnujemy spraw związanych z obywatelami Nie ma dla nas znaczenia, czy projekt ustawy jest zgłoszony przez PiS czy PO, czy PSL. Nie mamy obciążeń, jakie oni mają. Jedynym naszym koalicjantem, jak podkreślił Paweł (Kukiz – red.), jest Rzeczpospolita. Staramy się wchodzić w te kwestie, w których można coś wyrwać dla obywateli.
Z PiS-em nie jest tak trudna gra, bo wiele zapisów, które wzięliśmy na siebie wobec wyborców, pokrywa się również z niektórymi celami PiS, więc wielokrotnie będą się nasze ścieżki schodzić. Będziemy głosować za, pod warunkiem że te rozwiązania będą dobre. Często zdarza się tak, że idee są dobre, a wykonanie tragiczne.
- Jakie na przykład?
- Choćby najnowsza ustawa medialna, to jest straszna rzecz. Zasiadam w komisji kultury i środków przekazu i podkomisji związanej z mediami narodowymi i obserwowałem, jak wnioskodawcy nie potrafili odpowiedzieć na pytania i nie znali własnego projektu ustawy.
- PiS ma większość, więc te przepisy są uchwalane. Bijecie głową w mur.
- I tak, i nie. Zbombardowaliśmy projekt ustawy o składce audiowizualnej, on nie jest na polskie realia, to bubel. Słaba jest ustawa o mediach narodowych, więc w końcu się zreflektowano i postanowiono użyć wytrychu w postaci Rady Mediów Narodowych. W komisji kultury są nasi przedstawiciele, pilnujemy, by niektóre zapisy nie znalazły się w rzeczywistości.
Oczywiście PiS może praktycznie procedować do chce. Pytanie tylko, czy im się to opłaca. Myślę, że nie do końca. Dlatego od czasu do czasu patrzą na Kukiz'15, bo wiedzą, że wiele pomysłów, szczególnie jeśli chodzi o obywateli, mamy podobnych.
- Co z legalizacją w Polsce medycznej marihuany? Pan jest wielkim zwolennikiem tego pomysłu, który rodzi się w bólach...
- Szło dość szybko, komisja ustawodawcza niemal jednogłośnie przyjęła projekt. Powinniśmy być już po procedowaniu, ale napotkaliśmy na mur w Biurze Analiz Sejmowych, które próbuje cały czas nam wmówić, że ten projekt wymaga notyfikacji w Komisji Europejskiej, co nie jest prawdą. Zgłaszamy zastrzeżenia razem z prawnikami.
Ktoś w tej sprawie próbuje coś nam udowodnić, ale to balansowanie na cienkiej linie. Bo tu nie chodzi o rzeczy, które mogą – jak w przypadku ustawy medialnej – skomplikować życie obywateli. Tu chodzi o życie ludzi, o godne umieranie, o poważne choroby, które można już dziś hamować za pomocą leczniczej marihuany, o polepszenie standardu samopoczucia ludzi chorych, o walkę z bólem. Chodzi na przykład o dzieci chore na padaczkę lekooporną, które umierają, bo nie mogą doczekać się na refundację leków na bazie marihuany.
- Nie brakuje Pan tej artystycznej strony Pana życia? Przed kampanią mówił Pan, że rezygnuje z kariery muzycznej, potem że Pan jednak wraca, nagra nową płytę. Jak to jest?
- To trochę takie droczenie się z samym sobą. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki... Gdyby ktoś mi dzisiaj zabrał muzykę, to polityka na pewno nie zapełniłaby nawet małej luki w tej dużej dziurze, która by została. Dalej nagrywam płytę, niestety z uwagi na ogrom zajęć w Sejmie, nie jest to proste. Mam gotową prawie połowę materiału i mam cichą nadzieję, że do końca wakacji uda mi się ją skończyć. Grywam koncerty od czasu do czasu, także udaje mi się połączyć te dwie funkcje, ale nie jest łatwo.
- Przed laty było głośno o pewnym projekcie erotyczno-pornograficznym, w który miał się Pan zaangażować. Jak ta sprawa się zakończyła? Powstał rzeczywiście film z Pana udziałem?
- Już wielokrotnie o tym mówiłem, to była prowokacja. Swego rodzaju eksperyment związany z moim kolegą, Polakiem który wychował się w Szwecji. On uważał, że jesteśmy wystarczająco przygotowanym narodem na tego rodzaju newsy (śmiech). Okazało się, że nie za bardzo. Mówiłem o tym oficjalnie potem, że to prowokacja, ale nikt nie chciał mnie już słuchać.
- Czy ta sprawa miała wpływ na Pana działalność społeczną? Nie odbiło się to rykoszetem na działalności ośrodka dla młodzieży, który Pan założył w Kielcach?
- Baza Zbożowa w Kielcach działa, sala do prób – również. Mogłoby być oczywiście zawsze lepiej. Ta sprawa z prowokacją mogła zaszkodzić potencjalnym datkom na moją fundację. Ale nigdy nie miałem takich datków, więc w sumie nie wiem, czy zaszkodziła, jestem jedynym darczyńcą (śmiech). Gdybym zbierał wówczas pieniądze na fundację, a tego newsa by nie było, to może dużo prościej byłoby mi funkcjonować z fundacją, ale w życiu nic nie jest proste...