UWAGA!

[X]

Zgłaszanie opinii do moderacji

Wczoraj w głównych polskojęzycznych mediach pojawiły się ozdobione unijnymi gwiazdkami tytuły: 100 dni do Unii. Ku zdziwieniu wielu, nie towarzyszyły tej "studniówce" zwyczajowe fanfary, przemówienia oficjeli, ochy i achy dziennikarzy. Nastrój, możnaby rzec, był jakiś taki raczej minorowy. Trudno się temu dziwić - większość zwolenników integracji Polski z UE zna doskonale obecną sytuację Polski i stan negocjacji z UE, i boi się wyskoczyć zbytnio przed szereg. W końcu prędzej czy później, zaczną się poważne i konkretne pytania, których nie zakrzyczy już propaganda. A wtedy trzeba się będzie schować w jakimś ciemniejszym miejscu i udawać, że "to nie ja, to oni"! Faktem jest jednak, że te "100 dni do Unii" wyznaczają jakiś etap w dziejach Polski. Licznik zaczął głośno bić, i w dniu 1 maja powinien nam wszystkim porządnie zadzwonić w głowach. Przede wszystkim pytanie - jak mogło do tego dojść? Jak mogło dojść do tego, że 1 maja znajdziemy się na desce trampoliny i zmuszeni będziemy do skoku w dół, do wody, której ani głębokości ani temperatury, ani podwodnych przeszkód kompletnie nie znamy! I nie sami będziemy tam skakać, ale wraz z naszymi rodzinami, dziećmi i przyjaciółmi. Uwierzyliśmy zawodowym łgarzom, że woda jest doskonała, pachnąca, ma lecznicze właściwości, i nikt na pewno się nie utopi, nawet jeśli nie umie pływać. Jak mogło do tego dojść? Jak to się stało, że, jak powiedział red. Michalkiewicz w "Rozmowach Niedokończonych" w Radio Maryja: "Po raz pierwszy w historii, Polacy z własnej woli wyrzekli się niepodległości" Ano, staliśmy się, dzięki polskojęzycznym mediom i polskojęzycznym politykom - demokratami. Wyrażenie "mamy demokrację" nie schodzi z ust zwykłym mieszkańcom Polski, politykom, dziennikarzom, duchownym i naszym "elitom intelektualnym" oczywiście. A więc uwierzyliśmy, że mamy w Polsce demokrację. Że każdy z nas jest równy innym, i ma te same prawa. I oczywiście - może robić co chce. A mądrość ludu jest przecież bez skazy. Ale, tu ciśnie się na myśl pytanie, zadawane już od tysięcy lat: jeśli demokracja to zbiorowe decyzje wszystkich obywateli, nie zawsze najmądrzejszych, to czy jest do pomyślenia, aby jakiś naród demokratycznie przegłosował zbiorowe samobójstwo? Tysiące lat było to jedynie retoryczne pytanie, mające pokazać, że w zbyt prostym, jeśli nie prostackim pojmowaniu demokracji, kryją się nieliche paradoksy. Tysiące lat to "zbiorowe samobójstwo" było tylko takim logicznym paradoksem, przykładem absurdu, bo przecież nikt nawet przez chwilę nie pomyślał, że coś takiego może się wydarzyć naprawdę. I oto po kilku tysiącach lat postępu i rozwoju duchowego - od greckich filozofów po dzisiejsze "humanistyczne ideologie", po zbudowaniu najdoskonalszej w dziejach ludzkości cywilizacji łacińskiej, w dobie niespotykanego wcześniej postępu technicznego i naukowego, kraje Europy Środkowej, w tym Polska, zbiorowo i demokratycznie przegłosowały zbiorowe samobójstwo. Jak to się stało? Ano, większość uwierzyła w demokrację. Ale nie w tę prawdziwą, naturalną, tylko w tę typu "róbta co chceta". Bez śladu odpowiedzialności za swoje czyny. Kto by tam bawił się w szczegóły! Można teraz przecież głosować na ładny krawat i szkła kontaktowe Kwaśniewskiego, i kto mi zabroni? Jest demokracja! Można głosować na "piękną Jolę", "bo taka dostojna jakaś, jak królowa"! Jest demokracja. A kogo obchodzą konsekwencje takiego wyboru? W telewizji przecież mówili, że będzie dobrze! Od dawna chrześcijańscy myśliciele powtarzają, że każdy zły uczynek - grzech - odbija się nie tylko bezpośrednio na sprawcy, ale zawsze ma negatywny wpływ na społeczność, w której sprawca zła żyje. Wiemy doskonale, że wypadek spowodowany przez pijanego kierowcę, kradzież, chuligaństwo - szkodzi nie tyle sprawcy, ile jego ofiarom. To wiemy i przyjmujemy bez zbędnych dyskusji do wiadomości. Dlaczego nie zastanawiamy się, że nasz konkretny głos na złego polityka, odbije się na nas tysiąckrotnie silniej? Wiemy, kim są komuniści, niezależnie od tego, ile razy zmienią nazwę swojej partii. A jednak dzięki naszym głosom dostali nieograniczoną władzę. Wiedzieliśmy, kto nas namawiał do Unii Europejskiej i wiedzieliśmy, że kłamali. A jednak uwierzyliśmy im i poszliśmy głosować za UE. Czy w jakimkolwiek momencie w drodze od domu do lokalu wyborczego zastanawialiśmy się nad skutkami naszego głosowania? Nie? A więc do prawdziwej demokracji nie dorośliśmy. Bo nie umiemy połączyć razem naszych działań z odpowiedzialnością za nie. A ta odpowiedzialność to nie jakieś egzotyczne zwierzę. To odpowiedzialność za przyszłe losy - nasze, naszych dzieci i bliskich, naszych przyjaciół i rodaków. Czy wzięliśmy za nich odpowiedzialność? Nie! To pomyślmy choć teraz nad tym cośmy zmajstrowali naszą bezmyślnością. Mamy na to 99 dni. Później, "demokratycznie", inni będą za nas podejmować decyzje. Też metodą "róbta co chceta". I też bez cienia odpowiedzialności za nas. No, ale czego lepszego możemy się spodziewać? Mamy to, na co w pełni zasłużyliśmy. Demokrację.

Zantyr

Anuluj